Dolnośląskie tajemnice i Feniks z popiołów. Skazany na śmierć pałac w Kamieńcu Ząbkowickim
Miał rozsypać się w pył jak wiele poniemieckich perełek Dolnego Śląska. Czerwonoarmiści, choć na pewno i ich zachwycił widok tego zjawiskowego, bajkowego pałacu, szybko zaczęli kompleksową dekonstrukcję. Władze w PRL przyglądały się biernie, jak z roku na rok w ruinę popadał jeden z najpiękniejszych obiektów dolnośląskiej krainy sekretów. Trzeba było ponad siedemdziesięciu lat, by odwrócić zły los.
Jeszcze kilka dekad temu nikt za odrodzenie się pałacu Marianny Orańskiej nie dałby złamanego grosza. Dziś powoli odzyskuje on blask. Już wiadomo, że znów oko cieszyć będą mogły komnaty, których jest tu prawie sto, kaskadowe tarasy pałacowe, Grota Perseusza za pałacem, kolumna Zwycięstwa z boginią Nike. Na pałacu ponownie pojawi się wspaniały lew wraz z Herkulesem i koroną wieńczącą fasadę.
To prawdziwy cud. Gmina Kamieniec Ząbkowicki na remont piątego co do wielkości pałacu w Polsce, który zbudowała królewna niderlandzka Marianna Orańska, zdobyła rekordowe dotacje. Obiekt w bardzo złym stanie został własnością lokalnego samorządu w 2012 roku. Zapadła decyzja: wielki, zabytkowy kompleks pałacowy, przywrócony do swojej świetności to ogromna szansa dla regionu.
Od 2013 roku obiekt odradza się systematycznie dzięki pieniądzom gminy, środkom pozabudżetowym z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i ogromnym dotacjom z Unii Europejskiej.
Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim jest jednym z najpiękniejszych obiektów tego typu nie tylko na Dolnym Śląsku, ale i w Polsce. Można snuć wokół niego przynajmniej trzy opowieści. Pierwsza to historia jego powstania i postać silnej, niezwykłej kobiety, w której głowie powstał plan i której determinacja doprowadziła do jego materializacji. Tajemnicza rola, jaką miejscowość wypełnić miała na przełomie 1944 i 1945 roku to kolejny wątek. To zagadka ekscytująca tych, których poruszają powojenne losy złota nazistów, cennego, legendarnego transportu kosztowności i dzieł sztuki, zwanego Złotym Pociągiem i poszukiwanego naprawdę przez eksploratorów i marzycieli.
Na oddzielną relację, również pełną niewiadomych, zasługują realne losy wielu konkretnych obiektów sztuki, o których wiadomo, że na skutek decyzji niemieckiego konserwatora dzieł sztuki Günthera Grundmanna zostały w czasie wojny wywiezione z Wrocławia, by chronić je przed ewentualnymi działaniami wroga. Do Kamieńca Ząbkowickiego trafiła ogromna ilość drewnianych skrzyń, zawierających perły światowego dziedzictwa. Wiele przepadło bez śladu, a inne w sensacyjnych okolicznościach nagle z mroku wychodzą na światło dzienne.
Jednak dzieje pałacu uznać można za najbardziej fascynujący przejaw dziejowych przemian. Nikt nie mógł nawet przypuszczać, że to, co wydawało się zupełnie niemożliwe, nagle zacznie się spełniać, że pojawi się materialna okoliczność, która pozwoli diametralnie zmienić rzeczywistość.
Najważniejsze jednak, że wszystkie przemiany, jakie zachodzą w tym miejscu, mają godną patronkę. Nazwa pałacu kamienieckiego oddaje hołdu jego fundatorce i odważnej pomysłodawczyni.
Wyklęta księżniczka
Marianna Orańska, właściwie Wilhelmina Frederika Louise Charlotte Marianne, niderlandzka królewna z dynastii Oranje-Nassau, właścicielka posiadłości na ziemi kłodzkiej, uznawana jest za jedną z bardziej niekonwencjonalnych postaci kobiecych XIX wieku.
Zakochała się w wygnanym szwedzkim księciu, a nawet zaręczyła się z nimi. Do ślubu z Gustawem Wazą nie doszło jednak, bo sprzeciwił się mu - w obawie o swój tron - król szwedzki Karol XIV Jan. Marianna wyszła w końcu za swego brata ciotecznego Albrechta Pruskiego Hohenzollerna, najmłodszego syna króla Fryderyka Wilhelma III. Urodziła mu piątkę dzieci, ale nie był to szczęśliwy związek. Opuściła niewiernego małżonka i związała się ze swoim nadwornym masztalerzem Johannesem van Rossumem, co stało się skandalem w dworach całej ówczesnej Europy, tak samo jak pozamałżeńska ciąża, rozwód z Fryderykiem i infamia.
Wyklęta księżniczka straciła dzieci i dostała zakaz przebywania dłużej niż jeden dzień na terytorium Prus. Musiała też meldować się policji przy wjeździe i wyjeździe. Aby móc dojeżdżać do pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim i drugiej swojej nieruchomości, kupiła w 1853 roku za 175 tysięcy pruskich talarów pałac we wsi Bila Voda, położony po austriackiej stronie granicy.
Związki księżniczki Marianny ze Śląskiem to konsekwencja losów jej rodziców. W wyniku rewolucji belgijskiej znaleźli oni schronienie w Prusach. Kupowali dobra poklasztorne w Prusach - w Lubiążu, Henrykowie, Kamieńcu. Po śmierci rodziców Marianna stała się posiadaczką tych ziem, kupowała też następne, między innymi w Stroniu i Strachocinie.
Dzięki jej pasji i staraniom w regionie zaczęła powstawać cała sieć górskich dróg. Okoliczne wsie zaczęły się rozwijać - Marianna zainicjowała wykorzystanie leśnego potencjału, kazała zakładać stawy rybne z pstrągiem, budować piece hutnicze, zakłady przerabiające rudę, sfinansowała hutę szkła w Stroniu Śląskim i założyła kamieniołomy marmuru, które jeszcze do lat 90. dostarczały specyficznego materiału, zwanego Różową Marianną. Budowała też leśniczówki, pasterskie farmy - jedna z nich zamieniła się potem w istniejące do dziś Schronisko "Na Śnieżniku".
Marianna zapisała się w pamięci miejscowych jako Dobra Pani, a jej imię nosił nie tylko różowy, ale też zielony i biały marmur. Do dziś turyści wędrują w okolicy do Mariańskich Skał, Drogą Marianny, odwiedzają Marianówkę i Źródło Marianny.
Skarbiec zamieniony w ruinę
Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim zaprojektowany został przez wybitnego pruskiego architekta Schinkela, jednak znaczący wpływ na jego ostateczny wygląd miała sama Marianna, która nadzorowała jego powstanie na niemal każdym etapie jego budowy.
Budowa rozpoczęła się w 1838 roku wmurowaniem kamienia węgielnego. Pałac miał kształtem przypominać krzyżacki zamek w Malborku. Budowa trwała ponad 30 lat. Zakończyło ją symboliczne odsłonięcie figury bogini zwycięstwa Nike na wzgórzu za grotą. Inwestycja kosztowała równowartość trzech ton złota.
Zanim Kametz zamieniło się w Kamieniec Ząbkowicki, a z pałacowych okien będą leciały cenne przedmioty, będące dla skośnookich kałmuków ucieleśnieniem zła świata, którego nie byli w stanie pojąć, w trzecim roku wojny wypowiedzianej Hitlerowi najpierw Polsce, a potem już światu, naziści tę miejscowość wybrali na jeden z największych magazynów dzieł sztuki.
Przez Europę przetacza się pożoga, ale Günther Grundmann, niemiecki historyk sztuki i konserwator, idzie na inną wojnę. Zamierza walczyć o każdy zabytek i dzieło kultury. Musi znaleźć dla nich kryjówki, uchronić przed alianckimi atakami, bombami i pożarami. Dolny Śląsk w 1942 roku wydaje się być bezpieczny. Jest tam spokojnie, życie toczy się normalnie, a jedynym znakiem wojny jest brak młodych mężczyzn i obecność cudzoziemców, na przykład z Polski, którzy w śląskich wioskach i miastach, na roli i w fabrykach, pracują jako przymusowi robotnicy.
Grundmann jeździ po regionie i znajduje 80 miejsc, które zagwarantować mają spokój i bezpieczeństwo cennym dziełom. W kościołach, pałacach, piwnicach, sztolniach, wyrobiskach miały przetrwać najtrudniejsze chwile, z dala od miast narażonych na bombardowania. Tego, że wojna zapędzi się z czasem także i tutaj, nikt nie mógł przypuszczać.
Do Kametz trafiły pierwsze transporty. Był czerwiec 1942. Firma spedycyjna wiezie zbiory muzealne Wrocławia, prywatną kolekcję dyrektora Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych, sztukę sakralną, organy, ołtarze, księgi, epitafia, szkło artystyczne, grafiki, miniatury, rzeźby, monety, zbroje, zabytkową broń.
Rosjanie wkraczają do miasteczka bez żadnego trudu, niemal nie było walk. Zwycięzcy są liczni, muszą gdzieś zakwaterować, rezydencja opuszczona już wiele dni wcześniej przez gospodarzy - Księcia Waldemara, spadkobiercę majątku Marianny Orańskiej, i jego małżonkę Calixtę - wydaje się idealnym miejscem. W takich łóżkach żołdacy jeszcze nie spali. Jest 8 maja 1945 roku.
"Miałem sposobność podziwiać, jak wielkie bloki marmurowe, wymagające olbrzymiej pracy do przesunięcia z jednego miejsca leżą rozbite u stóp zamku, wyrzucone przez okna drugiego piętra lub na klatkach schodowych. Wszystkie rzeźby ogrodowe z wielkim nakładem pracy pościągane z piedestałów i przetoczone na skraje tarasów po to, by uzyskać efekt, zrzucając je i roztrzaskując (…) olbrzymi kompleks neogotyckich budowli żywych do niedawna zamienia się na naszych oczach w ruinę przy bezsilności władz naszych" - raportuje Stefan Styczyński, ówczesny delegat Ministerstwa Kultury i Sztuki na obszarach, zwanych już wówczas Ziemiami Odzyskanymi.
Doszczętna rozbiórka
Wszędzie na terenach zamieszkanych przez Niemców, a już obiecanych nowej polskiej władzy, obowiązuje taki sam scenariusz. Wkroczenie, zajęcie, przemoc, gwałty, zniszczenia, podpalenia, demontowanie infrastruktury, rabunki. Czasem dochodziło do bestialskich scen. Z grobów w parkowym mauzoleum Kamieńca wywleczone zostały ciała rodziny dawnych władców - syna Marianny Orańskiej, księcia Alberta i jego rodziny. Doczesne szczątki powieszono potem na płocie i "zabijano" nieżywych strzałami z broni palnej. Zemsta za Hitlera.
Tak jak nieznany im świat, tak samo nie miały prawa przetrwać wszystkie rzeczy, które służyły znienawidzonym ludziom. Co zatem ze skarbami Grundmana - zbiorami, poukładanymi w ujeżdżalni, wozowni, a przede wszystkim w kościele? Trudno w to uwierzyć, ale długo pozostają bezpieczne pod opieką księdza proboszcza Siegfrieda Schultheisa. Ale to nie mogło trwać wiecznie. W końcu ktoś włamuje się do magazynów i kradnie ponad sto cennych dzieł. Wycięto je z ram, zostawiając oprawy, giną także inne wartościowe przedmioty. Nie wiadomo do dziś, kto to zrobił - Ruscy, Niemcy czy Polacy. Po prostu zniknęło.
W pałacu nie ma już podłóg, pieców, sztukaterii - zostały zerwane i porozbijane, a wszystkie ruchome sprzęty - elementy wystroju wnętrz, meble, instrumenty, dywany, obrazy zostały wyniesione. Demolki dokonywali już nie tylko Rosjanie. Z pomocą spieszyli im pierwsi osadnicy, którzy do Kamieńca Ząbkowickiego zaczynają sprowadzać się od jesieni. Od listopada działa polska administracja, ale jest ona zupełnie bezradna wobec rozpanoszenia czerwonoarmistów.
W styczniu 1946 roku pałac płonie. Mimo tego zdarzenia wciąż jeszcze w rezydencji jest coś do pozyskania. W panującej powszechnie powojennej biedzie i ubóstwie osadników, którzy niemal dosłownie przybyli z gołymi rękoma i przetrwać im udawało się tylko dzięki bezcennym dla nich skarbom niemieckich gospodarzy, wartościowe było wszystko. Do rangi nieocenionej zdobyczy urastał nawet kupon materiału lub weki zostawione w poniemieckiej piwnicy.
Nic więc dziwnego, że gdy 9 lutego 1946 roku Kamieniec Ząbkowicki opuszczają Rosjanie, kolej na następnych eksploratorów. Drewno przyda się na opał, każda wyrwana cegła, fragment stolarki to dobro materialne, darmowy materiał budowlany po Niemcu.
Najlepsze zastosowanie znajdą ocalałe jeszcze płyty marmurowe. Dziś podziwiać je można w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki. Zanim narodzi się świadomość, odpowiedzialność za wspólne dobro i poszanowanie dla dziedzictwa wieków, a także przekonanie, że Dolny Śląsk będzie na trwałe miejscem życia kolejnych pokoleń Polaków, miną całe dekady. W wielu wypadkach te zjawiska nie nastaną nigdy.
Na tropie dzieł sztuki
Ale wiele lat później zdarzać się zacznie coś, co wydawało się już niemożliwe. W światowych muzeach i na aukcjach sztuki pojawiać się zaczną obrazy, które widniały na liście Grundmanna. Z tych zdeponowanych w Kamieńcu znajdzie się więc w 2008 roku, w londyńskim domu aukcyjnym, olejny siedemnastowieczny szkic flamandzkiego malarza Jacoba Jardaensa "Święty Iwo, patron prawników". W 2014 w domu aukcyjnym w Kolonii wystawiony został obraz Oswalda Achenbacha "Via Cassia koło Rzymu", a na internetowej aukcji w USA antykwariat z Pensylwanii zaoferował na sprzedaż "Ulicę wraz z ruiną zamku" Roberta Śliwińskiego.
Najcenniejsze odzyskane dzieło z kamienieckiego magazynu to "Opłakiwanie Chrystusa", obraz z warsztatu niemieckiego malarza Lucasa Cranacha starszego. Odnaleziony w 2020 roku w zbiorach Nationalmuseeum w Sztokholmie, w styczniu 2022 roku wrócił do domu - znów jest we wrocławskich zbiorach i oglądać go można w Muzeum Narodowym. Wiadomo, że z Breslau, ze Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych arcydzieło, namalowane na lipowej desce w drugiej połowie lat 30. XVI wieku, przedstawiajace ciało Jezusa zawinięte w białe płótno, w otoczeniu ludzkiej gromady, której twarze zaoferowała rodzina fundatorów, stanowiło ozdobę w klasztorze cysterskim w Lubiążu. Przeniesiono je do Breslau w 1880 roku, gdy klasztor został poddany sekularyzacji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nikt już nie dowie się, jaka była droga z Kamieńca Ząbkowickiego tego arcydzieła o ogromnej wartości. To fascynująca tajemnica, bo znany jest tylko szwedzki trop, a odnalezienie obiektu to efekt pracy wrocławskich muzealników. W szwedzkim muzeum odkrył obraz Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, i zidentyfikował jako stratę wojenne. Okazało się, że na muzealnej ekspozycji w Szwecji to szesnastowieczne malarstwo znalazło się z woli spadkobierców Siegfrieda Häggberga, którzy w 1970 roku sprzedali go. Twierdzili, że zmarły krewny dostał obraz na przechowanie, jednak nigdy nikt po niego się nie zgłosił.
Häggberg nie był jakimś tam przypadkowym Szwedem, lecz pracującym już w przedwojennej Warszawie przedstawicielem Ericssona. Współpracował z polskim ruchem oporu w czasie II wojny światowej, przemycał do Szwecji dokumenty polskiego ruchu oporu, dokumentujące zbrodnie popełnione przez niemieckich nazistów na Polakach i Żydach. Niemcy oskarżyli go o szpiegostwo, został skazany na śmierć, ale po interwencji króla Szwecji Gustawa V wyrok został cofnięty. Po wojnie mężczyzna mieszkał w Warszawie, zmarł tu w 1963 roku. Kiedy, od kogo i gdzie dostał depozyt? Mogło to stać się w Polsce po 1945, bo zapewne dla niego przemycenie do Szwecji przez komunistyczną granicę dzieła Cranacha było bułką z masłem. Ale może nie musiał tego robić? Może "Opłakiwanie" już wcześniej, z Kamieńca, wyruszyło w wędrówkę po sobie tylko znanych ścieżkach?
Dzieło Marianny odzyskuje blask
Dziś pozostaje liczyć na to, że na rynku sztuki pojawiać się będą kolejne zaginione wrocławskie dzieła. A niemal stracone dzieło architektury udało się odzyskać w sposób daleki od zagadkowego odkrycia. Polska jako kraj Unii Europejskiej stała się zasobna na tyle, że znów można było równowartość trzech ton złota włożyć w rekonstrukcję Pałacu Marianny Orańskiej.
Remont kluczowych elementów budowli został sfinansowany w ramach unijnego programu Interreg V-A Republika Czeska - Polska, Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Dolnośląskiego, Skarbu Państwa - Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz pieniędzy z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego.Ze środków wyasygnowanych przez Unię Europejską na realizację polsko-czeskiego programu zmiany przeszła też w 2021 roku ukochana przez Mariannę okolica - Szlak Marianny Orańskiej na pograniczu Polski i Czech.