"Do Rzeczy": Prezydent w oku cyklonu
Etap, w którym Andrzej Duda poznawał urząd, odkrywał miłą stronę popularności oraz wizyt zagranicznych, właśnie się skończył. Platforma i instytucje europejskie zabrały się do tego, by nie ustawały ataki na nową głowę państwa - pisze Piotr Semka w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
Dopiero teraz Andrzej Duda poczuł ciężar, jaki niesie ze sobą pełnienie funkcji głowy państwa. Już zrozumiał, jaka jest waga prezydenckich decyzji i jak trudno je podejmować. Jaka jest polityczna cena niełatwych wyborów i ile wrogości ściąga podejmowanie samodzielnych decyzji.
„Poczekaj na pierwszy poważny kryzys” – radzą debiutantom doświadczeni politycy, gdy ci chwalą się sprawnym przejęciem urzędu. Prezydent Andrzej Duda – spokojny 42-latek – ma co prawda za sobą służbę w kancelarii za czasów Lecha Kaczyńskiego i był świadkiem obcesowego przejmowania władzy przez wysłanników Bronisława Komorowskiego po katastrofie smoleńskiej, ale co innego służyć atakowanemu prezydentowi, a co innego samemu nim być. Etap, w którym Andrzej Duda poznawał urząd, odkrywał miłą stronę popularności oraz wizyt zagranicznych, właśnie się skończył. Prezydent znalazł się w oku politycznego cyklonu. Platforma, a być może i instytucje europejskie, zadbają o to, by tak pozostało.
Przemilczane fakty
„Pan prezydent działał zgodnie z prawem i w granicach prawa, stosując się do uchwał Sejmu wybranego w demokratycznych wyborach. Myślę, że sprawę Trybunału Konstytucyjnego w tym momencie można już zamknąć” – ta uwaga szefowej prezydenckiej kancelarii Małgorzaty Sadurskiej zakończyła trzy tygodnie walki o Trybunał.
Przemawiając w minioną środę przy okazji przyjęcia przysięgi od Julii Przyłębskiej, piątej osoby wybranej 25 listopada na sędziego Trybunału Konstytucyjnego, prezydent wyraził swoje stanowisko w tym sporze.
„W istniejącym stanie prawnym decyzje podjęte przez Sejm są obowiązujące. To uchwały podjęte przez najwyższy organ uchwałodawczy wybrany przez naród – powiedział. – Z przykrością stwierdzam, że wielu ludzi występujących w mediach udaje, że tych uchwał nie ma. Uchwały te mają charakter wiążący, albowiem wyrażają wolę Sejmu, ja tę wolę realizuję, kierując się również zachowaniem ciągłości państwowej, by skład TK był jak najszybciej składem pełnym, zdolnym do orzekania i mogącym podejmować wszelkie działania” – tłumaczył prezydent. I dodał: „Trybunał Konstytucyjny jest sądem prawa, ocenia ustawę, ale nie procedurę, ponieważ uchwały są podejmowane w sprawach indywidualnych i nie stanowią aktów normatywnych”.
Według pogłosek dochodzących z Pałacu Prezydenckiego decyzja o wyborze twardej linii w sporze o Trybunał Konstytucyjny nie przyszła mu łatwo. Początkowe wypowiedzi prezydenckiego ministra Andrzeja Dery i spotkanie z przedstawicielami opozycji wskazują, że rozważał jakiś kompromis. Szybko stało się jednak jasne, że PO na żadne ugody nie ma ochoty, a na gesty prezydenta najprawdopodobniej odpowiedziałaby, przyjmując taktykę: „Brać, nie kwitować i od razu żądać więcej”. Z pewnością na prezydenta wpływ miały zdecydowanie Jarosława Kaczyńskiego i jego aktywność w Sejmie. Duda miał jednak własne fatalne doświadczenie z Trybunałem Konstytucyjnym i PO w sprawie wyboru nowych sędziów.
W telewizyjnym orędziu Andrzeja Dudy z 3 grudnia znalazło się istotne przypomnienie. „Gdy w maju odbierałem zaświadczenie o wyborze na urząd prezydenta, apelowałem, by ważne dla ustroju Polski decyzje nie były podejmowane w okresie zmiany władz państwowych, ponieważ mogą one rodzić w przyszłości wiele problemów. Niestety, Sejm poprzedniej kadencji nie przychylił się do mojej prośby i dokonał wadliwego prawnie wyboru kandydatów na stanowiska sędziów Trybunału Konstytucyjnego, naruszając tym samym również dobry obyczaj polityczny”.
Te słowa oznaczają, że czerwcowy skok na Trybunał prezydent uznał za zlekceważenie jego ostrzeżeń, wywołanie przez platformę politycznie umotywowanej awantury, którą miał już zakończyć nowy Sejm. Prezydent zdecydował się na rolę arbitra w sporze. Rozstrzygnął go na rzecz parlamentu, w którym większość ma jego ugrupowanie. Spór ten wywołany został jednak przez partię, która w nieuczciwy sposób chciała zapewnić sobie absolutną większość w Trybunale Konstytucyjnym. Oceny tego sporu nie da się oderwać od oceny prawowitości tego, kto sprawuje władzę w kraju. Kogo uznajemy za organ obdarzony autorytetem – prezydenta, Sejm czy Trybunał Konstytucyjny.
Prowadzona od dawna kampania lekceważenia Andrzeja Dudy ułatwia teraz choćby „Gazecie Wyborczej” uznawanie za coś oczywistego, że prezydent i Sejm mają słuchać Trybunału. Stawiany jest on teraz na piedestale jako siła, której werdykty nie podlegają dyskusji. Równie dobrze można z konstytucją w ręku wskazywać, że nieprzypadkowo to prezydent przyjmuje przysięgę od sędziów Trybunału Konstytucyjnego – by mieć prawo kontrolowania, kto wchodzi w skład tego ciała. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby prezydentem był nadal Bronisław Komorowski, a opór w Trybunale Konstytucyjnym stawialiby sędziowie wysunięci przez PiS. Czy te same autorytety, które dziś ciskają gromy na prezydenta Dudę, nie udowadniałyby, że głowa państwa ma wręcz obowiązek rozstrzygnąć autorytatywnie spór wywołany przez zachłanność partii politycznych i wady prawne ustawy przegłosowanej przez polityków przeciwnej opcji? Czy nie wskazywano by, że w odróżnieniu od Trybunału prezydent i Sejm mają bezpośrednią legitymację wyborczą? Czy „Newsweek” nie
grzmiałby, że „upolityczniony Trybunał Konstytucyjny kwestionuje ustawy parlamentu?”.
Wstydliwie przemilczane jest w mediach to, że rządy PO w latach 2007– 2015 nie wykonały blisko 50 werdyktów Trybunału Konstytucyjnego. Dobrze pokazuje to, że jeszcze do niedawna prestiż tego sędziowskiego gremium nie był oszałamiający. Nikt w Radzie Europy nie grzmiał wtedy, że demokracja nad Wisłą jest zagrożona. Nie zmienia to jednak faktu, że prezydent długo jeszcze będzie odczuwał straty wizerunkowe w związku ze sporem o TK i opiniami, jakie na temat prezydenta wygłaszali czołowi prawnicy. Taka jest cena zderzenia z bardzo wpływową korporacją, wyraźnie sytuującą swe sympatie po jednej stronie sceny politycznej. Prezydent nie ma złudzeń, że szykuje się długa wojna podjazdowa na linii prezes Andrzej Rzepliński – nowo wybrani członkowie TK.
Powtórka z dyskredytacji
W większości mediów bardzo skomplikowany spór prawny prezentowany jest jako proste zderzenie sił dobra i zła. Skok na Trybunał przedstawiany jest łaskawie – jako błąd – ale już ponowne wybory sędziów jako zamach na demokrację. Zwycięża czarno-biała logika, którą narzucił kiedyś sam Adam Michnik, dzieląc w wygodny dla siebie sposób Polaków na spadkobierców tradycji zamordowanego prezydenta Gabriela Narutowicza i na tych, którzy dziedziczą piętno jego mordercy Eligiusza Niewiadomskiego. Teraz też nie sposób zobaczyć w mediach dyskusji prawników reprezentujących różne punkty widzenia. Eksponuje się głównie prof. Andrzeja Zolla i Jerzego Stępnia – ludzi mających dorobek prawniczy, ale znanych ze skłonności do udziału w politycznych sporach. Jako oczywistość przedstawia się opinię, jakoby prezydent złamał konstytucję. Jako pewnik podaje się, że trafi przed Trybunał Stanu. Te insynuacje powtarzane dziesiątki razy mają stać się czymś, co miliony uznają za oczywistość. Platforma nie zważając na to, że to rząd ma
większość, buńczucznie zapowiada, że chce postawić prezydenta przed sejmową Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej.
Robi się też dużo, by osłabić prestiż prezydenta, określając go rozmaitymi epitetami i mówiąc o nim w sposób lekceważący. Memy ostrzegają prezydenta, że „kadencja minie, PiS minie, hańba zostanie na zawsze”. Protekcjonalnie głosi się, że Lech Kaczyński wstydziłby się za swego ucznia – rzecz niemożliwa do sprawdzenia, ale brzmiąca efektownie.
Z lubością do akcji potępiania prezydenta włączył się prof. Jan Zimmermann, który już przy okazji sporów o wykłady Dudy na innej uczelni demonstrował swoją niechęć do byłego podwładnego. Zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” pisze od niechcenia, iż „prezydent Andrzej Duda myśli, że można Czytelników »Wyborczej« traktować jak ostatnich durniów”. Ogromne pole do popisu mają karykaturzyści kreujący prezydenta na dziecinnego ignoranta. Bardzo często w dyskusjach na temat takich żartów i krytyk pada argument, że prezydenta Bronisława Komorowskiego prawicowa blogosfera też nie oszczędzała. Różnica polega na tym, że z Komorowskiego kpili zwykle anonimowi internauci, a do dyskredytowania Dudy włączają się postacie z ogromnym dorobkiem i tytułami. Powtarzają się też chwyty z lat 2005–2007. Henryka Krzywonos występująca w roli opozycyjnej legendy „wygarnia całą prawdę”, a Maciej Jankowski tak jak Ewa Milewicz zwraca order otrzymany od Lecha Kaczyńskiego. Specjalną rolę w atakach na prezydenta odgrywa Jerzy
Stępień. Ten były prezes TK demonstruje wręcz lekceważenie głowy państwa, mówiąc: „Jeżeli mu ta konstytucja nie odpowiada, niech się poda do dymisji”.
Jednym z najczęstszych zarzutów stawianych prezydentowi jest to, że złamał swoje obietnice dotyczące zakopywania przepaści między Polakami. Duda, używając tego języka, kierował się zapewne kampanijną poprawnością, ale być może także wierzył w to, że nie powtórzy się skala politycznego konfliktu z lat 2005– 2007. Naiwnością jest jednocześnie zarzut, że prezydent Duda nie wznosi się ponad interesy polityczne partii, z której się wywodzi. Pamięć o dobru swojego obozu politycznego cechowała zarówno Aleksandra Kwaśniewskiego, jak i Bronisława Komorowskiego. Jednak to Dudzie każe się zerwać wszelkie relacje z Jarosławem Kaczyńskim. To absurd. Wielkie partie właśnie dlatego zmagają się o Pałac Prezydencki, że ma to dla nich duże znaczenie. Taka współzależność łączy Baracka Obamę z demokratami i prezydenta François Hollande’a z francuskimi socjalistami. Nie ma jednocześnie sprzeczności między interwencją prezydenta w spór o skład TK a gotowością do rozpoczęcia rozmowy o nowym modelu Trybunału i nowelizacji sposobu
wyłaniania ich członków. Andrzej Duda w orędziu z 3 grudnia zadeklarował, że w ramach Narodowej Rady Rozwoju zamierza powołać zespół, którego celem będzie wypracowanie zasad wyboru sędziów oraz funkcjonowania Trybunału. Trudno przypuszczać, by teraz opozycja była zdolna do takiej dyskusji, ale czas może ostudzić emocje.
Wieczna wojna?
Wszystkie takie gesty zawisną w próżni, jeśli PO będzie konsekwentnie obstawać przy totalnej wojnie z prezydentem. Wiele wskazuje na to, że obóz III RP nie będzie miał żadnych skrupułów, aby włączyć w tę krajową wojenkę instytucje europejskie. Media zagraniczne już w niej uczestniczą.
Szybkość, z jaką europejscy politycy – np. sekretarz Rady Europy Thorbjørn Jagland – zabierają autorytatywnie głos na temat wewnętrznego sporu w Polsce, pokazuje, w jak stronniczy sposób elity państw europejskich oceniają konflikty w krajach członkowskich. Rada Europy nie zajmowała się Polską wówczas, gdy na przykład w bardzo wątpliwych okolicznościach ze stanowiska szefa CBA po aferze hazardowej został usunięty Mariusz Kamiński lub gdy media publiczne zdominowała jedna opcja polityczna lub, szerzej, ideowa. Nie było problemem pozbawianie IPN pieniędzy za publikację o Lechu Wałęsie i zapowiedź nadzoru politycznego nad tą placówką badawczą. Rada Europy nie zainteresowała się sytuacją, w której media zostały całkowicie zdominowane przez jedną opcję. Jeżeli rządzą tzw. słuszni, to ich rozmaite grzeszki są niezauważane. Jeżeli rządzą „niesłuszni”, to z każdej rzeczy robi się awanturę na całą Europę. Jest to o tyle łatwe, że zachodnie partie lewicowe i liberalne są niezwykle solidarne ze swoimi zagranicznymi
odpowiednikami, szczególnie z Europy Środkowej. Tymczasem zachodnia prawica jest zazwyczaj dosyć obojętna na los swoich odpowiedników na Węgrzech lub w Polsce. W tej grze nie ma równych szans. Gdy dochodziło do bardzo wątpliwych działań konstytucyjnych rządu PO-PSL albo gdy poprzedni rząd nie wykonywał wyroków Trybunału, nikt nie zwracał na to uwagi. Jeżeli jakąkolwiek dyskusyjną rzecz zrobi PiS, to natychmiast rozpoczyna się burza. To potwierdza opinię, że swoboda polityczna w Europie przesunęła się w kierunku obozu lewicowego i liberalnego. Prawica zasadniczo już z niej nie korzysta.
Takie mechanizmy w strategii Platformy zmierzają do wytworzenia w społeczeństwie przekonania: to wszystko się już powinno skończyć, już dość tych ataków na nasz kraj, oddajmy władzę liberałom. To ukryta forma dyktatury. Ma rządzić jedna partia, a gdy przypadkiem wygra ugrupowanie opozycyjne, robi się takie piekło, że ludzie po pewnym czasie zaczynają mieć tego dosyć. Prezydent będzie musiał stawić czoło i tej batalii.
Andrzej Duda wciąż ma w obecnym konflikcie atuty. Jednym z nich jest pierwsza lokata w sondażach społecznego poparcia, ale trudno mieć złudzenia. Uporczywa kampania mediów przeciw prezydentowi sprawi, że część elektoratu centrowego, który źle przyjmuje twardą linię PiS, cofnie swoje poparcie dla tej partii. Trzeba jednak stwierdzić, że Andrzej Duda w dużym stopniu zmarnował ostatnie cztery miesiące, jeśli chodzi o tworzenie systemów komunikowania się z wyborcami. Dopiero teraz ma rzecznika prasowego z prawdziwego zdarzenia w osobie Marka Magierowskiego.
Oschły tweet i imieniny
Wciąż kancelarii zdarzają się irytujące przejawy arogancji. Tak było, gdy internauci w andrzejki składali prezydentowi życzenia imieninowe. Odpowiedzią na nie był oschły tweet jednego z urzędników kancelarii o tym, że prezydent obchodzi imieniny 16 maja. Na wizerunek prezydenta cieniem kładzie się kryzys informacyjny, jaki przechodzi PiS. Po sprawnej komunikacji z wyborcami w czasie tegorocznych kampanii teraz widać wyraźną zapaść.
Można się tylko zastanawiać, kto wpadł na pomysł, by twarzą bojów o Trybunał uczynić byłego prokuratora z okresu stanu wojennego kompromitującego PiS. Beata Szydło utonęła w obowiązkach premiera. PiS utracił zdolność wyjaśniania wyborcom celów swoich politycznych kampanii. Pośrednio obciąża to prezydenta. Problem w tym, że nie jest on w stanie zastąpić polityki informacyjnej PiS i może tylko zachęcać swoją byłą partię do ograniczania liczby frontów w politycznej walce.
W konflikcie z opozycją wygra strona bardziej odporna psychicznie. Andrzeja Dudę czeka długi okres zmagania się z atakami ze strony PO i Nowoczesnej. Ktoś, kto uważa się za spadkobiercę prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nie powinien być jednak tym zaskoczony.
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach