"Do Rzeczy": Antypapieski ruch oporu
Efekt Franciszka przestaje działać. Liczba pielgrzymów spada, a powołań nie przybywa. Zamiast tego pojawia się coraz silniejszy głos katolików, którzy obawiają się pomysłów obecnego papieża - pisze Tomasz P. Terlikowski w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy". Wskazuje też na wyraźnie spadające liczby osób, biorących udział w środowych audiencjach generalnych.
29.01.2016 | aktual.: 30.01.2016 10:52
Gdyby efekty obecnego pontyfikatu oceniać tylko na podstawie relacji liberalnych mediów, to można by być przekonanym, że Kościół od kilku lat przeżywa niesłychane odrodzenie. Świątynie są pełne, konfesjonały pękają w szwach, a katolicy (poza nielicznymi malkontentami występującymi w każdym środowisku) są zachwyceni. Wszystko dlatego, że Kościół wreszcie wkroczył na drogę postępu, a na jego czele stoi człowiek, którego chwalą nie tylko wierzący, lecz także – jeśli nie zwłaszcza – ateiści, muzułmanie, a nawet działacze gejowscy. Tyle tylko, że obraz ten nieco się komplikuje, gdy przyjrzeć mu się bliżej. Pontyfikat Franciszka, choć oczywiście wywołuje liczne pozytywne reakcje, traci już dynamizm, czego dowodem są statystyki pielgrzymów, nie przynosi spodziewanych rezultatów, a do tego wywołuje niespotkane wcześniej obawy wśród niemałej rzeszy zaangażowanych katolików.
Mit "efektu Franciszka"
Analizę tych zjawisk wypada zacząć od rozbrojenia, wciąż żywego w pewnych środowiskach – nie tylko zresztą katolickich, mitu „efektu Franciszka”. Od samego niemal początku obecnego pontyfikatu powtarzano jak mantrę, że spowodował on wzrost liczby pielgrzymów, a także znacząco zwiększył liczbą powołań. I choć rzeczywiście przez moment tak było, to po trzech niemal latach pontyfikatu okazało się, że oba te wskaźniki zaczęły wyraźnie spadać. I ostatecznie z szumnie obwieszczanego „efektu” niewiele zostało.
Dane dotyczące uczestnictwa w spotkaniach z Franciszkiem są najbardziej znaczące. Liczba osób biorących udział w środowych audiencjach generalnych spadła – od roku 2013 do 2015 – o… 68 proc. W 2013 r. w 30 audiencjach papieskich uczestniczyło 1 548 500 wiernych, w roku 2014 w 43 audiencjach uczestniczyło już tylko 1,199 mln wiernych, a w 2015 r. w 42 audiencjach wzięło udział 704,1 tys. osób. Jeszcze lepiej ten spadek widać, gdy weźmie się pod uwagę średnią liczbę osób na jednej audiencji. W roku 2013 liczba uczestników wynosiła 51,62 tys. osób, a dwa lata później już tylko 16,77 tys.
Tylko trochę lepsze są statystyki dotyczące niedzielnych modlitw „Anioł Pański”. W 2014 r. brało w nich udział ponad 3 mln wiernych, dziś około 1,5 mln. Nie widać także zapowiadanego wzrostu liczby powołań kapłańskich. Przeciwnie, liczba kleryków i kandydatów do zakonów wciąż spada. I to nawet w miejscach, gdzie jak dotąd było ich stosunkowo wielu. Spada także, w porównaniu z czasami Benedykta XVI, liczba regularnie praktykujących Włochów. Za pontyfikatu poprzedniego papieża odsetek ten niezależnie od roku wynosił powyżej 32–33 proc., obecnie to 28,8 proc.
Oficjalne statystyki to jednak nie wszystko. Duchowni, i to coraz częściej publicznie, zaczynają utyskiwać na fakt, że spada liczba osób spowiadających się. I nic nie zmieniło w tej sytuacji otwarcie Drzwi Jubileuszowych Roku Miłosierdzia, który miał właśnie do spowiedzi zachęcać. O tym zjawisku w dramatycznym liście skierowanym do włoskiego watykanisty Sandro Magistra napisał pragnący zachować anonimowość duchowny. „Od momentu otwarcia Roku Jubileuszowego nie wzrosła liczba spowiadających się, ani w okresie zwykłym, ani świątecznym. Nie udało się zatrzymać trendu spadkowego w tej kwestii” – podkreśla autor listu.
Puste konfesjonały i skutki papieskich grepsów
Taka sytuacja nie powinna zaskakiwać, jeśli weźmie się pod uwagę to, że zarówno sam papież, jak i jego najbliżsi współpracownicy, od jakiegoś czasu zachęcają wiernych do spowiedzi poprzez wezwania księży do tego, by nie mylił się im konfesjonał z salą tortur (ostatnio to wezwanie powtórzył kard. Beniamino Stella). I nawet jeśli uznać, iż intencje są szlachetne (a nie wątpię, że tak jest), to i tak nie sposób nie zadać pytania: Czy tego typu opinie nie zniechęcają do spowiedzi? Jeśli papież i jego kardynałowie muszą wciąż zachęcać do takich rzeczy, to księża muszą być jacyś masakryczni i rzeczywiście torturować. Efekt może więc być odwrotny do zamierzonego.
Autor listu cytowanego przez Magistra podkreśla także, że z jego rozmów z innymi duchownymi wynika, iż osoby spowiadające się mają coraz mniejszą świadomość grzechu i warunków dobrej spowiedzi, co ma być skutkiem pobieżnie przyjmowanego, a czasem zniekształcanego przez media nauczania Franciszka. „Pewien dżentelmen w średnim wieku, któremu z odpowiednią delikatnością zwróciłem uwagę, że powinien żałować za całą masę grzechów ciężkich przeciw siódmemu przykazaniu »nie kradnij«, z których spowiadał się, usprawiedliwiając je dość frywolnie i w żartach, odpowiedział mi słowami Franciszka: »Miłosierdzie nie zna granic«. A gdy przypomniałem mu o konieczności pokuty i postanowienia poprawy, odpowiedział, że »zrobił to, co zrobił, i nadal będzie to robił«, a i tak ma prawo do komunii podczas pasterki. Inna penitentka miała zaznaczyć, że nie jest w stanie odbyć pokuty, bo zwyczajnie nie ma na to czasu, a »miłosierdzie jest za darmo«”.
Oczywiście papież nigdy nic takiego nie mówił, a w jego najnowszej książce postawa mężczyzny opisywanego przez anonimowego księdza zostałaby uznana nie tylko za grzech, lecz także za niemoralność. Problem polega tylko na tym, że akurat ta część nauczania papieskiego do wiernych nie dociera. Zamiast tego serwowane są im przez media odpowiednio spreparowane fragmenty papieskich homilii, z których rzekomo ma wynikać, że już za chwilę spowiedź w ogóle nie będzie miała sensu, że do pojednania z Bogiem nie jest potrzebny żal za grzechy, a w ogóle to katolicka doktryna grzechu za chwilę zostanie zmieniona.
Jeśli więc można mówić o „efekcie Franciszka”, to jest nim raczej… zamieszanie. A najlepszym jego dowodem jest ogromny niepokój, jaki w środowiskach ludzi świeckich (a także sporej części duchownych, których do posługi kapłańskiej przyciągnęli św. Jan Paweł II i Benedykt XVI)
, wywołał synod o małżeństwie i rodzinie.
Sugestie abdykacji
Słowa papieża, a także powracające u części bliskich współpracowników papieskich zapowiedzi zmiany praktyki sakramentalnej Kościoła sprawiają, że wśród części tradycyjnie nastawionych katolików zaczyna pojawiać się sugestia, by papież zrezygnował. I nie chodzi tylko o wypowiedzianą wprost przez Antonio Socciego sugestię, że wybór Franciszka był nieważny i że powinno się w związku z tym powtórzyć samo konklawe, ale także o sugestie zwyczajnej abdykacji, którą wyraziła grupa tradycjonalistycznie nastawionych amerykańskich intelektualistów katolickich. W liście skierowanym do Franciszka apelują oni, aby papież albo zmienił kurs, albo zrezygnował. „Z niemałą obawą, w Obliczu Tego, Który będzie nas sądził w Dniu Ostatecznym – z szacunkiem my, Twoi poddani – kierujemy petycję do Waszej Świątobliwości – abyś zmienił kurs dla dobra Kościoła i dobra dusz. Jeżeli to jest niemożliwe, to czyż nie byłoby lepsze dla Waszej Świątobliwości, abyś zrzekł się urzędu Piotrowej posługi – aniżeli dalej przewodził – co staje się
katastrofalnym kompromisem dla samej integralności Kościoła katolickiego?” – napisało kilkudziesięciu konserwatywnych komentatorów, teologów i polityków amerykańskich.
Oczywiście takie głosy to wciąż wyjątek. Jedno można jednak powiedzieć z całą pewnością: miodowy miesiąc Franciszka już minął. I teraz wierni oraz duchowni coraz otwarciej zaczynają zadawać pytania o to, czy rzeczywiście metoda duszpasterska Franciszka jest skuteczna. Czy przyciąga ona do Kościoła, czy tylko buduje osobistą popularność Ojca Świętego? I czy przypadkiem nie rodzi niebezpieczeństwa rozmycia (nawet jeśli tylko medialnego) nauczania Kościoła? Wszystko to są pytania, które można i trzeba zadawać. Z troski o papiestwo i Kościół, a nie przeciwko komukolwiek.
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach