Dlaczego Polacy nie lubią Romów?
Było tak: w listopadzie zeszłego roku, w Limanowej, na ulicy Witosa dwóch Romów pochodzących z jednej rodziny spożywało alkohol w mieszkaniu pewnego Polaka. Kiedy skończyli – wszyscy wyszli przed blok. Co było dalej – nie wiadomo, znane są tylko fakty z policyjnego protokołu: dwóch Polaków trafiło do szpitala po tym, jak zostali zaatakowani z użyciem siekiery i koszy na śmieci; zdemolowano świeżo odremontowaną klatkę schodową i drzwi wejściowe. Spośród napastników zatrzymano jedynie Polaka, właściciela mieszkania. Jeden z Romów zgłosił się na policję kilka tygodni później - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerski.
09.08.2010 | aktual.: 09.08.2010 16:40
Ale było i tak: w lipcu tego roku pochodzący z tej samej rodziny Rom obrzucił wyzwiskami ciężarną kobietę, która została zaatakowana przez jego psa. Ciąg dalszy częściowo znamy z relacji medialnych: kilkudziesięciu mieszkańców – mężczyzn, ale także kobiet, dzieci, staruszek – wyległo na ulicę i tylko interwencja policji zapobiegła siłowemu rozwiązaniu konfliktu. Ta część, której w większości relacji próżno szukać, brzmi: ramię w ramię z Polakami stanęli członkowie niektórych romskich rodzin, a w stronę zgromadzonych – przy biernej postawie policji – rzucano koktajle Mołotowa.
Konflikt z Limanowej nie pozwala bowiem wpisać się w czarno-biały schemat, który w , choć byłoby równie nadmiernym uproszczeniem traktowanie go jako zwykłych sąsiedzkich waśni pomiędzy jedną niesforną rodziną a społecznością lokalną. W rzeczywistości limanowski incydent wynika bowiem z nieuniknionych napięć, jakie pojawiają się zawsze na styku dwóch społeczności, różniących się kulturą, obyczajami, rozumieniem świata, jego porządku i własnego w nim miejsca. Społeczności, które nauczyły się podstaw egzystencji obok siebie i ze sobą – ale których integracja jest ograniczona. Nie tylko ze względu na polski brak otwartości – ale także z powodu romskiej strategii zachowania tożsamości, o skuteczności której świadczy najlepiej przetrwanie okresu wzmożonych i dosyć brutalnych wysiłków integracyjnych
państwa, czyli tzw. produktywizacji.
Rewersem tej samej strategii, która od tysiąca lat pozwala Romom chronić swoją tożsamość i bardzo zróżnicowaną, ale unikatową kulturę, jest jednak uznanie wielu regulacji państwowych za podrzędne względem własnego, zwyczajowego systemu norm społecznych. Wbrew temu, co sugeruje, impulsami wyzwalającymi otwarte konflikty polsko-romskie w ostatnich latach, nie były tylko „drobne incydenty”. W najpoważniejszym, tzw. pogromie mławskim, kiedy tłum Polaków przez dwa dni metodycznie niszczył mienie należące do zamożnych rodzin romskich (obyło się przy tym na szczęście bez rozlewu krwi), zapalnikiem okazał się spowodowany przez młodego Roma wypadek samochodowy, w którym jedna osoba zginęła, a druga odniosła bardzo poważne obrażenia. Sprawca zbiegł z miejsca wypadku, a lokalna społeczność romska odmawiała wskazania organom ścigania miejsca jego pobytu przez dwa dni. Ostatecznie, dzięki mediacjom, stawił się on na posterunku, zbyt jednak późno,
żeby możliwe było bezpieczne ugaszenie rozpalonych emocji.
Sutowski o wydarzeniach w Mławie nie wspomina – a szkoda, bo właśnie ten konflikt został starannie przeanalizowany w raporcie „Cyganie i Polacy w Mławie, konflikt etniczny czy społeczny?”, którego autorzy przestrzegają przed pokusą prostej interpretacji, jaką oferuje etykieta „wybuchu nacjonalizmu”. Co więcej: bodaj najważniejszą z pośrednich przyczyn wydarzeń mławskich było ekonomiczne wykluczenie – tyle, że dotyczyło ono Polaków, którzy frustrację wywołaną rosnącym bezrobociem i brakiem perspektyw rozładowali niszcząc mienie tych Romów, którzy należeli do finansowej elity miasta.
O tym, że kluczem do poprawy sytuacji społecznej polskich Romów jest edukacja, wiedzą także członkowie romskich elit. Problem w tym, że na przeszkodzie stoi nie tylko niewydolny i niedostosowany do specyficznych potrzeb mniejszości system edukacyjny, ale też przestrzegane szczególnie przez najliczniejszą w Polsce grupę (Polska Roma) konserwatywne zasady romanipen, zakazujące Romom wykonywania wielu zawodów, wśród których znajdują się te związane z wysokim statusem społecznym, jak zawód lekarza czy prawnika, i sugerujące w zamian tradycyjne romskie profesje – takie jak kowalstwo, bielenie kotłów czy handel końmi – które w XXI wieku nie dają możliwości społecznego awansu. To przywiązanie do tradycyjnych zasad – stojących w jawnym i być może nierozwiązywalnym konflikcie z wymaganiami stawianymi przez współczesny rynek pracy czy system hierarchii społecznej – jest równie ważnym jak zewnętrzne czynnikiem, wpływającym na złą statystykę: zaledwie 70% romskich dzieci w Polsce wypełnia obowiązek szkolny.
Liczebność polskich Romów szacuje się na 12-35 tysięcy. Wbrew efektownej puencie felietonu Sutowskiego – nie grożą nam płonące getta, byłoby jednak fatalnym błędem, gdybyśmy z tego powodu zrezygnowali z wyzwania, jakim jest poszukiwanie dobrego dla obu stron modelu koegzystencji ze społecznością romską. Wyzwania, które wymaga wielkiego wysiłku, ostrożności, a przede wszystkim – zrozumienia skomplikowanej sieci zależności i realnych przyczyn wpływających na obecną sytuację. Nie przysłuży się temu nawet najgorliwsza „robota w dyskursie”, jeżeli bazować będzie na powielaniu klisz i najprostszych stereotypach. Równie krzywdzących dla obu stron.
Piotr Czerski specjalnie dla Wirtualnej Polski
Przeczytaj cały felieton Michała Sutowskiego "Romowie do getta: prędzej czy później?"