Dlaczego PiS oszczędził Bonkowskiego?
Senator PiS Waldemar Bonkowski do tej pory znany był głównie z kłopotów małżeńskich, oskarżeń o przemoc domową i mobbing, publicznej homofobii oraz zdecydowanie nieparlamentarnego języka. Protestujących latem przeciw reformie Sądu Najwyższego nazywał "ubeckimi wdowami", w senackiej debacie o uchodźcach przekonywał, że "nie da się ich ucywilizować".
23.02.2018 | aktual.: 23.02.2018 16:32
Teraz do powodów jego rozpoznawalności dołączył antysemityzm. Na fali polsko-izraelskiego sporu ostatnich tygodni senator umieszczać zaczął na swoim facebooku antysemickie treści. Skandal wywołało udostępnienie filmu nagranego przez Niemców w getcie, przedstawiającego działania żydowskiej policji, stosującej przemoc wobec innych Żydów. Klip, ilustrowany radosną, klezmerską muzyką, senator opatrzył tytułem "Jak Żyd Żyda gonił na smierć".
Dlaczego posługiwanie się w taki sposób nazistowską propagandą, by udowodnić absurdalną tezę, że to Żydzi odpowiadają za własną Zagładę, jest ohydne poza wszelką granicą przyzwoitości, tłumaczyć chyba nie trzeba. Jak i tego, że udostępnienie takiego materiału przez senatora RP, kompromituje państwo Polskie, dostarczając amunicji wszystkim tym, którzy pragną nam przykleić łatkę kraju antysemickiego i negacjonistycznego. Ukryty za klipem pogląd, że Żydzi w zasadzie wykańczali się sami, mieści się bowiem na granicy negacjonizmu i kłamstwa oświęcimskiego. Ściganego, przypomnijmy, przez polskie prawo.
Jak w wywiadzie dla "Wyborczej" mówiła żona senatora, Bonkowski boi się tylko jednego - prezesa Kaczyńskiego. Ten jak wiemy internetu nie używa, senator mógł więc szaleć w tym medium z dużym poczuciem bezpieczeństwa. Ktoś musiał jednak prezesowi wydrukować internet, a przynajmniej facebookowy profil Bonkowskiego - Kaczyński podjął bowiem natychmiast decyzję o zawieszeniu senatora w prawach członka partii i klubu parlamentarnego PiS. Trudno mu się dziwić, każdy dzień Bonkowskiego w klubie to obciążenie dla partii i wizerunkowy problem dla Polski. O Marku Jurku Kaczyński powiedział kiedyś, gdy ten próbował wbrew interesowi partii wpisać zakaz aborcji do konstytucji "idiota, czy agent", o Bonkowskim wyraził się pewnie w jeszcze ostrzejszych słowach.
Partia z Nowogrodzkiej będzie przedstawiać tę decyzję, jako dowód na to, że "w PiS nie ma tolerancji dla antysemityzmu". Trudno jednak dać się tu PiS przekonać. Dlaczego bowiem Bonkowski nie został z partii i klubu usunięty, a tylko zawieszony? Czemu nie ma jasnego komunikatu: senator przekroczył pewną granicę i powinien zrzec się mandatu? Jakim antysemityzmem trzeba się w takim razie popisać, by zasłużyć na usunięcie? Trzeba posunąć się do fizycznej przemocy? Zdemolować żydowski ośrodek kultury? Namazać gwiazdę Dawida na szubienicy na murze?
Bonkowski działał przy tym w poprzedzającym PiS Porozumieniu Centrum od roku początku lat 90. W samy PiS był od założenia tego stronnictwa, w 2001 roku. To nie jest nie znany nikomu w partii człowiek znikąd. Naprawdę mamy uwierzyć, że w ciągu tych dwudziestu pięciu lat nikt nie zauważył jak są jego poglądy w kwestii polsko-żydowskiej historii? Że senatorowi - znanego z braku kontroli nad językiem - nigdy wcześniej nie wyrwała się żadna wypowiedź, po której ludziom w PiS powinna się zapalić czerwona lampka? Zmuszająca do decyzji: nie, ten człowiek nie będzie naszym kandydatem do Senatu.
Bonkowski do tej pory pozostawał przykładem na to, że jeśli jest się wiernym linii politycznej PiS, trudno się w tej partii skompromitować - o ile afery nie rozdmuchają tabloidy. Bonkowskiemu w karierze nie przeszkodził prawomocny wyrok za podżeganie do poświadczenia nieprawdy w dokumencie, nie przeszkadzały oskarżenia rodziny o przemoc, nie przeszkadzał rasistowski, skrajnie obraźliwy język. Jeśli znów skończy się tylko na zawieszeniu, które po tym, gdy media o Bonkowskim zapomną, pewnie się odwiesi, będzie to dowód, że także otwarty antysemityzm i poglądy na granicy negacjonizmu nie są tym, co zasadniczo przekreśla szanse na karierę u boku Jarosława Kaczyńskiego.
Sprawa Bonkowskiego po raz kolejny pokazuje, jaka jest jakość parlamentarnych kadr rządzącej partii. Nie ma wśród nich żadnego posła, posłanki, czy senatora, który dałby się poznać dzięki wybitnej wiedzy w ważnych dla obywateli tematach, skutecznie przeprowadzonym projektom poselskim, czy nawet szczególnym retorycznym i erystycznym talentom. Twarzami parlamentu są dziś prokurator stanu wojennego krzyczący "przecz z komuną", osoby budujące cała swoją publiczną karierę na obraźliwym języku (posłowie Pięta, Tarczyński, posłanka Pawłowicz)
, czy oskarżony o korupcję senator Kogut, w tajnym głosowaniu ocalony przed aresztowaniem przez kolegów z izby wyższej.
Jarosław Kaczyński ma nad swoim ugrupowaniem władzę większą, niż jakikolwiek lider w partyjny w historii III RP. To on ponosi polityczną odpowiedzialność za upadek parlamentarnej debaty, jaki przyniosły do Sejmu i Senatu tej kadencji postaci takie, jak Bonkowski. Podobnie jak za przenikanie do mainstreamu antysemickich treści, dokonujące się w ciągu ostatnich tygodni.
Wierzę nawet tym, którzy zapewniają, że sam lider PiS antysemitą nie jest i antysemityzmem się szczerze brzydzi. Polityka nie oceniamy jednak nie tylko po intencjach, a efektach jego działań. Jeśli Jarosław Kaczyński nie chce, by - z fatalnymi skutkami - do Polski przylgnął stereotyp kraju antysemickiego, to w sprawie Bonkowskiego i kolejnych jego naśladowców trzeba reagować znacznie ostrzej.