Dlaczego Piłsudski nie poszedł na Moskwę?
''Gdyby Piłsudski mógł spojrzeć w przyszłość i ujrzeć monstrum, jakim stała się sowiecka Rosja, być może w 1920 r. polska armia ruszyłaby na Moskwę. Ale nie będąc jasnowidzem i mając wybór między pokojem, a samobójstwem, wybrał to pierwsze'' – pisze Andrzej Krajewski w artykule dla WP.
15.08.2016 08:35
Dla Marszałka to musiała być wyjątkowo bolesna chwila. W połowie maja 1921 r. stał przed szeregiem żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej, internowanych w kaliskim obozie, i łamiącym się głosem powiedział: ''Ja was przepraszam, panowie, ja was bardzo przepraszam''. I dorzucił ciszej: ''Tak nie miało być”. Mówił zupełnie nie jak zwycięski wódz, który ocalił Europę. Los dawnych sojuszników gorzko przypominał, że Marszałek nie osiągnął strategicznych celów, które miały zapewnić Rzeczpospolitej przetrwanie. Próbując pomóc w powstaniu niepodległej Ukrainy oraz związać Litwę i Białoruś z Polską więzami federacji, Piłsudski usiłował zapobiec powtórzeniu się w przyszłości rozbiorów.
Dlatego podpisany 18 marca 1921 r. traktat pokojowy w Rydze traktował jako swoją klęskę. Na mocy jego postanowień Warszawa rezygnowała ostatecznie z marzeń o stworzeniu silnego bytu politycznego, zdolnego zepchnąć Rosję w głąb Azji i przeciwdziałać jej próbom zbliżenia z Niemcami. Oznaczało to, że przyszłość przyniesie śmiertelne zagrożenie, czego Piłsudski miał jasną i bolesną świadomość. ''Obecna Polska zdolna jest do życia tylko w jakimś wyjątkowym, złotym okresie dziejów'' – tłumaczył w 1925 r. podczas rozmowy z płk Januszem Głuchowskim. ''Nie udało mi się powołać do życia dużego związku federacyjnego, z którym świat musiałby się liczyć'' – dodawał, przepowiadając nieuchronność upadku II Rzeczpospolitej. A skoro tak, to nie powinno dziwić pytanie, czy po zwycięskich bitwach pod Warszawą i nad Niemnem, kiedy Armia Czerwona poszła w rozsypkę, Marszałek nie powinien był zaryzykować marszu na wschód?
W książce „Pakt Piłsudski-Lenin, czyli jak Polacy uratowali bolszewizm i zmarnowali szansę na budowę imperium” Piotr Zychowicz nie ma wątpliwości, że tak powinno się stać. Jego zdaniem, gdyby Piłsudski podjął to ryzyko, to Polacy po raz drugi w dziejach weszliby na Kreml, a ułan Józef Mackiewicz mógłby osobiście porachować się Leninem. Ten ostatni wtręt nie jest przypadkowy, gdyż to Józef Mackiewicz pierwszy - w książkach książek ''Zwycięstwo prowokacji'' oraz ''Lewa wolna'' - postawił tezę, że Piłsudski mógł sprzymierzyć się z białymi generałami i pokonać bolszewików. Hekatomba, jaką przyniosły rządy komunistów nie musiała się wydarzyć.
To piękne marzenie, zwłaszcza dla potomków ofiar. Niestety, z myśleniem życzeniowym zazwyczaj jest tak, że okazuje się ono być zupełnie oderwane od prozaicznej rzeczywistości.
Rosja nie dla białych
Pierwszą kluczową decyzją, której Mackiewicz i Zychowicz nie są w stanie wybaczyć Piłsudskiemu, jest wstrzymanie działań bojowych w sierpniu i wrześniu 1919 r. Stało się to w czasie, gdy armia białego gen. Antona Denikina uderzała znad Morza Azowskiego na północ, a gen Judenicz był już pod Piotrogrodem. Polską ofensywę z wielkim entuzjazmem wsparłyby wówczas Wielka Brytania oraz Francja, a klęska bolszewików byłaby nieuchronna.
Tymczasem Piłsudski w sekrecie dał im gwarancje przestrzegania zawieszenia broni i możliwość przerzucenia wszystkich sił z polskiego frontu do walki przeciw białym. Łatwo uwypuklać fatalne konsekwencje tej decyzji, gdy jest się mądrzejszym o wiedzę o późniejszych polsko-sowieckich doświadczeniach. Ale nie zapominajmy, że Piłsudski nie miał szklanej kuli, do której mógł zajrzeć, by zobaczyć przyszłość. W rzeczywistości dysponował jedynie własną wiedzą historyczną, analitycznym umysłem i znajomością uwarunkowań geopolitycznych.
Antybolszewicki plakat propagandowy przedstawiające Lwa Trockiego, 1920 r. fot. Wikimedia Commons
Otóż XIX w. dowiódł, że niepodległa Polska jest dla wszystkich mocarstw zbędnym kłopotem. Podczas Kongresu Wiedeńskiego kadłubowe Królestwo Polskie powstało jedynie za sprawą kaprysu cara Aleksandra I. Jego przyjaciel z lat młodzieńczych, książę Adam Czartoryski, przez lata przekonywał rosyjskiego władcę do swej wizji zreformowania Rosji oraz zbudowania nowej Europy. Polska, obdarzona liberalną konstytucją i związana osobą monarchy z Imperium Romanowów, stanowiła kluczowy element układanki. Niestety, Aleksander I w końcu zmarł, a jego następca Mikołaj I uznał pomysły Czartoryskiego za brednie.
Zarówno w czasie powstania listopadowego, jak i styczniowego, żadne mocarstwo nie poparło polskiej walki o niepodległość. Myśleć od tym zaczęto dopiero podczas I wojny światowej, gdy walczącym stronom brakowało mięsa armatniego. Jedynie Woodrow Wilson, znajdujący się pod ogromnym urokiem Ignacego Paderewskiego, szczerze i bezinteresownie chciał odbudowy Rzeczpospolitej. Francja pomysł ten poparła, gdy władzę w Rosji przejęli bolszewicy. Londyn z ociąganiem przyłączył się do sojuszników.
Ale gdyby w Petersburgu - lub Moskwie - znów powstał rząd pragnący utrzymywać dobre relacje z Zachodem, to wszystko uległoby zmianie. Likwidacja Polski dawała strategiczne korzyści każdemu z mocarstw, poza Stanami Zjednoczonymi. Ale tam wyborcy żądali powrotu do epoki izolacjonizmu. Gdy Wilson zaprezentował Kongresowi traktat wersalski, mający większość republikanie odrzucili układ wynegocjowany przez demokratycznego prezydenta. Niech chcieli wikłać kraju w nowe europejskie konflikty. Niezależnie od tego, ile jeszcze wspaniałych koncertów za oceanem dałby Paderewski, na realne wsparcie Waszyngtonu Polacy nie mogli liczyć.
Tymczasem Niemcom zniszczenie Rzeczpospolitej dawałoby nie tylko możliwość odzyskania utraconych ziem, ale też pozbycie się zza swojej wschodniej granicy państwa skazanego na ścisły związek z Francją. Natomiast w XIX w. Imperium Romanowów mogło wybierać pomiędzy zbliżeniem z Moskwą a Paryżem. Rosja, marząc o odzyskaniu mocarstwowego znaczenia, musiała przesuwać granice na zachód. Dla rządzącej dynastii aneksja Ukrainy i podporządkowanie ziem polskich stanowiło najważniejszy z celów strategicznych.
Z kolei w Londynie premier Lloyd George najbardziej martwił się tym, że powojenną Europę zdominują Francuzi. Doradca brytyjskiego rządu, ekonomista John M. Keynes, ostrzegał, iż dla Paryża kluczową rolę odegra Polska. ''Ma ona być silną, katolicką, militarystyczną, wierną małżonką, a co najmniej faworytą zwycięskiej Francji'' – pisał. Dlatego - za sprawą brytyjskiej delegacji w Wersalu - Rzeczpospolita nie odzyskała Gdańska i Górnego Śląska, ani ziem w Prusach Wschodnich.
Natomiast antypolski sojusz białej Rosji z Berlinem miałby dla Londynu wiele plusów. Po rozbiorze Rzeczpospolitej pozycja Niemiec wobec Francji ulegała wzmocnieniu i Paryż stawał się znów zależny od przyjaźni ze Zjednoczonym Królestwem. Wprawdzie Francja mogła odnowić sojusz z Moskwą (o czym zresztą marzono w Paryżu), jednak wówczas Wielka Brytania decydowała o tym, kto zyska przewagę. Dlatego nawet dla rządu w Paryżu - gdyby biała Rosja zwyciężyła - przetrwanie II RP przestawało stanowić priorytet. Polska nie miała szansy osiągnąć takiego potencjału ludnościowego i militarnego jak Rosja, nie mówiąc o bezmiarze jej terytorium. Stąd musząc wybierać, z kim wejść w sojusz równoważący siłę Niemiec, Francja zawsze wybrałaby Moskwę. Piłsudski musiał być świadomy tej prostej prawdy, że rządzona przez białych Rosja szybko wejdzie w układ z Niemcami przeciw Polsce. Natomiast II Rzeczpospolita nie może liczyć na realne wsparcie żadnego z mocarstw zachodnich. Jej koniec byłby szybki i nieuchronny.
Drugie rozdanie
Marszałek nie miał wyboru. Jeśli Polska miała przetrwać, musiał - wbrew naciskom zachodnich aliantów - pomóc bolszewikom wykończyć białych, a dopiero potem samemu uderzyć. Pech polegał na tym, że biali walczyli marnie i nie zdołali dostatecznie wykrwawić czerwonych.
Polskim wojskom udało się zająć Kijów, lecz nie zdołano utrzymać miasta na tyle długo, by zbudować trwałe zręby ukraińskiego państwa. Grając w pierwszej połowie 1920 r. roku va banque, Piłsudski nie wygrał wymarzonej federacji, ale też nie przegrał Polski. Mackiewicz i Zychowicz mieli wielkie pretensje, że w tym samym roku po raz drugi nie postawił wszystkiego na jedną kartę i nie ruszył na Rosję. Faktem jest, iż po klęsce na Niemnem Armia Czerwona poszła w rozsypkę. Ponadto ofensywę z Krymu szykował gen. Wrangel. W Rydze delegacja sowiecka, dotąd opóźniająca podjęcie rozmów, nagle zapałała chęcią przyjaznego współżycia z Polakami. Oceniając sytuację na froncie, Lenin 15 października 1920 r. zapisał: ''położenie Republiki Sowieckiej jest nadzwyczaj ciężkie, co zmusza nas do jak najszybszego zawarcia pokoju, zanim mogłaby się rozpocząć przeciwko nam kampania zimowa''.
Jego życzenie wkrótce się spełniło, bo polska delegacja, której przewodniczył Stanisław Grabski, również chciała zakończenia wojny. Nie dbała przy tym o losy sojuszników, plany federacyjne, a nawet odrzucała sowieckie propozycje przesunięcia granicy II Rzeczpospolitej dalej na wschód.
Za zgodą Polaków przedstawicieli URL nie dopuszczono nawet do stołu obrad. ''Zdradziliśmy Ukraińców'' – stwierdził dosadnie bliski współpracownik Marszałka Tomasz Hołówko. Piłsudski też nie mógł mieć co do tego wątpliwości. Wyłoniona przez sejmową większość delegacja realizowała nie jego, ale endecką wizję Polski. W otrzymanej od parlamentu instrukcji zapisano, by ''dążyć do pokoju i do ustalenia bezpiecznej granicy bez zbytnich nabytków terytorialnych''. Dla Grabskiego ważniejsze od Polaków, którzy pozostali w sowieckiej Rosji, było to, aby jak najmniej wzrosła liczebność mniejszości narodowych w Rzeczpospolitej.
Antybolszewicki plakat propagandowy, 1920 r. fot. Wikimedia Commons
Zychowicz przedstawia go, jako człowieka, który ''podpisał wyrok na Polskę''. A obaj z Mackiewiczem mają pretensję do Piłsudskiego, że nie rozkazał żołnierzom walczyć dalej, bez oglądania się na rozmowy w Rydze. Dla poparcia tej tezy używane są argumenty stricte emocjonalne. Marszałek wiedział do jak wielkich zbrodni są zdolni komuniści. Widział los szlacheckich dworków, których mieszkańców czerwonoarmiści wyżynali z żelazną konsekwencją. Nie mógł mieć wielu złudzeń, co do przyszłości Polaków z Kresów pod rządami bolszewików. A mimo to zaakceptował bez oporu ustalenia pokojowe z Rygi. W takim ujęciu ma to wymiar niemal zdrady.
Ale co realnie mógł zrobić Piłsudski jesienią 1920 r.? Gdy Wielka Armia Napoleona wyruszała na Moskwę, liczyła 600 tys. dobrze wyposażonych żołnierzy. Po nadejściu zimy zdołało wrócić ok. 10 tys. Kiedy na początku grudnia 1812 r. przekraczali Niemen temperatura wynosiła ok. -30 stopni. ''Mała tylko część żołnierzy miała na sobie kompletne, choć potargane mundury, co najmniej połowa była bez obuwia, idąc bosymi, pokaleczonymi nogami po ostrych żytnich ścierniskach'' – tak opisywał w dzienniku premier Wincenty Witos polskie jednostki, które w sierpniu 1920 r. wyruszały na front. Nie mając możliwości zbudowania sprawnie działających linii aprowizacyjnych, zdobycia ciepłej odzieży i zapewnienia ciągłych dostaw amunicji, posłanie źle wyekwipowanej armii w głąb Rosji tuż przed zimą oznaczało, że najprawdopodobniej już stamtąd nie wróci. A straty wysokości pół miliona żołnierzy Polska nie miałaby czym uzupełnić. Z kolei czekanie z ofensywą do wiosny 1921 r. nie miało sensu, bo przez zimę Armia Czerwona odzyskałaby
zdolność bojową.
Piłsudski musiał też rozważyć kolejną kwestię: jak długo pozostawałby Naczelnikiem Państwa, gdyby - wbrew woli Sejmu i rządu - zaczął zimową ofensywę. Wcześniej przetrwał dwa zamachy stanu. Przewrót, zorganizowany przez endeków 29 listopada 1918 r., nie powiódł się, bo wytypowany na następcę Piłsudskiego Wojciech Korfanty wsiadł w pociąg i uciekł do Poznania. Tłumy zwolenników Narodowej Demokracji opanowały Pałac Namiestnikowski, gdzie rezydował rząd, lecz bez wodza chęć buntu ostygła i ludzie rozeszli się do domów. Potem na początku stycznia 1919 r. wydarzył się dziwny pucz płk. Mariana Januszajtisa-Żegoty, z którego pacyfikacją Piłsudski łatwo sobie poradził. Ale wówczas miał po swej stronie sympatię społeczeństwa. Nie mógłby już na nią liczyć jesienią 1920 r., gdyby poinformował Polaków, że trwającą 6 lat wojna się nie skończy. Dokładnie 6, ponieważ zaczęła się de facto latem 1914 r. i kolejne roczniki poborowych ginęły na frontach w mundurach różnych armii. Zaś zniszczenia na ziemiach polskich i stopień
cierpienia ludności cywilnej niewiele ustępował temu, czego miano doświadczyć w latach 1939-1945.
To, jak bardzo Polacy mają dość, jako pierwsi pokazali mieszkańcy Wielkopolski. W poznańskich Zakładach Wojskowych 26 października 1920 r. wybuch protest, który szybko przekształcił w strajk generalny w całym regionie. Zaczęło się od żądania podwyżek, lecz wkrótce pojawiły się hasła autonomii, a nawet secesji Księstwa Poznańskiego. Nadal niepewna była przyszłość Górnego Śląska. W tej sytuacji endecy łatwo mogli rzucić hasło odebrania władzy szalonemu wodzowi, pragnącemu zdobyć już nie tylko Kijów ale nawet Kreml. Wbrew marzeniom Mackiewicza i Zychowicza zimowa wyprawa na Moskwę mogła przynieść nie triumf, lecz utratę najwartościowszych oddziałów, obalenie Piłsudskiego i kontrofensywę Armii Czerwonej wiosną 1921 r. A wtedy wyczerpany do cna kraj nie miałby już czym się bronić.
Marszałek był wizjonerem, ale nie szaleńcem. Czując się odpowiedzialnym za przyszłość ojczyzny, nie mając w talii żadnych atutów, powiedział ''pas''. Przegrał wspaniałą wizję wielkiej federacji nie za sprawą braku odwagi, czy podejmowania złych decyzji. Polska po prostu posiadała zbyt mały potencjał - militarny, ludnościowy i ekonomiczny - żeby móc samotnie wcielić w życie tak ambitne plany. Z kolei sojusz z białymi oznaczał szybkie samobójstwo. Po swej porażce, widział tylko jeden sposób na rozerwanie nieuchronnego przyszłego sojuszu Berlina z Moskwą – kolejną wojnę światową. Swym następcom pozostawił, więc tylko jedną radę: ''Balansujcie dopóki się da, a gdy się już nie da, podpalcie świat''.
###Andrzej Krajewski dla Wirtualnej Polski