Dick Cheney: bierność Baracka Obamy przyczynia się do wzrostu zagrożeń na świecie
Były wiceprezydent USA Dick Cheney, jeden z architektów wojny w Iraku w 2003 r., zarzucił prezydentowi Barackowi Obamie "bierność" i "brak wiary w siłę Ameryki", czym jego zdaniem przyczynia się do wzrostu zagrożeń na świecie, w tym na Bliskim Wschodzie.
Według Cheneya podczas dotychczasowych prawie sześciu lat na urzędzie prezydent USA Barack Obama "zademonstrował brak wiary w siłę Ameryki". - Obama zbyt często na kryzysy reaguje deklaracjami, ogłaszając, czego Ameryka nie zrobi - powiedział Cheney. Zarzucił mu też nieprzestrzeganie wcześniej wyznaczanych tzw. czerwonych linii. Jako przykład wskazał brak reakcji USA, gdy reżim Baszara el-Asada w Syrii użył broni chemicznej przeciw mieszkańcom tego kraju.
Tymczasem, zdaniem byłego wiceprezydenta USA, między "wycofaniem prezydenta USA" a rosnącymi konfliktami na świecie "jest związek", gdyż wrogowie Ameryki, w tym reżimy w Iranie czy Północnej Korei, oraz strategiczni rywale USA, wśród których wymienił Rosję czy Chiny, "patrzą i wyciągają wnioski" z "bierności USA".
Przyjęty brawami na stojąco w prorepublikańskim think tanku American Enterprise Institute (AEI), Cheney wypowiadał się na kilka godzin przed wystąpieniem Obamy, który ma wieczorem ogłosić strategię walki USA z Państwem Islamskim (IS), radykalną grupą islamistyczną, która zajęła znaczne tereny wschodniej Syrii oraz północno-zachodniego Iraku. Zgodnie z zapowiedziami Obama ma ogłosić zintensyfikowanie prowadzonych od sierpnia nalotów USA na cele IS, rozszerzając je także na Syrię.
- Mam nadzieję, że dziś wieczorem Obama zerwie z dotychczasową postawą. Potrzebujemy przekonującej, silnej i natychmiastowej strategii przeciw ISIS (wymienna nazwa Państwa Islamskiego ) - powiedział Cheney. W jego ocenie IS, które przyciąga "tysiące bojowników z Europy i potencjalnie setki z USA", stanowi "jedno z najgroźniejszych niebezpieczeństw, jakich doświadczamy za naszego życia". - Z pewnością są znacznie groźniejsi, niż ta administracja USA chce przyznać - dodał.
Zdaniem Cheneya "realistyczna strategia przeciw IS wymaga, by uznać, że stanowi ono strategiczne zagrożenie dla USA". Przekonywał, że pokonanie IS wymaga "wielu natychmiastowych i symultanicznych działań na różnych frontach". Bez tego, ostrzegł, konflikt będzie się tylko zaostrzać, a liczba ofiar IS rosnąć. Przekonywał też, że USA powinny natychmiast zaatakować cele, w tym wojskowe i komunikacyjne, IS w Syrii, gdzie mieści się dowództwo i główna baza tych sunnickich dżihadystów. Zaapelował też do USA o wysłanie do pomocy walczącym z IS Kurdom i irackiej armii "znacznie większej liczby wojskowych szkoleniowców, sił specjalnych i wywiadu". Uznał ponadto, że USA powinny wstrzymać wycofywanie się z Afganistanu.
- Trzeba zająć się zagrożeniami, zanim przekształcą się w niebezpieczeństwa, a te w katastrofę - ostrzegł.
Ponadto w jego ocenie wiarygodna strategia USA przeciw IS musi oznaczać zwiększenie wydatków wojskowych w budżecie federalnym USA, które w ostatnim czasie podlegały oszczędnościom. O zaprzestanie cięć w wydatkach obronnych USA oraz porzucenie wizji "izolacjonizmu" w polityce zagranicznej USA Cheney apelował też do kongresmenów Partii Republikańskiej podczas spotkania z nimi za zamkniętymi drzwiami we wtorek wieczorem w Kongresie.
W wystąpieniu w AEI Cheney nie odniósł się w środę do stawianych jemu i administracji prezydenta George'a W. Busha zarzutów, że to inwazja USA na Irak w 2003 roku, oparta na niesłusznych jak się okazało założeniach, że reżim Saddama Husajna ma broń masowego rażenia, przyczyniła się do wzrostu niestabilności na Bliskim Wschodzie. Uważa się, że IS powstało podczas tej wojny jako odnoga Al-Kaidy w Iraku (od której się potem oderwało), a wielu liderów Państwa Islamskiego to byli więźniowie sił amerykańskich w Iraku.