Debiut laureata

Rafał Blechacz wydaje pierwszy album w barwach Deutsche Grammophon. To właściwy test dla pianisty, którego rynek fonograficzny przekuwa dziś z laureata w światową gwiazdę.

Przypomnijmy emocje sprzed dwóch lat. Gdy w finale Rafał Blechacz grał Koncert e‑moll, losy pierwszej nagrody na XV Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym imienia Fryderyka Chopina były przesądzone. Grand prix i złoty medal. Artysta zgarnął całą pulę nagród: za najlepsze wykonanie poloneza (Towarzystwa imienia Fryderyka Chopina), mazurków (Polskiego Radia) i koncertu (Filharmonii Narodowej). Jego przewaga w ostatecznej punktacji nad pozostałymi uczestnikami finału była tak duża, że jury nie przyznało drugiej nagrody.

To zwycięstwo miało wymiar symboliczny. 20-latek z Nakła nad Notecią studiujący w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy w klasie profesor Katarzyny Popowej-Zydroń był pierwszym Polakiem, który triumfował w Warszawie od sukcesu Krystiana Zimermana w 1975 roku. I nikt od tamtego czasu nie wygrał konkursu w takim stylu.

Ujarzmił gorączkę

Przed konkursem Blechacz poszukiwał równowagi i spokoju. Unikał mediów, nie pokazywał się publicznie, niemal nie występował. Intensywnie ćwiczył, biegał dla poprawienia kondycji. Podczas zmagań był całkowicie wy-alienowany – nie obserwował konkurentów, po występach w kolejnych etapach wracał do Nakła, chodził po lesie, nie słuchał radia, nie czytał prasowych komentarzy. Triumf w Warszawie nie pozbawił go dystansu i opanowania. – Gdy mam wolny czas, włączam sobie różne nagrania z konkursu, także na wideo. Wspomnienia powracają z ogromną siłą. To zmieniło moje życie – wspomina dziś, gdy rozmawiamy w przededniu jego wielkiego debiutu dla Deutsche Grammophon. W ciągu tych dwóch lat okrzepł, rozwinął się (w maju ukończył studia w Bydgoszczy), ujarzmił pokonkursową gorączkę. Pomógł mu w tym Krystian Zimerman, do którego skierował pierwsze kroki – trochę tak jak Zimerman po zwycięstwie w 1975 roku odbył pielgrzymkę do Paryża, do Artura Rubinsteina. – Długo pracowaliśmy przy fortepianie, nie tylko nad Chopinem,
Haydnem czy Beethovenem, sięgnęliśmy także po Debussy’ego. Rozmawialiśmy o muzyce, wspólnie kupowaliśmy płyty – relacjonuje. Zimerman pomógł mu w wyborze najlepszych, sprawdzonych agentów koncertowych. A to połowa sukcesu.

W ciągu dwóch lat Blechacz trafił do sal, w których występy dają przepustkę do ekstraklasy. Ich nazwy mówią melomanom wszystko: sala Czajkowskiego Moskiewskiego Konserwatorium, Tonhalle w Zurichu, Concertgebouw w Amsterdamie, Herkules Saal w Monachium, Wigmore Hall w Londynie, Auditorio Nacional w Madrycie, Palais des Beaux Arts w Brukseli...

Po płytach ich poznacie

Jest już tradycją, że niemiecka wytwórnia Deutsche Grammophon daje szansę rejestracji płyt laureatowi I nagrody w Warszawie. Czy kontrakt jest później przedłużany, czy też nie – to już inna historia. Maurizio Pollini, który triumfował w Warszawie w 1960 roku, do dzisiaj nagrywa dla „żółtej wytwórni” (popularna nazwa od charaktery-stycznego żółtego logo), choć pierwszy album dla DG nagrał dopiero na początku lat 70. Martha Argerich (nagroda w 1965 roku) wciąż jest obecna w katalogu niemieckiej firmy. Zimerman pozostaje artystą wiernym DG, dyktując swoje warunki – wycofuje nagrania, jeśli tylko nie jest z nich zadowolony, latami dogrywa „nieudane” fragmenty, inspiruje nowe projekty. Ostatnim nabytkiem z Warszawy jest Chińczyk Yundi (nagroda 2000), który dzięki płytom z muzyką Liszta i Chopina nie dał o sobie zapomnieć (w kolejce do wydania czekają koncerty Ravela i Prokofiewa). Znamienny przypadek nastąpił w 1980 roku. Kontrakt z DG otrzymał wielki przegrany Ivo Pogorelić, zaś laureat I miejsca Wietnamczyk
Dang Thai Son po wydaniu jednej płyty – „Koncertu Chopinowskiego z Monachium”, dzisiaj już wycofanego z katalogu – nigdy więcej dla firmy z Hamburga nie nagrywał. Flirt z DG Stanisława Bunina, laureata I nagrody z 1985 roku, był równie krótki.

Blechacz podpisał kontrakt na trzy albumy: preludia Chopina (właśnie się ukazują), płytę klasyczną (Haydn, Beethoven, Mozart) i koncerty Chopina, planowane na Rok Chopinowski 2010. Po Zimermanie i Anderszewskim będzie trzecim polskim pianistą stale obecnym w światowym katalogu płytowym. Preludia na początek

Na płycie z preludiami opus 28 (w uzupełnieniu mamy Preludium As-dur, Preludium cis-moll opus 45, dwa nokturny opus 62) Blechacz podąża własną drogą. – To był mój wybór – wyjaśnia. – W DG ostatnio nikt kompletu preludiów nie nagrywał, dlatego to zaproponowałem, zwłaszcza że część z nich grałem już przed konkursem. Są ciekawe, bo różnią się nastrojami i różnymi pianistycznymi szczegółami. Artysta może się w nich bardzo wszechstronnie pokazać. I, co ważne, z miniatur trzeba ułożyć jedną całość.

Jeśli ktoś oczekiwał totalnej metamorfozy, rewolucji, ten się zawiedzie. Blechacz zachowuje umiar, jest ułożony, klasyczny. Nie ulega presji jak inne gwiazdy DG, młodzi Chińczycy – Lang Lang czy Yundi Li. Ale jest też na innym etapie rozwoju. Blechacz spaja cykl preludiów, to prawda, choć to nie forma robi największe wrażenie, lecz poszczególne jej ogniwa. Jeśli nie wszystko wydaje się czytelne (zwłaszcza sposób narracji, wciąż jeszcze bardzo młodzieńczy), to czuć wyraźnie wrażliwość i spokój. Płyta cieszy, choć niczego nie wyjaśnia. Blechacz cały czas jest na etapie dojrzewania, ale zachowuje radość znaną z konkursu, pewność i pokorę względem partytury. To swoisty szacunek dla muzyki, która ciągle jest całym jego życiem.

Jacek Hawryluk, Polskie Radio

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)