Dariusz Wiśniewski: Kto zarządza strachem Polaków?
Jakby co, to twardy elektorat PiS wyrzeknie się unijnych pieniędzy. Dobrowolnie złoży wolności obywatelskie. Przyciśnięty – wyjdzie w ogóle z Unii. Nie zamierza też – oczywista oczywistość – walczyć o niezależność sądownictwa, o wolną prasę oraz o swobodę do zgromadzeń. Uczyni tak, gdyż strach przed utratą tożsamości kulturowej jest silniejszy od innych zagrożeń.
Polski katolik i wyborca PiS jest przekonany, że jego tożsamość oraz biologiczna egzystencja są zagrożone. Cała cywilizacja chrześcijańska jest zagrożona. Wobec tego protesty opozycji odbiera jako mistyfikację, mającą wepchnąć Polaków w "łapy" islamu, zwolenników eutanazji, trzeciej płci i lewactwa.
Co mają do tego sądy, Konstytucja albo jakiś Trybunał?
Tylko atawistyczny lęk może w krótkim czasie zmobilizować milion wiernych, aby z krzyżami i różańcami utworzyli kordon modlitewny wzdłuż polskich granic. I nie chodziło tylko o ojczyznę. W jej intencji można modlić się w domach i świątyniach. Ale granice kraju mają znaczenie mitologiczne; to bariera, odgradzająca dobro od zła. Stamtąd przychodzi zagłada.
Ludzkim strachem można zarządzać, podkręcając go albo przygaszając. Najpierw jednak trzeba go z ludzi wydobyć. Niektórym się udaje.
Zobacz także: Dwa lata rządów PiS. Zobacz, z czym obcokrajowcy kojarzą Polskę
Główny strateg obu zwycięskich kampanii prezydenckich Georga W. Busha, Karl Rove, zaktywizował białych ewangelików z Południa USA sugestią, że demokraci to "gejowska mafia", która zagraża heteroseksualnej większości. Rove insynuował nawet, że gdy wygra demokratyczny kandydat, to zostanie wprowadzony zakaz czytania Pisma Świętego.
Cyniczna gra strachem
Ten strach już w ludziach tkwił. Rove go tylko reaktywował, podszeptując, że świat, którego obawiają się wierni, właśnie nadchodzi. To poskutkowało.
W podobny sposób – z równym cynizmem i sprawnością – Jarosław Kaczyński i polski Kościół katolicki przekonali miliony wierzących, że Polsce grozi islamizacja i utrata tożsamości kulturowej. I że tylko PiS i polski katolicyzm, mogą powstrzymać "zarazę". Przemówienie Kaczyńskiego o nieznanych chorobach i pierwotniakach, które może przywlec uchodźca, to klasyk współczesnego polskiego rasizmu. Oraz smutny przykład, jak wzbudzać w społeczeństwie strach, a potem wykorzystywać go do celów politycznych.
Silna wiara powinna dać sobie radę z kilkoma ideologami nienawiści. Ale w naszym kraju stało się inaczej. Polski katolicyzm jest słaby w wierze. Obawia się, że nie przetrwa w zetknięciu z inną kulturą. Dlatego jej unika.
Pisał o tym sporo ksiądz Józef Tischner. Katolicyzm ludowy, wymuszany od najmłodszych lat, nieuświadomiony i obrządkowy, ekskluzywny, powoduje, że polski katolik jest bardziej związany z instytucją Kościoła niż z bliźnim. Kościół – właściwie tylko pośrednik pomiędzy człowiekiem a Bogiem – jest dzisiaj przeznaczeniem. A przeznaczeniem powinien być drugi człowiek.
Polski "partyjny" Kościół
Katolik polski podąża za inną ewangelią. Zna przykazania, ale się do nich nie stosuje. Zna religijne pieśni i modlitwy, ale nie potrafi wybaczyć i uwolnić się od nienawiści.
Hierarchowie nie przeciwstawiają się tej tendencji. Frekwencja w świątyniach i posłuszeństwo są dzisiaj ważniejsze niż świadectwo wiary. Oba wskaźniki są zadowalające. Zamiast nadziei i miłości kościoły zapełniają strach i desperacja.
I rację miał profesor biskup Tadeusz Pieronek, nazywając Kościół katolicki "partyjnym". Oczywiście zarzut nie dotyczy wszystkich, ale zjawisko jest wyraźne. Polski katolik utożsamia często polityczną działalność z religijną powinnością. I głosuje na autorytarny PiS w sposób, w jaki nieraz przyjmuje się komunię: ulegle i obrządkowo. A strach powierza silniejszym i sprytniejszym.
Tę ludzką ułomność wykorzystał Karl Rove w USA. W Polsce zajmują się tym Jarosław Kaczyński i polski Kościół.
Dariusz Wiśniewski, Studio Opinii