Dariusz Bruncz: Polska płonie, a biskupi milczą. Dlaczego?
Polska płonie, a biskupi, którzy zazwyczaj dużo mówią o patriotyzmie, moralności i miłości do bliźniego, milczą. Milczenie ze strony biskupów stwarza uzasadnione podejrzenie, że nie chcą oni podpadać rządzącym z powodu zależności finansowej i w obawie przed konsekwencjami. Objęcia na trybunach, dotacje i ciepłe słowa podczas licznych pielgrzymek mają swoją cenę – pisze Dariusz Bruncz, redaktor naczelny portalu ekumenizm.pl.
19.07.2017 | aktual.: 19.07.2017 17:44
W zwrotnych momentach polskiej historii Kościół oferował przestrzeń dialogu, sprzeciwu, buntu i żałoby. Pokazał to zryw Solidarności, dla której Kościół stał się naturalnym sojusznikiem w epokowej chwili. Podobnie było w Niemczech, gdzie identyczną funkcję spełniały lokalne kościoły ewangelickie. Także po katastrofie smoleńskiej Kościół stał się naturalną przestrzenią żałoby i emocji, i to nie tylko dla wierzących, ale też dla wątpiących, a nawet ateistów. Kościół z bogactwem rytuałów i symboliką odwołującą się do ogólnie zrozumiałego kodu kulturowego umożliwił wówczas wyrażenie ludziom tego, co właściwie niewyrażalne i trudne.
Kadzidło i kropidło to czasami za mało
Niekiedy jednak kadzidło i kropidło, tudzież wysokie C kościelnych przemówień, to stanowczo za mało. Jeszcze gorzej dzieje się, gdy Kościół w wymiarze instytucjonalnym odbija się od ściany milczenia i obojętności do ściany niezrozumiałego moralizatorstwa albo przychylnego interpretatora rządzących. Tak jest też teraz.
W czasie, gdy Polska płonie, emocje obywateli przekładają się na nieparlamentarne słowa i praktyki "zwykłych posłów", biskupi, którzy zazwyczaj dużo mówią o patriotyzmie, moralności i miłości do bliźniego, milczą. Dopiero po paru dniach w imieniu episkopatu przemówił… jego rzecznik, ks. dr Paweł Rytel-Andrianik. Słusznie stwierdził, że "sprawy dotyczące zmiany systemu sądownictwa nie leżą w kompetencjach Kościoła, a jednocześnie, że "Kościół nie może nie zauważyć, iż debata publiczna w tej kwestii coraz częściej idzie w kierunku konfrontacji i konfliktu".
Cieszy, że Kościół dostrzega problem. Szkoda tylko, że jest to zaledwie nieśmiały sygnał i kolejna zmarnowana lub co najmniej spóźniona okazja, aby jasno i wyraźnie upomnieć się – ponad podziałami politycznymi – o godność wszystkich uczestników sporu, szczególnie tych słabszych. Kościół hierarchiczny i powiatowy, zbyt mocno związany ze strukturami władzy, sam zwolnił się z obowiązku zdecydowanego reagowania w sytuacji, kiedy niszczone jest poczucie jedności narodowej, gdy ze wszystkich stron wypowiadane są słowa służące jedynie eskalacji problemu i pogłębiania podziałów.
Milczenie ze strony biskupów stwarza uzasadnione podejrzenie, że biskupi nie chcą podpadać rządzącym z powodu zależności finansowej i w obawie przed konsekwencjami. Objęcia na trybunach, dotacje i ciepłe słowa podczas licznych pielgrzymek mają swoją cenę – nie tylko ideową.
"Chcieliśmy dobrze!"
Kościół w osobie prymasa i kilku biskupów klarownie wypowiedział się w kwestii korytarzy humanitarnych i pomocy uchodźcom, ale głos ten został demonstracyjnie zignorowany. Rządowe "nie" zostało przyjęte z "ubolewaniem" i bezsilnym rozłożeniem rąk. Chcieliśmy dobrze! A jakże! Zupełnie inaczej głos Kościoła i jego siła przebicia wygląda podczas medialnych spektakli z okazji religijnych bądź świeckich uroczystości. Walka o własne przywileje wychodzi jeszcze lepiej. Poprzez taki sojusz, Kościół naraża się nie tyle na wrogość, choć tej z pewnością nie brakuje, ale przede wszystkim na obojętność, której skutki będą nieodwracalne.
Paradoks polskiej rzeczywistości polega na tym, że z jednej strony istnieje wyraźne zaangażowanie Kościoła po stronie jednej opcji, a z drugiej brakuje zdecydowanego głosu sprzeciwu i zaangażowania w ważkich sprawach społecznych. Problem nie polega zatem na tym, że Kościół jest zbyt polityczny, ale na tym, że jest za mało polityczny, społeczny i dialogiczny. Trudno się dziwić, skoro sami politycy (różnych opcji) używają określenia "polityczny" jako określenia negatywnego – czasem, aby zdezawuować konkurentów lub po prostu obrazić.
Kościół jak partie polityczne?
Kryzys wokół tzw. reformy sądownictwa to tylko wierzchołek góry lodowej pokazujący, że Kościół instytucjonalny niczym nie różni się od ugrupowań politycznych – podobne jak one kalkuluje, liczy straty i zyski, a wszystko kosztem wiarygodności. Co z tego, że na finansowanych przez państwo uczelniach pracują duchowni, podejmujący kwestie prawne, etyczne, społeczne i polityczne z perspektywy katolickiej, skoro w sytuacjach newralgicznych Kościół jest tak onieśmielony, że wyraża najwyżej zaniepokojenie albo deklaruje, że nie czuje się kompetentny w osądzeniu sporu.
Posiadanie większości i autorytetu to nie tylko duża siła, ale jeszcze większą odpowiedzialność. Schodzenie władzy z drogi albo demonstrowanie sympatii przez instytucję teoretycznie głoszącą neutralność polityczną, nie jest dobre dla nikogo – nawet dla rządzących. Szkoda, że zabrakło głosu chociażby ordynariusza na temat słów wypowiadanych przez polityków, nie mówiąc już o sposobie uprawiania polityki pod osłoną nocy i łamaniu standardów państwa demokratycznego.
Wyjątkowy głos w czasie milczenia
Podczas gdy większość milczy, pojawił się głos mniejszości: "Jak chyba każdy obywatel, jestem mocno zaniepokojony wydarzeniami, które dzieją się obecnie w naszym parlamencie. Nie zgadzam się ze stylem podejmowania fundamentalnych rozstrzygnięć dla naszej Ojczyzny. Chciałbym żyć w europejskim państwie, w którym rządzący w przemyślany i spokojny sposób dokonują reform. Proszę więc o wyhamowanie tego niczym nieuzasadnionego tempa prac nad ustawami" – zaapelował bp Jerzy Samiec, zwierzchnik Kościoła ewangelicko-augsburskiego i jednocześnie prezes Polskiej Rady Ekumenicznej, zrzeszającej kościoły mniejszościowe w Polsce.
Oczywiście, pozostaje nadzieja, że takie głosy nie pozostaną odosobnione. Polski episkopat rzymskokatolicki i środowiska katolickie są zróżnicowane, choć w odmienny sposób. Wśród publicystów katolickich nie brakuje głosów rozsądnego sprzeciwu. A może nadszedł czas na mocniejsze słowa niż tylko napomnienia okraszone cytatami z Jana Pawła II, którego nie słuchano i nadal mało kto słucha? Może potrzebne są i inne narzędzia, jak publiczne napomnienie konkretnych posłów? Jasna krytyka stosowanych metod doprowadziłaby może do twórczego spięcia i opanowania, choćby chwilowego? Oczywiście, może być zupełnie odwrotnie, ale nie przekonamy się, jeśli nikt nie spróbuje.
Póki co biskupi wyrażają głębokie zaniepokojenie. Po staremu.
Dariusz Bruncz dla WP Opinie
Dariusz Bruncz - publicysta, redaktor naczelny portalu ekumenizm.pl.