Dariusz Bruncz: Kościół twardym elektoratem
W wielu sprawach Kościół zredukował się do roli ideologicznej przybudówki dla pomysłów PiS i na odwrót, co utrudnia zdrowe relacje między państwem i Kościołem, teoretycznie niezależnymi wielkościami. Teoretycznie. Jak wiemy teoretyczność to w polskiej polityce rzecz święta, pisze w felietonie dla WP Opinie Dariusz Bruncz
24.04.2017 | aktual.: 24.04.2017 14:29
Przeciwnicy Tuska mają nadzieję na jego proces, tymczasem w Warszawie odbyła się procesja byłego premiera przez miasto i, jak spekuluje wielu, początek kampanii prezydenckiej. Wielu sugeruje, że to Jarosław Kaczyński jest autorem gwiazdorskiego półpowrotu Tuska i jest w tym z pewnością wiele racji. Być może kontrolowane przecieki z Kancelarii Prezydenta przy okazji konfliktu z Antonim Macierewiczem to przejaw zaniepokojenia Andrzeja Dudy o swoją przyszłość i chęć zaznaczenia swojej obecności, choć z drugiej strony silna pozycja Tuska w sondażach i polityce wizerunkowej, wzmacnia też paradoksalnie pozycję samego Dudy. To on mimo sporu z Macierewiczem, a być może i z samym Kaczyńskim, staje się bezalternatywnym kandydatem i orężem PiS w kolejnych wyborach, nie tylko prezydenckich. W całej tej grze pomija się jednak ważnego gracza: Kościół. Nie tylko ten hierarchiczny, ale również ten bazowy.
W sytuacji otwartego konfliktu między braćmi Karnowskimi i Tomaszem Sakiewiczem, sporu, który już przestał być wojną buldogów pod dywanem, a przeszedł do fazy publicznej, Kościół rzymskokatolicki w Polsce jest jedyną, tak dobrze zorganizowaną strukturą, która jest w stanie pomóc utrzymać hegemonię Jarosława Kaczyńskiego. Wewnątrzkościelne grupy „opozycyjne” ze środowiska Więzi, Znaku czy Tygodnika Powszechnego dokonują wprawdzie korekty ideologicznego wizerunku Kościoła, jednak to nie one, poza zaprzyjaźnionymi mediami i środowiskami intelektualistów, mają przełożenie na Realpolitik.
Od antyklerykalizmu do groteski
O politycznej sile Kościoła w obecnej grze politycznej wie również konsolidująca się wokół Platformy Obywatelskiej opozycja lub przynajmniej jej część. Grzegorz Schetyna wie, że granie na antyklerykalizm może się nie opłacić w bezpośrednim rozrachunku wyborczym, tym bardziej, że niechęć do Kościoła, nie tylko w wersji hardcore, została już zagospodarowana przez partie lewicowe i także w jakiejś mierze przez Nowoczesną. Nieszczęsny przykład Palikota jest przestrogą, że od antyklerykalizmu – udawanego czy inscenizowanego na potrzebę chwili – do groteski jest bardzo blisko. Poza tym otwarta walka Schetyny z hierarchią, nawet jeśli by przyniosła parę punktów procentowych w sondażach, mogłaby się okazać zabójcza dla strategii szerokich skrzydeł, tym bardziej, że ani Grzegorz Schetyna, ani tym bardziej Platforma Obywatelska nie są wiarygodnymi krytykami Kościoła.
To PO wielokrotnie demonstrowała swoją bliskość Kościoła, a raczej chęć bliskości, spotykając się z dystansem i chłodem hierarchów. Za rządów PO i PSL wpływowi biskupi mówili o niezależności Kościoła i niemieszaniu się w politykę, jednak perspektywa przejęcia władzy przez PiS radykalnie zmieniła retorykę purpuratów. To również PO nie potrafiła do rozmów ze stroną kościelną stanąć z pozycji partnera, odgrywając rolę w gruncie rzeczy niesfornego, ale koniec końców posłusznego ucznia. Z pewnością miało na to wpływ konserwatywne skrzydło PO, jednak bojaźń i drżenie PO przed Kościołem wciąż istnieje, podobnie jak świadomość, że taka strategia na dłuższą metę się nie sprawdzi.
Dyskomfort biskupów
Wymowny w tym kontekście był niedawny wywiad Grzegorza Schetyny dla Krytyki Politycznej. W rozmowie z Sławomirem Sierakowskim, szef PO mówi o rozczarowaniu Kościołem powiatowym, żalu o bezpośrednim zaangażowaniu Kościoła podczas ostatnich wyborów, stwierdzając, że dziś część Kościoła (biskupów?) odczuwa dyskomfort. Zapewne dyskomfort odczuwa przede wszystkim część środowiska i elektoratu samej PO. Schetyna z wyraźnym ubolewaniem zauważa, że PO odgrywa dla Kościoła rolę czerwonego luda: „Jesteśmy dla znacznej części Kościoła komunistami i złodziejami. Jesteśmy uważani za antytezę patriotyzmu, racji stanu, Kościół ma do nas wrogi stosunek i to jest niestety ugruntowane stanowisko w znacznej jego części".
Trudno odmówić Schetynie racji, szczególnie w kontekście zidentyfikowania Kościoła powiatowego – to właśnie on, obok mocno proreżimowej hierarchii ordynariuszy jest najbardziej związany z obozem władzy, nie tylko ideologicznie, ale również poprzez sieć interesów ekonomicznych. Kościół powiatowy to najwierniejsi z wiernych, najbardziej praktykująca i zdyscyplinowana część wiernych, głosująca głównie na PiS, słuchająca głosu biskupa i plebana, wciąż licząca się z perspektywą społecznego ostracyzmu w małych środowiskach w przypadku otwartego sprzeciwu. Kościół powiatowy to nie tylko posłuszni wierni, nawet jeśli nie bezkrytyczni, to z pewnością ze zdecydowanie mniejszą zdolnością czy po prostu ochotą na otwarty sprzeciw wobec wiecowych wystąpień abpa Marka Jędraszewskiego czy podobnie zorientowanych hierarchów. Kościół powiatowy to także spora część duchowieństwa, które lokalnie i regionalnie zarządza ideologiczną strefą wpływów, a polityczną zaciekłością w niczym nie ustępuje działaczom partyjnym. PO ma problem z Kościołem, także dlatego, że nieliczni duchowni nie ukrywający swojego poparcia dla tej formacji, nie spotykają się – mówiąc delikatnie – z przychylnością swojego środowiska, często samowolnie stylizując się na kapelanów katolicyzmu otwartego, co nieuchronnie prowadzi do groteski i z góry spisane jest na niepowodzenie.
Co zatem z Kościołem?
Umizgi wobec hierarchii, jak chociażby za czasów rządów Ewy Kopacz, czy pohukiwanie na państwo wyznaniowe przez Ewę Kopacz już po przejęciu władzy przez Schetynę i spółkę nie może być alternatywą. Nie tylko PO, ale wszystkie partie polityczne nie wypracowały spójnego i konsekwentnego modelu relacji z większościowym Kościołem. Rządy SLD były złotymi latami dla Kościoła i wcale nie inaczej było za czasów PO, nawet jeśli przywiązane miało charakter deklaratywny i jednostronny. Obecnie trudno znaleźć odpowiednie określenia, gdyż sieć współzależności jest absolutnie nietransparentna.
W teologii trynitarnej, a więc podejmującej kwestię Trójcy Świętej, istnieje pojęcie perychorezy, a więc przenikania się Istot Boskich. W kontekście politycznym mamy wielu graczy, niemniej to właśnie związek Kościoła powiatowego z partią rządzącą, można określić mianem politycznej perychorezy z ogromną stratą dla samego Kościoła, która jest nie tylko melodią przyszłości. Niestety w wielu sprawach Kościół zredukował się do roli ideologicznej przybudówki dla pomysłów PiS i na odwrót, co tym bardziej utrudnia zdrowe relacje między państwem i Kościołem, teoretycznie niezależnymi wielkościami. Teoretycznie. Jak wiemy teoretyczność to w polskiej polityce rzecz święta.