HistoriaDanuta Janiczak "Sarenka" - łączniczka AK skazana na 10 lat łagru

Danuta Janiczak "Sarenka" - łączniczka AK skazana na 10 lat łagru

Enkawudziści bili "Sarenkę" bez litości. Naprzemiennie mdlała z bólu i przytomniała polewana lodowatą wodą. Wrzucili ją do karceru, gdzie stała po kolana w wodzie. Potem jeszcze przeprowadzili pozorowaną egzekucje myśląc, że dziewczyna w ostatniej chwili się załamie i zacznie "sypać". Ale nie, Danusia była twarda i nie wydała nikogo z konspiracyjnej siatki. Mimo tego i tak została skazana na 10 lat łagru za przynależność do nielegalnej organizacji - pisze Szymon Nowak w artykule dla WP.

Danuta Janiczak "Sarenka" - łączniczka AK skazana na 10 lat łagru
Źródło zdjęć: © fot. zbiory Danuty Szyksznian-Ossowskiej z domu Janiczak

27.02.2015 17:52

Zegar już dawno wybił dwanaście razy, ale Danusia jeszcze nie spała. Czyniła ostatnie przygotowania do Wigilii i po kryjomu pakowała skromne upominki dla najbliższych: mamy, taty i siostry. Było po północy, a więc już 24 grudnia 1944 roku. 19-letnia Danuta Janiczak w mieszkaniu w Wilnie przebrała się w nocną koszulę i uklękła do wieczornej modlitwy. Nie dane jej było skończyć, do drzwi załomotały kolby sowieckich karabinów.

Danuta Janiczak urodziła się w 1925 r. w Krakowie, ale jej rodzice - zawodowy żołnierz Stefan Janiczak i Stefania z domu Szkotnicka - przenieśli się z małą córeczką do Wilna. Nasza bohaterka uczyła się w Gimnazjum Sióstr Nazaretanek, a później w Liceum im. Mickiewicza w Wilnie. Kiedy wybuchła wojna i Wilno zostało zajęte przez Sowietów, a później Litwinów, Danusia praktycznie od początku wstąpiła do polskiego podziemia i w grudniu 1939 r. złożyła konspiracyjną przysięgę. Początkowo używała pseudonimu "Szarotka", później zamienionego na "Sarenka". Jej pierwsze sekretne zadania to sporadyczne przenoszenie meldunków i tajne nauczanie, w tym skończony kurs sanitarny. Sytuacja zmieniła się dopiero, kiedy wraz z innymi dziewczętami trafiła pod rozkazy por. Stanisława Kiałka "Bolesława". "Zabawę w konspirację" zastąpiło już konkretne działanie i coraz trudniejsze zadania.

Powstanie w Wilnie

Grupa młodych łączniczek wileńskich, głównie chyba ze względu na swój wiek, otrzymała kryptonim "Kozy". A jej głównymi zadaniami było zachowanie łączności w strukturach AK, przenoszenie meldunków i rozkazów, a czasami również broni. Młode dziewczyny kolportowały nielegalne ulotki i podziemną prasę, a także roznosiły żywność i ubrania dla "spalonych" i ukrywających się polskich żołnierzy podziemia.

Danuta Janiczak rozpoczęła pracę w kiosku nieopodal dworca kolejowego. I chociaż był to sklepik "tylko dla Niemców", to zatrudnienie z powodzeniem łączyła z konspiracyjnymi obowiązkami. Kiosk znajdujący się przy budynku policji litewskiej współpracującej z niemieckim okupantem, znakomicie nadawał się do podziemnego punktu kontaktowego i przerzutowego.

Kiedy do Wilna zbliżył się front wschodni, polscy konspiratorzy ruszyli do operacji "Ostra Brama", aby spróbować własnymi rękami wyzwolić miasto. Cała rodzina Janiczaków (każdy należał do podziemia) ruszyła do swoich oddziałów, biorąc udział w akcji. Danusia pod ostrzałem przenosiła meldunki bojąc się, że świszczące nad głową kule trafią właśnie ją. Koledzy z oddziałów żartowali z niej i mówili, że z pewnością nie usłyszy przeznaczonej dla niej kuli.

Danuta Szyksznian-Ossowska wspomina, jak potraktowano ją po wojnie. Zdjęcia: Łukasz Szełemej

Ta trafi ją cicho i niespodziewanie. Podczas przeskakiwania jednej z ulic Danusia dostała postrzał w nogę. Rana na szczęście nie była groźna, ale wyłączyła ją z dalszych działań. Tymczasem do Wilna zbliżyła się Armia Czerwona i tak wspólnymi siłami Polacy i Sowieci wypędzili Niemców. Nad miastem załopotały biało-czerwone flagi, ale na krótko - natychmiast były zrywane przez Sowietów. Dowództwo polskiej AK zostało podstępnie aresztowane, a większa część żołnierzy armii podziemnej była rozbrojona i internowana. Nieliczni akowcy w mieście ponownie zeszli do podziemia, konspirując teraz przeciw nowemu zaborcy. W grupie tej znalazła się również i Danusia.

Aresztowanie w wigilię i 10 lat łagru

Przyszli po nią. Nie po tatę (pseudonim z AK "Wiesław"), nie po mamę (pseudonim akowski "Stella"), nawet nie po 13-letnią siostrę Lilkę (konspiracyjny pseudonim "Ludka"), a po nią. Już od progu wołali: gdzie jest Danuta? A ona przyznała się szybko, radując się w duszy, że zabiorą tylko ją.

Dowódca enkawudzistów zmęczony conocnymi akcjami przeciw Polakom, położył się w butach i mundurze na ciepłym jeszcze małżeńskim łóżku i zasnął. A pozostali rozpoczęli skrupulatną rewizję. Na szczęście kilka dni wcześniej wszystkie kompromitujące rzeczy, w tym granaty, zniknęły z mieszkania Janiczaków. I nawet po kilku godzinach poszukiwań Sowieci nie znaleźli nic szczególnego. Ale i tak zabrali ze sobą "Sarenkę" i jej tatę. Był już środek dnia, kiedy Rosjanie z nastawionymi bagnetami poprowadzili zatrzymanych do więzienia na ul. Słowackiego. A potem przyszedł wieczór wigilijny, ale nikt z aresztowanych Polaków nie zaśpiewał żadnej kolędy. W sercach trwał okropny niepokój, co przyniosą najbliższe godziny i dni. Tylko w ciszy podzielono się opłatkami przemyconymi za więzienną bramę. Pomimo trwogi Danusia już zasypiała, ale nagle zza ścian dobiegł jakiś zwierzęcy ryk Polaka, żywcem obdzieranego ze skóry.

A potem zaczęły się przesłuchania. Kiedy po raz pierwszy przyszedł po nią oficer śledczy, był nad wyraz uprzejmy. Grzecznie zapraszał do wyjścia i przepuszczał w drzwiach. Ale to była tylko gra. Kiedy zamknął drzwi w swoim pokoju przesłuchań, natychmiast powalił wątłą dziewczynę na podłogę mocnym ciosem w twarz. Tak się zaczęło. Bicie i pytania. Na przemian. Prześladowcy interesowali się nielegalną organizacją, nazwiskami konspiratorów i adresami kontaktowymi. Kiedy "Sarenka" do niczego się nie przyznawała, bili ją po karku, po piętach, po rękach i nogach. A potem urządzali niekończące się "stójki" przy otwartym oknie. W końcu skonfrontowali Danusię z dziewczyną, która ostatnio raz była u niej i podała zamkniętą kopertę do przekazania dalej. I ta stłamszona i torturowana dziewczyna wydała ten jedyny kontakt jaki znała - adres rodziny Danusi i jej nowy pseudonim: "Dan". Nie widząc żadnego wyjścia i Danusia rozpoczęła swoistą grę z Sowietami. Przyznała się, że faktycznie za pieniądze przekazywała
zapieczętowane koperty tajnej organizacji. Ktoś przynosił je do jej domu, a ona przekazywała je dalej - w piątki w Kościele Św. Anny. Komuniści zainicjowali spotkanie i w asyście tajniaków Danuta znalazła się w wileńskim kościele. Wiedziała, że nie przyjdzie żadna z umówionych niby osób, ale równocześnie bała się, że może ktoś znajomy ją tu spotka i wpadnie w łapy czerwonych.

Po akcji zakończonej niepowodzeniem enkawudziści bili "Sarenkę" bez litości. Naprzemiennie mdlała z bólu i przytomniała polewana lodowatą wodą. Wrzucili ją do karceru gdzie stała po kolana w wodzie. Potem jeszcze Sowieci przeprowadzili pozorowaną egzekucje myśląc, że dziewczyna w ostatniej chwili się załamie i zacznie "sypać". Ale nie, Danusia była twarda i nie wydała nikogo z konspiracyjnej siatki. Mimo tego i tak została skazana na 10 lat łagru za przynależność do nielegalnej organizacji.

Danuta Szyszknian-Ossowska z domu Janiczak w latach 60. fot. Wikimedia Commons

W marcu 1945 r. Polaków z wileńskich więzień popędzono na stację kolejową, aby wywieźć tę darmową siłę roboczą gdzieś daleko na wschód, do budowania socjalizmu w Kraju Rad. Kiedy kolumny zmaltretowanych więźniów przechodziły pod Ostrą Bramą, strażnicy nie mogli sobie z nimi poradzić. Wszyscy, dosłownie wszyscy, na chwilę klękali, aby powierzyć swoje niepewne życie w opiekę Matki Boskiej Ostrobramskiej. A potem upchnięto skazańców w bydlęcych wagonach i kolejny transport ruszył w stronę wschodzącego słońca.

Podczas morderczej podróży Danusia straciła rachubę czasu. Miała wysoką gorączkę, dreszcze i ból brzucha. Zlizywała ze ścian wagonu szron, by choć na chwilę oszukać pragnienie i patrzyła jak na kolejnych postojach Sowieci wyrzucają z wagonów zmarłych w podróży więźniów. Po trzech tygodniach dojechali gdzieś niedaleko Saratowa. Przywitała ich niekończąca się śnieżna pustynia, a potem napis na bramie obozu: "Damy gaz naszej stolicy!". Po przeglądzie nowych podopiecznych komendant obozu podzielił przybyłych Polaków na dwie grupy. Tych, którzy z marszu nadają się do pracy oraz tych chorych i wycieńczonych, których skierowano zaraz do szpitala w miasteczku. Schorowana, wymęczona podróżą i wątła dziewczyna nie nadawała się do żadnej z tych grup. U Danusi stwierdzono dur brzuszny i tyfus plamiasty. Sowieci spisali ją już na straty i zostawili w obozowym ambulatorium, w którym z trudem pracowali polscy lekarze, również więźniowie. Było z nią naprawdę źle. Majaczyła, nie poznawała już znajomych i traciła przytomność.
Ale przezwyciężyła chorobę i wraz z nadejściem wiosny wróciła do normalnego obozu. Potem skierowano ją do pracy.

Tymczasem Sowieci zdobyli Berlin i zakończyła się straszna wojna. Nawet tutejsi mieszkańcy podtrzymywali na duchu umęczonych łagierników i mówili, że teraz na pewno wrócą do domów. I Danusia chwyciła się tej myśli, jak ostatniej nadziei. To była prawda. Po dwóch miesiącach Stalin zgodził się, aby objąć amnestią pierwszą grupę politycznych więźniów, skazanych na obozy pracy tylko dlatego, że byli Polakami. Do obozu przyjechała specjalna komisja, która miała zadecydować, kogo zwolnić w pierwszej kolejnosci. I tym razem szczęście uśmiechnęło się do "Sarenki". Pomógł jej pewien sowiecki lekarz, któremu przypominała córkę. Dał jej do wypicia tajemniczą miksturę, po której przed komisją zrobiła zaledwie trzy przysiady i zemdlała. Od ręki skierowano ją do zwolnienia jako niezdolną do pracy. I przyszedł czas, że wraz z grupą więźniów opuściła bramę obozu i ruszyła w powrotną drogę do Wilna. Długi czas tułała się jeszcze, zanim tam trafiła. Ale w mieście dowiedziała się, że tu już nie ma Polski, gdyż przywódcy
mocarstw przesunęli granicę daleko na zachód. Nie znalazła również nikogo z rodziny. Matka zmarła kilka miesięcy wcześniej, a ojciec z siostrą wyjechali do Krakowa. Młoda dziewczyna wypłakała wiele łez nad grobem swojej mamy. A potem ruszyła w dalszą drogę do Polski.

Pani Danuta Szyksznian-Ossowska z domu Janiczak ps. "Sarenka" mieszka w Szczecinie i od lat włącza się w uroczystości kombatanckie i wydarzenia upamiętniające wileńskich partyzantów z AK. Jest patronką Grupy Rekonstrukcji Historycznej "Borujsko", twarzą kalendarza "Panny Niezłomne" na rok 2014 oraz jedną z bohaterek książki "Dziewczyny Wyklęte". Sama zresztą opisała swoje wspomnienia w publikacji pt. "281 dni w szponach NKWD".

Szymon Nowak dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiankwdarmia krajowa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)