Dantejskie sceny we Włoszech, zamieszki na ulicach. "Meloni może się cieszyć"
Przez Włochy w poniedziałek przetoczyły się protesty. Autonomiczne związki zawodowe wyszły na ulice, by sprzeciwić się izraelskiej ofensywie w Strefie Gazy. Na ulicach doszło do zamieszek, rannych zostało 60 policjantów. O tym, czy sytuacja ta pomoże czy zaszkodzi prawicowemu rządowi Giorgi Meloni, mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mateusz Mazzini, socjolog z Collegium Civitas.
W poniedziałek włoskie miasta zostały opanowane przez protestujących. Związani ze związkami zawodowymi przedstawiciele różnych grup społecznych wyszli na ulice miast, by wyrazić swój sprzeciw wobec działań Izraela w Strefie Gazy.
Protesty przerodziły się w ostre zamieszki. Najbardziej dramatyczne wydarzenia miały miejsce w Mediolanie, gdzie manifestanci próbowali szturmować zamknięty z powodów bezpieczeństwa dworzec Milano Centrale. Uuzbrojeni w łomy niszczyli witryny i kraty ochronne, a także rzucali w policjantów świecami dymnymi i ciężkimi przedmiotami. Policja odpowiedziała użyciem armatek wodnych, co doprowadziło do dwugodzinnych starć.
Krajobraz po zamieszkach, czyli zniszczony dworzec i ranni policjanci
- Protestować mogli już uczniowie szkół średnich, więc szkoła mojego syna była zamknięta. Zamknięte były największe atrakcje Mediolanu, w tym opera La Scala, której pracownicy także wyszli na ulice. Zapowiadano też manifestację ze strony pracowników komunikacji miejskiej, na szczęście do tego nie doszło, bo już i tak miasto było bardzo sparaliżowane. Zwłaszcza że te protesty odbywały się na głównych ulicach i przy stacji głównej, więc tam i tak się nie dało przejechać. Gdyby doszedł do tego strajk metra, sytuacja byłaby dramatyczna - relacjonuje w rozmowie z WP polska przewodniczka z Mediolanu Milena Ziętek-Parnisari.
Manifestacje wstępnie zapowiadano na piątek, ale zaczęły się już wcześniej.
- Rozmawiałam ze znajomymi Włochami, którzy brali udział w manifestacjach. Bardzo żałują, że teraz wszystko sprowadza się do tego, że po całym proteście mówi się przede wszystkim o pseudomanifestantach, którzy zniszczyli dworzec kolejowy. A nie o istocie problemu - komentuje.
Problem, wokół którego skupiały się protesty, jest bliski sercom Włochów, co tłumaczy w rozmowie z WP Mateusz Mazzini, socjolog Collegium Civitas i dziennikarz piszący o zagranicy. Jednocześnie zauważa, że sytuacja nie jest oczywistością.
- To może rzeczywiście wydać się takie trochę mało włoskie, że mierzymy się z takim zrywem, bo przez ostatnie kilkanaście czy kilkadziesiąt nawet lat właściwie nie mieliśmy do czynienia z tym, żeby we Włoszech rzeczywiście społeczeństwo - w jakiś bardzo agresywny czy taki destruktywny sposób - mobilizowało się w jakikolwiek kwestii politycznej - komentuje.
Dlaczego temat Palestyny aż tak poruszył Włochów?
W niedzielnym marszu w Warszawie, którego uczestnicy solidaryzowali się z Palestyną, wzięło udział raptem 1500 osób. Co więcej, ani działania Benjamina Netanjahu, ani temat ludobójstwa, ani zdjęcia głodujących dzieci nie były tematem, który jakkolwiek zaistniał w zakończonej kampanii prezydenckiej w Polsce.
Dlaczego więc sprawa, która nie jest szczególnie popularne w polskiej debacie publicznej, a jednocześnie nie dotyka też bezpośrednio samych Włochów, wyciągnęła ich na ulice?
- To, że tak sytuacja ma się w Polsce, nie oznacza, że Gaza "nie grzeje" w reszcie Europy. Włochy nie są wyjątkiem - podkreśla Mateusz Mazzini.
- Gaza to jest główne paliwo tożsamościowe, napędzające - zwłaszcza młode - ugrupowania lewicowe właściwie we wszystkich krajach zachodniej Europy. Gaza grzeje Zachód, Gaza grzeje zachodnią lewicę i to bardzo dobrze widać na tym przypadku - ocenia ekspert.
Gaza zaszkodzi prawicowym władzom Włoch?
Z drugiej strony nie jest tajemnicą, że społeczeństwo europejskie się radykalizuje, a Włochy przecież są tego doskonałym przykładem. Rządzi tam - z całkiem wysokim poparciem - Giorgia Meloni, a wraz z nią jeszcze bardziej radykalny Matteo Salvini. Ten duet, zdaniem Mateusza Mazziniego, może wykorzystać protesty i ich skutki do zbicia politycznego kapitału.
- Istnieje duże ryzyko, że to będzie taki punkt zapalny, który zostanie wykorzystany przez Meloni i Salviniego w sposób analogiczny do tego, co administracja Trumpa próbuje teraz zrobić po morderstwie Charliego Kirka, czyli po prostu jednostkowy przypadek wynieść do rangi systemowej dewiacji - komentuje.
- W USA po tej sprawie przykręcają śrubę. Po tym, co zobaczyliśmy w Mediolanie, będziemy słyszeć, że trzeba działać tak samo. Skoro doszło do starć z policją, to będą przedstawiać to tak, że istnieje bardzo duże ryzyko kolejnych działań ze strony lewicy. To może więc być jakiś kolejny cichy krok w kierunku autorytarnego zamachu stanu, które to działania już widzimy na podstawie tego, co Meloni robi, próbując wprowadzić kolejne reformy - dodaje.
Czy włoska lewica może jakkolwiek zaszkodzić Meloni? Mazzini ocenia to sceptycznie: - Myślę, że ona w jakiś taki bardzo perwersyjny sposób może się nawet z tych manifestacji cieszyć, dlatego że są podparciem forsowanej przez prawicę narracji, że lewica potrafi być brutalna i w sumie jest brutalna z natury. Meloni to bardzo dobrze wykorzysta propagandowo, tym bardziej że nie ma żadnych danych wskazujących, że ona jest w jakikolwiek sposób zagrożona politycznie - ocenia ekspert. Warto pamiętać, że poparcie dla rządów Meloni kształtuje się - w zależności od badań - na poziomie ok. 25 proc. - Jednocześnie opozycja jest bardzo słaba - komentuje Mazzini.
Dorota Kuźnik, dziennikarka Wirtualnej Polski