(D)Efekt Trzaskowskiego. Tusk mówi: Sprawdzam [OPINIA]

Wspólny występ Donalda Tuska i Rafała Trzaskowskiego w Białej Podlaskiej miał wymiar symboliczny. Po wielu miesiącach ignorowania wyników kolejnych badań socjologicznych, pokazujących, że były premier jest znacząco mniej popularny od prezydenta Warszawy, Tusk wreszcie ustąpił i poprosił go o wsparcie.

Donald Tusk i Rafał Trzaskowski
Donald Tusk i Rafał Trzaskowski
Źródło zdjęć: © East News | Tomasz Kudala/REPORTER
Antoni Dudek

22.04.2023 | aktual.: 12.09.2023 18:52

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Lider PO bardzo długo wierzył, że zdoła samodzielnie przebić 30-procentowy szklany sufit, z którym zmagał się od ponad roku, gdy po powrocie do polskiej polityki bez większego trudu wyciągnął Platformę z tarapatów, w jakie popadła pod przywództwem Borysa Budki. Tarapatów grożących tej partii utratą pozycji głównej siły opozycyjnej. Tuskowi bardzo w tym pomógł - oczywiście niechcący - Szymon Hołownia, naiwnie wierząc, że były przewodniczący Rady Europejskiej szybko się wypali i że unikając konfrontacji z Tuskiem, zdobędzie koszulkę lidera opozycji.

Hołownia najwyraźniej zapomniał, że Polska 2050 powstała nie tyle z buntu przeciw rządom PiS, co z rozczarowania dawnych zwolenników PO degrengoladą ideową tej formacji. Tusk zaś, bijąc na głowę politycznym doświadczeniem Hołownię, wykorzystał ten błąd i szybko odzyskał część dawnych wyborców PO, wykorzystując też swoją legendę siedmiokrotnego "pogromcy PiS".

Cena za pojawienie się Trzaskowskiego nie była niska

Jednak po przywróceniu - przed ponad rokiem - notowań swej formacji do poziomu ponad 20 proc. Tusk po raz pierwszy zderzył się z sufitem. I mimo coraz bardziej desperackich posunięć - w rodzaju inicjowania debaty o czterodniowym tygodniu pracy czy przelicytowywania PiS-u hasłem nieoprocentowanego kredytu mieszkaniowego - nie zdołał go samodzielnie przebić.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Nie znamy oczywiście szczegółów porozumienia obu polityków, ale wyraźnie widać, że cena, jaką lider PO zapłacił za pojawienie się Trzaskowskiego w roli jego "supportera" w Białej Podlaskiej, nie była niska. Dowodzi tego mianowanie Wioletty Paprockiej-Ślusarskiej szefową sztabu wyborczej Koalicji Obywatelskiej. Ta dotąd szerzej nieznana pani jest szefową gabinetu prezydenta Warszawy, co oznacza, że należy do najbardziej zaufanych ludzi Trzaskowskiego. Jeśli istotnie okaże się realnym, a nie pozornym animatorem kampanii Koalicji Obywatelskiej, będzie to oznaczało, że w głównej partii opozycyjnej rozpoczął się proces sukcesyjny, czyli proces przejmowania nad nią kontroli przez Trzaskowskiego i jego ludzi.

Zanim to jednak nastąpi, Tusk poczeka teraz, czy istotnie istnieje "efekt Trzaskowskiego" i samo jego pojawienie się w roli pomocniczej lokomotywy wyborczej wystarczyło, by zwiększyć popularność KO o newralgicznych kilka procent. Jeśli tak się stanie, wówczas proces sukcesyjny rzeczywiście będzie trudny do zatrzymania. Ponieważ zaś hipotetyczne wzmocnienie KO odbędzie się głównie kosztem Polski 2050 i Lewicy, może też uruchomić - w okresie poprzedzającym moment rejestracji list wyborczych - różne niespodziewane przegrupowania w łonie opozycji.

Jeśli jednak za kilka tygodni - mimo zapowiedzianego stałego zaangażowania się prezydenta stolicy w kampanię KO - jej notowania nie przebiją progu 30 proc., wówczas Tusk będzie miał argument wobec krytyków: poprosiłem Rafała o pomoc, ale to nic nie dało, więc dajcie mi spokój, a pani Paprocka niech wraca do swoich zajęć w magistracie. Czy jednak samo pojawienie się Trzaskowskiego u boku Tuska, bez jasnego określenia, jaka ma być rola obu polityków po ewentualnym zwycięstwie opozycji, wystarczy, aby przekonać do KO wahających się wyborców?

Wydaje się, że tych ostatnich interesuje nie tyle zastąpienie Tuska duumwiratem obu polityków, co po prostu przejęcie przywództwa przez Trzaskowskiego. A w tej sprawie przeszkodą mogą się okazać nie tylko ambicje byłego premiera, ale i… ich brak u samego Trzaskowskiego.

Trzaskowski nie chce przejąć władzy?

"Władzę w partii ma zawsze ten, kto ją sobie bierze, a nie ten, kto ją dostał" - stwierdził Tusk w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" w 2012 r., a zatem w odległych czasach, gdy był szefem rządu. Jednak nie straciły one na aktualności, nie tylko zresztą w PO. Tymczasem u Trzaskowskiego próżno dostrzec chęć objęcia władzy nad Platformą. Nie było jej widać, gdy Ewę Kopacz zastępował w roli lidera tej formacji Grzegorz Schetyna, ani też gdy miejsce tego ostatniego zajmował Borys Budka.

Wprawdzie w połowie 2021 r., gdy Tusk wrócił do polskiej polityki, Trzaskowski początkowo zapowiedział, że stanie z nim do rywalizacji o przywództwo w PO. Ale zniechęcony odgłosami, jakie ta deklaracja wywołała w platformerskim aparacie partyjnym, ostatecznie wycofał swoją kandydaturę.

Później zaś przez wiele miesięcy plotkowano, że rozwinięty przez niego projekt Campus Polska Przyszłości ma stanowić wstęp do powołania nowej formacji politycznej, która - wsparta przez Ruch Samorządowy Tak! Dla Polski - miałaby pójść do tegorocznych wyborów w koalicji z Ruchem Hołowni.

Prawdziwy cel Trzaskowskiego

Jak wiadomo nic takiego nie nastąpiło, co niektórzy tłumaczą tym, iż ambicje polityczne Trzaskowskiego nie są w ogóle ukierunkowane na fotel premiera, do którego drogą byłoby przywództwo partyjne, ale ogniskują się wokół wyborów prezydenckich w 2025 r. W takim scenariuszu Trzaskowski okaże Tuskowi w obecnej kampanii wsparcie tylko po to, by nie zostać oskarżonym przez aparat PO o jej sabotowanie, ale nie zaangażuje się w walkę o przejęcie partii, koncentrując się na przyszłorocznych wyborach samorządowych. Bez dobrego wyniku w walce o reelekcję w Warszawie nie ma bowiem co marzyć o powtórzeniu wyniku, jaki uzyskał w drugiej turze ostatnich wyborów prezydenckich. Uzyskał zaś w nich ponad 10 milionów głosów, co do dziś pozostaje jego głównym kapitałem politycznym.

Przegrał wtedy z Andrzejem Dudą minimalną większością - zdaniem wielu obserwatorów dlatego, że nie odważył się zaryzykować i pojechać do Końskich na wyreżyserowaną przez TVP debatę z urzędującym prezydentem, która mogła przeważyć szalę na jego korzyść.

I kto wie, czy wtedy właśnie nie objawił się największy defekt polityczny Trzaskowskiego, polegający na braku wystarczającej determinacji.

Prof. Antoni Dudek, historyk, politolog z UKSW, prowadzi na YT kanał "Dudek o historii"

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (890)