Czy się stoi, czy się leży - dochód (gwarantowany) się należy. Co wynika z eksperymentu Finów
Czy gdybyście dostali pieniądze zaspokajające podstawowe potrzeby, przestalibyście pracować? Pewnie myślicie, że wy nie, ale inni na pewno tak? Nic podobnego.
Dwa tysiące bezrobotnych przez dwa lata dostawało 560 euro miesięcznie. Tak, wiem, że to prawie 2,5 tys. złotych, czyli pensja setek tysięcy Polaków. Ale to było w Finlandii. Kela – fiński ZUS – oraz tamtejsze ministerstwo spraw socjalnych i zdrowia zakończyło właśnie pilotażowy program, który miał sprawdzić czy gwarantowany przez państwo, mały, ale stały dochód sprawi, że ludzie tym chętniej pójdą do pracy.
Ludzie z dochodem gwarantownaym nie pracowali (zauważalnie) więcej
Cóż, okazało się, że nie. A przynajmniej nie do końca. Część osób powie, że efekt był do przewidzenia: jak ktoś ma pieniądze za nic, to będzie tylko oglądał Netflixa i scrollował FB (o ile ma ponad 30 lat) albo Instagrama (jeśli ma mniej). Tylko, że jest to logika zwulgaryzowanego liberalizmu, która nie działa.
Jak wynika z raportu podsumowującego fiński eksperyment zarówno osoby biorące udział w pilotażu, jak i osoby bezrobotne z grupy kontrolnej (otrzymujące normalny zasiłek, który przepada po znalezieniu pracy) przepracowały w roku 49 dni. Mało tego. Ci, którzy dostawali dochód gwarantowany, przepracowali nawet pół dnia więcej.
Do tego znacznie częściej niż grupa kontrolna doświadczali dobrego samopoczucia (55 proc. do 45 proc.). Byli mniej zestresowani, zdrowsi, bardziej wierzyli w swoje umiejętności, mniej obawiali się przyszłości i nieco bardziej ufali politykom.
Brzmi pięknie? Niestety, nie do końca, bo Finowie pokpili sprawę. Otóż to, co określili jako dochód gwarantowany, to było – jak wskazuje m.in. dr Maciej Szlinder, autor książki "Bezwarunkowy dochód podstawowy" - zbyt mało. Trudno więc mówić, że eksperyment był udany, a rezultaty – wiążące. A szkoda. Bo to jeden z najgłośniej dyskutowanych na świecie pomysłów na reformę polityki społecznej ostatnich lat.
Co to jest dochód gwarantowany?
Dr. Szlinder wylicza kilka najważniejszych cech takiego rozwiązania. Dochód ów powinien być m.in.: powszechny (wypłacany bez sprawdzania majątku), podstawowy (zapewniający życie na poziomie minimum socjalnego) i bezwarunkowy (niezawierający wymagań odnoszących się do sytuacji na rynku pracy).
Tymczasem w Finlandii bezwarunkowy dochód podstawowy nie był ani bezwarunkowy (otrzymywali go tylko bezrobotni) ani podstawowy (560 euro jest poniżej fińskiej granicy ubóstwa). Szlinder, komentując raport w radiu Tok.Fm, zwrócił uwagę, że w pilotażu wzięło udział zbyt mało osób, do tego rozsianych po kraju. I to właśnie nie pozwoliło stworzyć zjawisk tzw. synergicznych - takich jak obserwowane w Indiach (gdzie również rozwiązanie było testowane) kooperatywy spożywcze. Tam rzeczywiście wypłacanie pieniędzy aktywizowało ludzi. Tak, dawanie pieniędzy ludziom może zachęcać do podejmowania pracy, zamiast do jej rzucania.
Dlaczego odchodzimy z rynku pracy
Po pierwsze istnieją różne formy wycofywania się z rynku pracy. Bardzo rzadko mamy do czynienia z sytuacją rodem z czarnego snu neoliberałów, kiedy ludzie dostają zasiłek, rzucają robotę i zamieniają się w kanapowe ziemniaki oglądające "Trudne Sprawy". Z różnych przyczyn ludzie np. ograniczają liczbę przepracowanych godzin. Część przechodzi na inną formę zatrudnienia. Część pracuje mniej dni w miesiącu. Dobrym przykładem obrazującym powyższe zjawiska są matki niepełnosprawnych dzieci.
Po drugie: jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko te osoby, które z rynku rzeczywiście się całkowicie wycofują, to na takie decyzje składa się wiele czynników. W przypadku 100 tysięcy kobiet, które odeszły z rynku pracy po wprowadzeniu 500+ (o tej liczbie wiemy z badania Igi Magdy z Instytutu Badań Strukturalnych), dezaktywizowało je nie tylko samo świadczenie, ale splot uwarunkowań ekonomiczno-społecznych: niskie płace, kiepski dojazd, kiepskie usługi opiekuńcze dla dzieci, kiepska kontrola zatrudnienia – po prostu kiepskie państwo.
Ale weźmy inny, skrajny przykład. Zwycięzcy konkursów typu lotto. Badania nie potwierdzają, że po wygranej oddali się hulankom i konsumpcji. Mało tego – większość nie rzuciła pracy (z pewnym wyjątkiem, o którym za chwilę).
Milionerzy z loterii zazwyczaj ograniczają w pewnym stopniu zatrudnienie, bardziej cieszą się codziennością. Wydają pieniądze na podróże, inwestują w nieruchomości czy edukację dzieci. Tendencja do ograniczania czasu pracy jest tym mniejsza im niższa jest wygrana. Według badań Hayutai Kaplan osoby pracujące w zawodach satysfakcjonujących finansowo i psychicznie nie odchodziły z pracy bez względu na wysokość nagrody. Tymczasem nisko wykwalifikowane i nisko opłacane osoby były bardziej skłonne opuszczać rynek pracy w ogóle. Wygląda na to, że do pracy – poza zastrzykiem gotówki - może zniechęcić to, że ta praca jest gówniana.
Zjawisko skracania czasu pracy jest zresztą czymś powszechnym. Im więcej zarabiamy - jako społeczeństwa - tym mniej pracujemy. Widać to doskonale jeżeli zestawimy uśrednione pensje i czas pracy wśród krajów OECD.
Przeciętny Kowalski przepracował w 2017 roku średnio 1812 godzin. 2,5 raza bogatszy od niego Niemiec przepracował 1356 godzin. Rosjanin pracuje prawie 2 tysiące godzin, Meksykanin - 2250 godzin. Zamożniejsi pracują więc mniej, bo nie muszą poświęcać życia, żeby było ich stać na przeżycie.
Czy to moralne, żeby dawać ludziom pieniądze za nic?
To pytanie, które bardzo często pojawia się podczas dyskusji o dochodzie gwarantowanym. Zazwyczaj w zwulgaryzowanej wersji w stylu: "jak można dawać pieniądze nierobom?!".
Aby na nie odpowiedzieć, można pójść dwiema ścieżkami. Po pierwsze można powiedzieć: „pieniądze za nic” nie są niczym nowym. Otrzymują je jako kieszonkowe dzieciaki zamożnej klasy średniej, osoby, które odziedziczyły majątek i żyją głównie z tego, że ktoś pomnaża go za nich, osoby, które kupiły bądź odziedziczyły nieruchomości, czyli rentierzy. Tylko najczęściej ich nikt nie rozlicza z tego, że dostają pieniądze, na które nie zapracowują.
Z drugiej strony można dowodzić, że praca jest związana z dochodem – wbrew pozorom – w sposób niezwykle zniuansowany. Bo z jednej strony pracą jest praca sprzątacza, z drugiej instagramerki wrzucającej zdjęcia nowych butów. Chyba nie musimy po raz kolejny zestawiać ich zarobków ze społeczną użytecznością wykonywanych przez nich zajęć.
W końcu można zapytać: czy płaca na poziomie 1500 złotych za 8 godzin pracy jest moralna? Liberałowie bardzo chętnie używają dyscyplinującego dyskursu moralnego wobec osób niepracujących, ale zapominają go użyć wobec płacących nędzne pensyjki.
Po co komu ten dochód gwarantowany?
No dobrze, ale po co komu ten dochód gwarantowany, skoro można po prostu iść do roboty – mogą zapytać niektórzy. Zwolennicy dochodu gwarantowanego twierdzą, że współczesna praca zmieniła swój charakter. Mamy mnóstwo tak zwanej pracy śmieciowej – niestałej, kiepsko płatnej, która nie gwarantuje stabilnego dochodu. Z takiej pracy można nas zwolnić z dnia na dzień, a jej nieregularny charakter dezorganizuje życie i powoduje, że trudno jest nam się przebranżowić, aby wskoczyć do bardziej stabilnej branży.
Po drugie: nierówności. Narastające nierówności to nieracjonalne i nieoptymalne wykorzystanie dostępnych zasobów. To również marnotrawienie potencjałów: ludzie, którzy mogliby więcej wkładać do gospodarki i społeczeństwa są często uwiązani przez kiepskie prace i brak możliwości rozwoju. Ten, jak doskonale wiemy – kosztuje. A nie wszyscy mieli szczęście wybrać sobie odpowiednich rodziców przy urodzeniu.
Po trzecie: likwidacja ubóstwa. Niemoralnym jest, żeby zamożne społeczeństwa pozwalały na to, żeby część z nich nie dojadała.
Po czwarte: robotyzacja. Coraz więcej osób będzie wypychanych z rynku przez automaty. To już się dzieje i widać to choćby w USA. Części osób uda się przebranżowić, ale dla wielu utrata prostej pracy może oznaczać stoczenie się w otchłań biedy.
Skąd na to wszystko pieniądze?
"Nie da się, bo inflacja, bo nas na to nie stać" - to wszystko argumenty, które słyszeliśmy przy 500+. Nie stało się w zasadzie nic z tego, co wieścili przeciwnicy programu. Nawet dezaktywizacja kobiet to około 1 proc. wszystkich biernych zawodowo , których jest w Polsce ponad 13,5 miliona. Mało tego jesteśmy świadkami jednego z największych rozkwitów polskiej gospodarki od 3 dekad. I pewien udział miał w tym 500+, co niechętnie przyznają nawet liberalni komentatorzy i ekonomiści.
Ale nawet mimo tego rozwoju dochód gwarantowany w Polsce to pieśń odległej przyszłości. Jeżeli ustalimy jego wysokość na poziomie 1000 złotych, i dostawałyby go osoby w wieku 18-64, to jego roczny koszt wynosiłby około 300 miliardów złotych, około 1/3 obecnych wydatków sektora finansów publicznych. To naprawdę dużo. Skąd wziąć pieniądze?
Maciej Szlinder proponuje kilka źródeł finansowania:
1) Po pierwsze oszczędności na zasiłkach: około 20 mld zł.
2) Po drugie podatki. Podniesienie przychodów sektora finansów do poziomu fińskiego w relacji do PKB (z obecnych 38 proc. do 54 proc.) dałoby 270 mld zł.
3) Po trzecie redukcja ulg podatkowych. W Polsce przysługują one głównie zamożnym . Według raportu PwC osoby zarabiające średnią krajową realnie dostaje 71 proc. swoich dochodów brutto. Osoba prowadząca działalność gospodarczą i zarabiająca 100 tys. miesięcznie odda fiskusowi 20 proc. To kolejne dziesiątki miliardów złotych.
4) Należy również pamiętać, że polski budżet i tak powiększa się z roku na rok wskutek wzrostu gospodarczego, co generuje kolejne dziesiątki miliardów złotych rocznie.
Jeżeli podwyższylibyśmy znacznie podatki, to po wprowadzeniu dochodu gwarantowanego na tak skonstruowanym systemie korzystałyby osoby nawet średniozamożne (podniesienie podatków redukowałoby z naddatkiem wypłacanie im świadczenia). Nieco straciliby najzamożniejsi. A więc ci, co przez lata skorzystali na wzroście w sposób nieproporcjonalnie duży.
Dochód gwarantowany nie jest rozwiązaniem, które można wprowadzić w przyszłym roku albo za dwa lata. Nie znaczy to, że nie jest do zrealizowania w ogóle. Istnieje oczywiście ryzyko, że na zawsze pozostanie w domenie fantazji. Ale należy pamiętać, że może również przesunąć się do domeny politycznych konieczności. Pamiętajmy, że pomysły wczorajszych utopistów, to dzisiejszy mainstream.