Czy Rosję czeka "kara" za interwencję? Obawy przed powrotem Czeczenów
Rosyjska interwencja w Syrii zwiększa ryzyko ataku islamskich ekstremistów w tym kraju, szczególnie ze strony tysięcy Czeczenów walczących na Bliskim Wschodzie. Jednak na korzyść Moskwy działają podziały wśród bojowników oraz postawa Państwa Islamskiego.
14.10.2015 | aktual.: 27.10.2015 14:13
- Mam za sobą tysiące ludzi i będę miał więcej. Dokonamy swojej zemsty na Rosji - zapowiadał rok temu w rozmowie ze swoim ojcem Abu Omar al-Sziszani, jeden z najwyższych rangą dowódców wojskowych Państwa Islamskiego w Syrii. Al-Sziszani, a właściwie Tarchan Batiraszwili, jest Kistem, czyli gruzińskim Czeczenem pochodzącym z Wąwozu Pankisi, a na dodatek weteranem wojny gruzińsko-rosyjskiej w 2008. Jest przy tym jednym z co najmniej dwóch tysięcy kaukaskich dżihadystów walczących w Syrii i Iraku. Mimo że wielu z nich zapowiadało powrót i krwawą zemstę na Rosjanach, jak dotąd groźby te się nie zmaterializowały. Rosyjskie zaangażowanie w Syrii może jednak zwiększyć ryzyko takiego scenariusza.
Pierwsze sygnały sugerujące kłopoty dla Moskwy w związku z jej interwencją w Syrii już się pojawiły. W poniedziałek przywódca Frontu Al-Nusra - organizacji uważanej za "filię" Al-Kaidy w syryjskiej wojnie domowej - Mohammad al-Golani wezwał kaukaskich dżihadystów do ataków terrorystycznych wymierzonych w rosyjską ludność.
- Wzywam mudżahedinów na Kaukazie do wspierania, na ile się da, narodu syryjskiego. Jeśli armia rosyjska zabija naszą ludność, zabijajcie ich ludność. Jeśli zabija ona naszych żołnierzy, zabijajcie ich żołnierzy. Oko za oko - powiedział al-Golani.
Dzień później w Damaszku celem ataku moździerzowego została rosyjska ambasada. Atak okazał się mało szkodliwy dla Rosji, lecz był wyraźnym sygnałem ze strony sił walczących z reżimem Baszara al-Asada, że jej zaangażowanie po stronie dyktatora nie zostanie zignorowane.
Czeczeński dżihad w Syrii
Największą motywację by "ukarać" Rosję mają wspomniani przez lidera Al-Nusry dżihadyści z Kaukazu - Czeczeni, Ingusze, Dagestańczycy i inni tępieni przez Moskwę bojownicy. Wielu z nich od lat walczy w Syrii i Iraku, jednak nie wiadomo dokładnie ilu. Ostatnie szacunki mówią o ponad dwóch tysiącach bojowników pochodzących z terytorium Rosji oraz siedmiu tysiącach pochodzących z byłych republik radzieckich (w tym m.in. z Gruzji, oraz państw Azji Środkowej). W Syrii Czeczeni, zwani po arabsku "Sziszani", wyrobili sobie silną markę i - między innymi z racji swojego doświadczenia nabytego podczas wojen w Czeczenii - są uważani za najlepszych spośród zagranicznych bojowników zasilających wojnę przeciwko Baszarowi al-Asadowi, sojusznikowi Rosji.
Kaukascy ekstremiści nie są jednak monolitem, tak w Syrii, jak i w Rosji. Na początku konfliktu w Syrii większość z nich walczyła w Kataib al-Muhadżirin, czyli "Brygadzie Emigrantów", oddziale bojowników podległym Emiratowi Kaukazu, czyli następcy separatystycznej Czeczeńskiej Republiki Iczkerii. Jednak w miarę postępowania konfliktu i wzrostu siły Państwa Islamskiego, postępował też exodus kaukaskich bojowników, uwiedzionych rosnącą potęgą i atrakcyjną ideologią odrodzenia Kalifatu głoszoną przez ISIS. Najgłośniejszym przykładem takiego "transferu" był właśnie Omar al-Sziszani, który porzucił przywództwo Brygady - przemianowanej na Dżaisz al-Muhadżirin wal Ansar (Armia Emigrantów i Zwolenników Allaha) - na rzecz Kalifatu.
Walka każdego z każdym
Obecnie islamiści z Kaukazu walczą w Syrii po dwóch przeciwnych sobie stronach, bo oprócz zwalczania syryjskiego reżimu zwalczają też siebie nawzajem. Różnice są także ideowe: o ile cele i motywacje bojowników Emiratu są bardziej lokalne - tj. stworzenie islamistycznego państwa na północnym Kaukazie - o tyle ideologia zwolenników Kalifatu jest bardziej globalna, wobec czego ambicje narodowościowe schodzą na drugi plan. To znaczące tym bardziej, że priorytetem dla ISIS jest walka o umacnianie kalifatu w Syrii i Iraku, a nie organizowanie zamachów w państwach trzecich. Podziały te mogą mieć duże znaczenie wobec perspektyw zapowiadanej "zemsty" ze strony powracających do Rosji dżihadystów.
- Moim zdaniem rosyjska interwencja jednak nie zasypie tych podziałów. Są zbyt głębokie, a rosyjska obecność to tylko utwierdzenie się dla tych bojowników w przekonaniu, że za prezydentem al-Asadem także stoi Rosja - mówi WP dr Kacper Rękawek z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Zwraca przy tym uwagę, że rosyjskie bombardowania jak dotąd dotyczą terenów okupowanych przez siły antyasadowskiej rebelii, w ramach której walczą bojownicy Emiratu Kaukazu. - Proszę pamiętać, że Czeczeni w ISIS nie muszą się przejmować rosyjskimi samolotami w Syrii - one ich nie bombardują. A na to, by zaatakować Rosję, w ich mniemaniu, jeszcze przyjdzie czas. Najpierw trzeba zlikwidować "upadłych, pozornych, zdradliwych" wyznawców sunnickiego islamu, tj. innych rebeliantów, którzy stoją ISIS na drodze w marszu na zachód Syrii - dodaje Rękawek.
Rosja się boi
Zdaniem eksperta, trudno oszacować zagrożenie, jakie stanowić mogą powracający z Rosji do Syrii ekstremiści, choćby ze względu na trudność w ustaleniu ich liczby. Nie oznacza to jednak, że takie zagrożenie nie istnieje. We wtorek rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa zatrzymała w Moskwie troje Czeczenów, którzy mieli planować wielki zamach terrorystyczny w moskiewskim metrze. Przywódca grupy, Asłan Bajsułtanow, miał walczyć w Syrii i mieć związki z ISIS.
Rosyjskie służby jak dotąd bardzo skutecznie radziły sobie z neutralizacją zagrożenia ze strony kaukaskich terrorystów, infiltrując organizację swoimi agentami oraz dodatkowo wzmacniając podziały wewnątrz nich. Jak pisze badaczka czeczeńskich ruchów islamistycznych i dziennikarka Radia Wolna Europa Joanna Paraszczuk, jednym z głównych powodów licznej obecności kaukaskich bojowników w Syrii było właśnie to, że Rosjanie nie pozwolili im na swobodną działalność na swoim terenie. Mimo to służby Kremla nie mogą spać spokojnie.
- Sadząc po tym, jak gorączkowo Rosjanie pytają o powroty zagranicznych bojowników zachodnie służby, to Rosja nie jest na to przygotowana i jest mocno tym przestraszona - mówi Rękawek. - Proszę pamiętać, że to Rosja stanowi także stację przesiadkową np. dla bojowników z Azji Środkowej, którzy mogą przez Rosję wracać do siebie. Stopień kontrolowania przez Moskwę tych siatek i kanałów przerzutowych, choć istnieje, nie jest jednak aż tak wysoki, jak wydaje się niektórym - dodaje.
Potwierdzeniem tych obaw może być sprawa zatrzymanych w Moskwie niedoszłych zamachowców. Ich przywódca, Bajsułtanow według wcześniejszych informacji miał bowiem nie żyć. Zabiciem islamisty chwalił się tydzień wcześniej proputinowski przywódca Czeczenii Ramzan Kadyrow, który zapewniał o sukcesie operacji sił specjalnych i rozbiciu siatki powracających z Syrii terrorystów. Jak się okazało, działania służb nie były tak skuteczne, jak się wydawało. Świadomy zwiększonego zagrożenia dżihadem w Rosji jest też prezydent Putin. Ale według rosyjskiego przywódcy - którego retoryka przypomina w tym względzie to, co mówił George W. Bush, uzasadniając wojnę w Afganistanie - interwencja w Syrii jest sposobem na oddalenie walki z terroryzmem od Rosji. To po prostu uderzenie prewencyjne.
- Gdybyśmy tylko stali z boku i pozwolili, aby Syria została pochłonięta przez dżihadystów, tysiące ludzi biegających tam z kałasznikowami dotarłyby w końcu na nasze terytorium - powiedział Putin w niedzielę na antenie telewizji Rossija-1. - Oczywiście, istnieje ryzyko ataku islamistów, ale to ryzyko istniało już wcześniej, nawet przed naszymi operacjami w Syrii - wyjaśniał Putin.
**Zobacz również: Rosyjskie samoloty ostrzelane w Syrii
**