Czy Rosja może wszystko?
Wygrywa nie ten, kto zbrojnie podbije terytorium, lecz ten, kto w ostatecznym bilansie okaże się zwycięzcą. W przypadku gruzińsko-rosyjskiego konfliktu można jednak odnieść wrażenie, że pod oboma względami to Kreml zdobył przewagę.
22.08.2008 | aktual.: 22.08.2008 10:20
Moskwa osiągnęła dwa podstawowe cele: doprowadziła do destabilizacji sytuacji w Gruzji oraz pokazała Tbilisi, że Zachód nie przyjdzie jej z pomocą. Dodatkowo sprawdziła, jak daleko może się posunąć, by społeczność międzynarodowa zareagowała. Okazało się, że granica znajduje się dużo dalej, niż podejrzewała.
Świat obiegły zdjęcia prezydenta Gruzji Michaila Saakaszwiliego, który najpierw ucieka z Gori przed rosyjskimi bombami, następnie zmęczony, potargany, przerażony ogromem zniszczeń godzi się na podpisanie zaproponowanego przez Moskwę zawieszenia broni. Dokumentu, który jak na razie istnieje jedynie na papierze, ponieważ podstawowe punkty, wycofanie wojsk na wcześniejsze pozycje nadal pozostają jedynie martwym zapisem. Taki obraz można uznać za symbol konfliktu zbrojnego ostatnich dni.
Odpowiadając na rosyjsko-osetyńskie prowokacje, Tbilisi przypuszczalnie nie wyobrażało sobie podobnego rozwoju wypadków. Wkroczenie wojsk rosyjskich na tereny nie objęte problemem separatyzmu, czy bombardowanie baz wojskowych i miast nie zostało wliczone w prawdopodobne straty. Brano pod uwagę zaś, jak się okazało - błędnie - pomoc Zachodu, w tym przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. Wielu komentatorów wylicza ewidentne niedociągnięcia w strategii Saakaszwiliego wobec konfliktu w Południowej Osetii i tym samym częściowo mianuje go winnym wydarzeń ostatnich dni. Jednak zdecydowanie łatwiej ocenia się czyjeś decyzje, siedząc spokojnie w bezpiecznym miejscu i znając ich konsekwencje.
Rosja przez kilka dni próbowała, co może zrobić na Kaukazie. Okazało się, że "może sobie pozwolić" na zbombardowanie miast sąsiedniego państwa, zniszczenie jego baz wojskowych, wpłynięcie na jego wody terytorialne, wystąpienie w obronie obywateli innego państwa przed nim samym, ogłoszenie się po raz kolejny jedyną siłą stabilizującą, która przymusza rząd innego państwa do pokoju. Definicja "pokoju" także leży w jej gestii.
Na arenie międzynarodowej także potrafi, np. zablokować działania Rady Bezpieczeństwa ONZ lub zmusić Zachód do proszenia, by zaprzestała działań zbrojnych. Być może dyskusyjnym jest ton rozmów Stanów i Unii Europejskiej z Kremlem od momentu wkroczenia 58 Armii na tereny Gruzji. Nie ulega jednak wątpliwościom, że kiedy Rosja prowadziła regularna wojnę w sąsiednim kraju przywódcy Zachodu apelowali, wzywali i negocjowali z Miedwiediewem i Putinem. Rozmowy z Tbilisi przeprowadzono w drugiej kolejności.
Pokazano również, że to w Moskwie zapadają decyzje o tym, kiedy nastąpi zawieszenie broni. Pomimo iż Saakaszwili zgodził się na zaproponowany przez drugą stronę dokument, która wprost zapowiedziała, że "integralność Gruzji jest fikcją" (S. Ławrow - cyt. za lenta.ru), nie zaprzestano działań zbrojnych. Zwiększono swoje żądania o odejście prozachodniego prezydenta oraz rządu. Nie to było jednak podstawowym celem Kremla, choć skoro tak wiele osiągnięto w ciągu kilku dni, dlaczego by nie spróbować?
Wprawdzie zarówno przy przedstawicielach UE jak i USA obie strony podpisały zawieszenie broni, a prezydent Miedwiediew zapowiedział na 18 sierpnia rozpoczęcie wycofywania się rosyjskich wojsk na pozycje sprzed wybuchu wojny, nie widać zdecydowanych działań w tym zakresie. Wręcz odwrotnie, podano, że siły będą stacjonować, aż nie dojdzie do pełnego przekazania władzy i stabilizacji w opanowanych regionach. Prawdopodobnym jest, że Rosja przyjmuje inne rozumienie tych dwóch stanów niż Gruzja czy USA. W niedzielę, 17 sierpnia, prezydent Francji zapowiedział, że jeśli Kreml nie wypełni zobowiązań, to zostaną wyciągnięte "poważne konsekwencje". Niestety polityk nie sprecyzował, co czeka Federację.
Komentarzem do chyba pochopnego stwierdzenia jest poniedziałkowa (18.08) wypowiedź Condoleezzy Rice, która liczy, że Sarkozy będzie apelował o "wyjaśnienie, dlaczego rosyjski prezydent nie chce dotrzymać słowa" (za civil.ge). Tym samym Waszyngton przeniósł zdecydowaną część odpowiedzialności za stacjonowanie wojsk w Gruzji na Francję. Trudno jednak wyobrazić sobie sytuację, w której Zachód nałoży na Rosję jakiekolwiek sankcje i doprowadzi do faktycznego ochłodzenia stosunków, skoro nie zrobiono tego w wyniku m.in. bombardowań. Rosja osiągnęła dodatkowy cel - udowodniła, że nadal sprawuje realną kontrolę nad dawnymi regionami wpływu. Paradoksalnie w tym kontekście stanowi jedyną siłę stabilizująca. Wprawdzie członkowie NATO zapowiedzieli poparcie dla Gruzji i jej prozachodnich dążeń, zdecydowanie oddaliła się od tego państwa wizja otrzymania Planu Działania na rzecz Członkostwa (MAP). Uznane za sukces poparcie członkostwa kaukaskiego kraju w tej organizacji przez Angelę Merkel faktycznie nie jest niczym
nowym. Podobnie podczas kwietniowego szczytu Niemcy zaznaczały, że Tbilisi powinno otrzymać MAP, jednak jeszcze nie w Bukareszcie. Trudno, mając w pamięci wydarzenia sprzed kilku dni, wyjątkowo optymistycznie patrzeć na stanowisko Berlina w grudniu.
Można zadać sobie pytanie, jaką rolę pełni w całym konflikcie osetyński i abchaski separatyzm? Zdecydowanie założeniem Kremla nie jest de iure oderwanie żadnej z republik i w konsekwencji uznanie ich niepodległości czy włączenie do Federacji, ponieważ to ewidentnie nie przyniesie jej korzyści. Dużo więcej może osiągnąć, wspierając działania ich de facto władz, które w konsekwencji destabilizują sytuację w Gruzji oraz stanowią doskonały pretekst do interwencji Kremla w wewnętrzne sprawy mniejszego sąsiada. Prowadzone od 8 sierpnia działania stanowią tego doskonały przykład. Paradoksalnie to prezydent Saakaszwili początkowo nie zgodził się na zapis o umiędzynarodowieniu wspomnianych konfliktów, choć w marcu br. przedstawił plan pokojowego rozwiązania separatyzmu z udziałem UE i OBWE. Choć oficjalnie argumentował, że zapis jest zbyt niejednoznaczny, istnieje możliwość, że brał pod uwagę sytuację, w której ponownie Kreml zadecyduje o sposobie zakończenia sporu. Podobnie szansa na wycofanie się rosyjskich "sił
pokojowych" oraz pełne zastąpienie ich siłami ONZ czy UE jest nikła. Bardziej prawdopodobne wydaje się ponowne "zamrożenie" konfliktu, jak to miało miejsce w latach 90-tych.
Czy Rosja może wszystko? Zapewne przy obecnym układzie sił może wszystko na Kaukazie, ponieważ świat pokazał, że nie będzie umierał za Gruzję - zarówno dosłownie jak i w przenośni. Zbliżony scenariusz jest prawdopodobny w przypadku Azerbejdżanu lub Armenii, choć musiałby nastąpić zdecydowany zwrot w polityce zagranicznej tych państw. Gruzji nie pomogło bycie krajem przesyłowym surowców energetycznych. Kreml nie musiał odebrać niepodległości sąsiadowi, by zmniejszyć jego atrakcyjność dla inwestycji w tym sektorze. Wystarczyło, że ukazał jego niestabilność oraz zintensyfikował stosunki z Baku. Podczas wojny w Gruzji, prezydent Azerbejdżanu zapowiedział m.in. zwiększenie współpracy z Moskwą w zakresie wydobycia ropy, jednocześnie zmniejszając na czas trwania walk dostawy rurociągiem BTC. Gruzinom, podobnie jak innym narodom kaukaskim, pozostaje tylko podporządkowanie się rosyjskiemu imperializmowi lub walka z nim, jak czyni to od ponad 200 lat. Jednak jest to z góry przegrana wojna.
Joanna Dziuba