Czy polscy rodzice muszą żyć w strachu?
Czy to możliwe, aby we współczesnej Europie obywatele żyli w strachu przed urzędnikami, którzy w zasadzie powołani zostali do tego by im pomagać? Niemieckie Jugendamty postrzegane są, jako stronnicze, ale także nieefektywne. Zdaniem Polaków mieszkających w Niemczech urzędnicy zaskakująco często staja po stronie niemieckiego rodzica - przeciwko polskiemu.
"Emigranci walczą o dzieci", "Dyktatura urzędników socjalnych", "Proces z urzędem o dziecko" - tego typy tytuły artykułów opisujących działalność Jugendamtów nie są niczym wyjątkowym.
Nie może mówić z córkami po polsku; Sąd: no i dobrze - czytaj więcej.
Niemieckie media wielokrotnie opisywały wpadki tej instytucji, kończące się nawet tragicznie. Mimo, iż rodzice skarżą się na często nielogiczne decyzje pracowników Jugendamtów, to urzędowa machina nadal działa. Urzędy oskarżane są naprzemiennie o zbytnią gorliwość lub skandaliczną opieszałość. Tak było choćby kilka lat temu w przypadku rodziny z Rostocku, która zagłodziła na śmierć swoją pięcioletnią córeczkę, mimo, iż "a papierze" rodzice byli monitorowani przez urzędników. Znane są też przypadki odbierania rodzicom dzieci jedynie na podstawie nieuzasadnionych pomówień.
Media zarzucają pracownikom Jugendamtów także stronniczość w stosunku do małżeństw mieszanych - obywateli Niemiec związanych z osobami pochodzącymi z innych państw. Istnieje już kilkanaście stowarzyszeń rodziców pokrzywdzonych przez decyzje wydane przez Jugendamt. Jednym z nich jest Europejska Rada Dzieci Rozwiedzionych Rodziców (CEED), która zrzesza obcokrajowców, którym niemieckie sądy odebrały dzieci i przyznały je eksmałżonkom pochodzenia niemieckiego.
Austriacki urząd odebrał Polce 10-letniego syna - czytaj więcej.
Ze względu na duży odsetek obywateli polskich mieszkających, pracujących a także, co za tym idzie, coraz częściej zawierających małżeństwa z obywatelami Niemiec, Jugendamty orzekają i coraz częściej orzekać będą także w sprawach polsko-niemieckich. Media przedstawiały już kilka takich dramatycznych spraw.
Przed dwoma laty głośna była sprawa Beaty Pokrzeptowicz-Meyer, która w akcie desperacji uprowadziła i wywiozła do Polski swojego syna Moritza. Niemiecki sąd przyznał po rozwodzie opiekę nad dzieckiem ojcu.
UE nie pozwoli Jugendamtom odbierać dzieci? - czytaj więcej.
By pomóc rodzicom z Polski, którzy często nie orientują się w tutejszym systemie prawnym, przez co czują się osamotnieni i lekceważeni przez niemiecki wymiar sprawiedliwości powołane zostało m.in. Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciwko Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Powstało ono w 2007 roku z inicjatywy Wojciecha Pomorskiego z Hamburga. Po rozwodzie z Niemką widywał on swoje dwie córki tylko na spotkaniach nadzorowanych przez urzędników Jugendamtu, gdyż zdaniem byłej żony mógł on planować wywiezienie dzieci z kraju bez jej zgody.
W czasie tych spotkań został on również poinstruowany przez pracowników ośrodka, że może rozmawiać z dziewczynkami tylko w języku niemieckim. Nie pomogły tłumaczenia, że w domu rozmawiał on z dziećmi właściwie tylko po polsku. Jugendamt zasłaniał się dobrem dzieci. Niemieckojęzyczny urzędnik nie mógłby zareagować gdyby podczas spotkań z dziećmi ojciec próbował np. nastawiać dziewczynki przeciwko matce.
Wojciech Pomorski natomiast powoływał się na Polsko-Niemiecki Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 roku (Art. 20), zakaz dyskryminacji ze względu na narodowość, pochodzenie oraz język i wiele innych konwencji, także praw człowieka. Po kilku latach sądowych przepychanek postanowił walczyć o odszkodowanie ze względu na dyskryminację, która, jak twierdzi, dotknęła go ze strony urzędników Jugendamtu. Jednak w styczniu tego roku sąd w Hamburgu oddalił jego powództwo. Stało się tak prawdopodobnie, dlatego, by uniknąć precedensu. Po pozytywnym wyroku sądu rodzice innych narodowości mogliby zarządzać od Jugendamtu by rozmowy z dziećmi podczas spotkań nadzorowanych mogły być prowadzone w ich ojczystym języku. Ze względu na ilość zamieszkałych w Niemczech nacji wiązałoby się to z zatrudnianiem tłumaczy i kolejnych pracowników.
Trudno jednoznacznie ocenić skalę samego zjawiska, gdyż statystyki urzędów nie przewidują podziału spraw ze względu na pochodzenie któregoś z rodziców. Marcin Gall z berlińskiego oddziału Stowarzyszenia mówi, że miesięcznie otrzymuje kilka nowych zgłoszeń. - Osobiście znam wiele takich spraw. Niesprawiedliwe działania Jugendamtów dotykają oprócz Polaków także Francuzów, Amerykanów, Rosjan, Włochów, Turków i również obywateli Niemiec. Nasze Stowarzyszenie ma ok. stu członków, a każda z tych osób oznacza indywidualny przypadek walki o dziecko. A takie sprawy potrafią ciągnąć się latami. Staramy się nagłaśniać te przypadki w mediach, ślemy pisma do wielu instytucji, walczymy nawet w Parlamencie Europejskim. Staramy się też nawiązywać kontakty z innymi zrzeszeniami. Współpracujemy m. in. z niemieckim stowarzyszeniem ojców VAFK (Väteraufbruch für Kinder), gdyż ich prawa są również notorycznie łamane przez urzędników Jugendamt - powiedział Wirtualnej Polsce Marcin Gall.
Wspólnie ze Stefanem Nowakiem - adwokatem, który specjalizuje się w sprawach rodzinnych, starają się wspierać polskich rodziców. Ostatnim sukcesem Stowarzyszenia jest powrót do matki chłopca, który umieszczony został przez austriacki Jugendamt w placówce opiekuńczej. Decyzja została podjęta na wniosek porzuconego przez kobietę konkubenta. Twierdził on, że pomiędzy nim a chłopcem zdążyła nawiązać się emocjonalna więź a matka nie będzie w stanie zapewnić mu odpowiednich warunków materialnych. Chłopiec po kilkumiesięcznej batalii od połowy kwietnia mieszka już z mamą. - Bardzo cieszy nas kolejny sukces. To ważne, by rodzice, którzy znaleźliby się w podobnej sytuacji wiedzieli, że można znaleźć a niej wyjście. Z urzędnikami Jugendamtu można wygrać - skomentował sprawę Marcin Gall.
Jednak nadal największą trudność stanowi specyfika takich spraw - każdy przypadek jest inny. Jugendamt często spełnia swoją funkcję - zabiera dzieci z rodzin, w których rządzi alkohol, przemoc czy narkotyki. Często bywa jednak tak, że urzędnicy w trosce o dobro dziecka podejmują zbyt pochopnie bardzo radykalne decyzje. Trudno zachować obiektywizm, gdy rodzice są ze sobą bardzo skonfliktowani i zaciekle walczą między sobą o prawo do wychowywania wspólnych dzieci. Nie pomagają tu także przepisy, które można różnie interpretować oraz rozbudowana biurokracja. Najsmutniejsze jest to, że najbardziej w całym tym zamieszaniu cierpią dzieci, a system, który w założeniu miał je chronić często przysparza kolejnych krzywd.
Z Berlina dla polonia.wp.pl
Emilia Kałka