Czy Orbán zawodzi się na Trumpie? [OPINIA]
W dniu, w którym Donald Trump wygrał wybory prezydenckie, pisałem, że nad Dunajem czuć powiew zwycięstwa, dumy i pewności, że teraz będzie już inaczej, lepiej i zgodnie z węgierską - propokojową perspektywą. A skoro Trump został prezydentem, to już moment, w którym można przyjrzeć się, czy zapowiadana "nowa era" faktycznie nastąpiła – pisze dla Wirtualnej Polski Dominik Hejj.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Napisałem, że jednym z pierwszych gestów Trumpa mogłoby być odwołanie amerykańskiego ambasadora w Budapeszcie. Faktycznie Davida Pressmana na Węgrzech już nie ma. Decyzja o jego odejściu zapadła niemal równolegle z informacją o zwycięstwie Donalda Trumpa (podobnie jak w przypadku ambasadora USA w Polsce - Marka Brzezińskiego). Rzecz w tym, że zrezygnował sam Pressman, a nie zdymisjonowała go nowa republikańska większość. Sam dyplomata wyjechał z Budapesztu w połowie stycznia, a jego wyjazd był obszernie komentowany przede wszystkim w mediach prorządowych. Co więcej, zanim wyjechał, zdążył jeszcze ogłosić wpisanie na listę sankcyjną bliskiego współpracownika premiera – Rogána Antala.
Minęło kilkanaście dni nowej administracji, naiwnym byłoby sądzenie, że był to wystarczający czas, który umożliwiłby przeprowadzenie faktycznej rewolucji. "Naiwnym", gdyby nie to, że dokładnie taką wizją zmiany i wiary pokładanej w Donalda Trumpa karmiono Węgrów. Antal Rogán wciąż jest na liście sankcyjnej, a jeśli mowa o sankcjach, to sytuacja jest jeszcze trudniejsza. Według informacji medialnych to presja Donalda Trumpa wpłynąć miała na decyzję węgierskich władz o wyrażeniu zgody na przedłużenie sankcji unijnych o sześć miesięcy.
Taka sama polityka od 11 lat
Węgry opowiadają się od dawna za natychmiastowym ich zakończeniem. Warto wiedzieć, że to jest opowieść niezmienna od 2014 r., to jest od momentu, w którym Unia Europejska zaczęła nakładać cła na Federację Rosyjską w związku z atakiem tzw. "zielonych ludzików" na Ukrainę. Strona węgierska od samego początku była wówczas zdania, że sankcje uderzyły głównie w państwa Europy Środkowo-Wschodniej, które nie są przecież wojny winne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trela wymownie o Romanowskim. "Jego miejsce jest w areszcie, nie Budapeszcie"
To stąd w 2018 r. w czasie swojego przemówienia na Uniwersytecie Letnim w Rumuńskim Siedmiogrodzie Orban stwierdził, że powinno się umożliwić rozwijanie współpracy z Rosją tym państwom, które się – tu cytat "Rosji nie boją". Do grupy tej zaliczył m.in. Węgry i Włochy. Z kolei państwa, które Rosji miały się obawiać – do grupy tej zaliczył państwa bałtyckie i Polskę, miały otrzymać "supergwarancje bezpieczeństwa".
Całe podejście Węgier do wojny rosyjsko-ukraińskiej, która wybuchła po rosyjskiej napaści w 2022 r., jest wypadkową tego realizowanego od lat podejścia do wschodniego partnera biznesowo-politycznego.
Kiedy ministrowie mieli zdecydować o przedłużeniu sankcji, Węgrzy znowu powrócili do znanej już strategii grożenia wetem. Znowu mówiono o tym, że sankcje nie działają, że są tylko politycznym, nic nieprzynoszącym gestem. Viktor Orbán napisał w mediach społecznościowych, że w ciągu trzech lat obowiązywania (dosłownie) "brukselskich sankcji", Węgry straciły 19 mld euro (metodologii nie ujawnił).
Co jeszcze napisał premier? Że straty są wyższe niż dochody państwa z podatku dochodowego, a Węgry nie będą płaciły ceny sankcji, podczas gdy Ukraina "płata figle". Na myśli miał rzecz jasna wstrzymanie dostaw gazu przez terytorium Ukrainy. Do opowieści o 19 mld euro strat spowodowanych sankcjami nawiązał w swoim wystąpieniu 30 stycznia 2025 r. szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó.
Ostre stanowisko okazało się ostatecznie "niebyłe", okres obowiązywania sankcji wydłużono. Węgry miały otrzymać zapewnienie, że Komisja Europejska włączy się w rozmowy dot. dostaw rosyjskiego gazu przez ukraińskie terytorium. Warto w tym miejscu podkreślić, że o ile szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas napisała w mediach społecznościowych, że przedłużenie sankcji pozwoli "na dalsze pozbawianie Moskwy przychodów służących finansowaniu jej wojny", to jednym z państw europejskich, które nieustannie Rosję finansuje, są Węgry. Państwo to od lat nie zrobiło w zasadzie nic (poza wieloma deklaracjami), by uniezależnić się od rosyjskich węglowodorów, co więcej, nawet po wybuchu wojny, Węgrzy zwiększyli kontrakty na dostawy gazu z Rosji. Ten trafia obecnie Gazociągiem Południowym przez Turcję. To, co w Polsce uznajemy za zagrożenie, na Węgrzech uważane jest za gwarantowanie przez Rosję bezpieczeństwa energetycznego. O sukcesach tego typu polityki energetycznej Węgrzy informowani są na bieżąco. Ale co z sankcjami? Donald Trump zagroził Rosji sankcjami, jeżeli Moskwa nie zasiądzie do rozmów z Ukrainą.
Kłopotliwy brak zaproszenia
Pomoc wojskowa do Ukrainy wciąż płynie. Wojna nie zakończyła się w ciągu kilkudziesięciu godzin. Węgry zagłosowały za przedłużeniem sankcji. Premier Orbán dotychczas nie spotkał się z Donaldem Trumpem, nie pojawił się także na jego inauguracji. Wokół tej sytuacji było nawet spore zamieszanie, gdyż rzecznik węgierskiego rządu stwierdził, że strona amerykańska nie wysyła zaproszeń na uroczystość. Jeżeli tak było, to dlaczego z zaproszenia skorzystała np. premier Włoch, Georgia Meloni? Na to pytanie odpowiedzi nie ma i nie będzie. Kiedy pod adresem władz płynęły pytania o nieobecność Orbána w Waszyngtonie, twierdzono nie tylko, że nie dostał zaproszenia, ale także, że musiał zostać w Budapeszcie, aby opowiedzieć o wynikach węgierskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej.
Stąd nieco rozpaczliwie wyglądał komunikat kancelarii premiera z 19 stycznia następującej treści: "Viktor Orbán jest wieloletnim sojusznikiem Donalda Trumpa i w dającej się przewidzieć przyszłości na pewno dojdzie do spotkania Trump-Orbán." Kiedy? Tego też nie wiadomo. Jest natomiast rosnące przekonanie, że Orbán wcale się nie wzmacnia obecnością Trumpa. Co prawda Elon Musk podaje dalej wpisy szefa gabinetu politycznego Orbána, ale robił to samo, gdy prezydentem była Katalin Novák. Nic nowego. Tym bardziej że we wpisie tym Balázs Orbán (zbieżność nazwisk przypadkowa), cieszy się, że amerykańskie władze wstrzymały pomoc zagraniczną także dla Węgier. Orbán napisał, że trafiała ona do "liberalnych dziennikarzy". To paradoks, bo dokładnie to samo wydarzyło się za pierwszej prezydentury Trumpa, gdy wstrzymał on pomoc, którą na odchodne podpisał Barack Obama (m.in. kilkaset tysięcy dolarów na rzecz wolnych mediów).
Donald Trump jak na razie zawodzi oczekiwania węgierskiego premiera. Zamiast doprowadzić do pokoju w Ukrainie, przedłuża pomoc wojskową i straszy Rosję kolejnymi sankcjami. Co więcej, do tego można byłoby dodać przywołaną już na początku potencjalną presję na węgierskie władze, by te głosowały za przedłużeniem unijnych sankcji. Zasadnym jest zapytać, co na to wyborcy Fideszu? Nic. Informacje te nie przewijają się w przestrzeni medialnej, a jeśli po coś prorządowe media się nie schylą, to znaczy, że temat nie istnieje.
Najciekawszym przykładem takiej gry jest poinformowanie Węgrów o przedłużeniu sankcji (przecież zgodziły się na to także Węgry). Depesza Węgierskiej Agencji Informacyjnej na ten temat w leadzie nie zawierała informacji o sankcjach, a koncentrowała na tym, że "Ukraina potrzebuje więcej amunicji, obrony przeciwlotniczej i wyszkolonych żołnierzy". Prorządowe media pisały więc, że ponownie trzeba pomóc finansowo Ukrainie (w wysokości 134 mld euro), a tego typu pomoc bez przerwy jest nad Dunajem krytykowana. Temat sankcji, czy podejścia Trumpa, jest całkowicie pomijany w dyskursie, najprawdopodobniej trwa tworzenie nowej opowieści, która wytłumaczy Węgrom, dlaczego tak wygląda rzeczywistość i dlaczego tak ma ona wyglądać. Wszystko sprowadza się do krótkiej konstatacji, która dominuje w elektoracie Fideszu – premier wie, co robi, a skoro tak czyni, to znaczy, że tak ma być.
Dla Wirtualnej Polski dr Dominik Héjj
Dr Dominik Héjj to politolog specjalizujący się w polityce węgierskiej i autor książki "Węgry na nowo".