Czy można negocjować z ISIS?
W ubiegłym tygodniu dżihadyści z Państwa Islamskiego dokonali czegoś, co w przeciwieństwie do brutalnych egzekucji, z których słyną, nie zapewniło im czołówek światowych mediów. Uwolnili 22 chrześcijan. Pokazało to, że mimo całej nieobliczalności, da się prowadzić z nimi rozmowy w ograniczonym zakresie. Jeszcze kilkanaście lat temu nikt nie myślał, że radykalni afgańscy talibowie mogą być partnerem do poważnych negocjacji o przyszłości Afganistanu. Czy dżihadyści z Syrii i Iraku mogą powtórzyć ich drogę? I czy ktokolwiek, kiedykolwiek będzie chciał z nimi w ogóle rozmawiać?
21.08.2015 | aktual.: 21.08.2015 18:34
Porwani chrześcijanie odzyskali wolność dzięki staraniom Asyryjskiego Kościoła Wschodu. Organizacja wynegocjowała warunki, na mocy których islamiści wypuścili część swoich więźniów. Szczegóły operacji nie są znane, ale nie jest wykluczone, że wkrótce inni negocjatorzy odniosą jeszcze większy sukces. Bowiem Syryjska Sieć na rzecz Praw Człowieka (ANHR) równocześnie pracuje nad uwolnieniem co najmniej 187 kolejnych chrześcijan. - Wokół negocjacji panuje pozytywna atmosfera - mówił Osama Edwar, szef ANHR.
Powyższe przykłady nie oznaczają jeszcze odwilży w Państwie Islamskim. Tym bardziej, że codziennie z terytorium samozwańczego kalifatu docierają wieści o kolejnych barbarzyńskich egzekucjach - ostatnio islamiści ścięli szefa wykopalisk w Palmirze, a jego ciało wywiesili na starożytnym zabytku. Uwolnienie więźniów pokazuje jednak, że brutalni terroryści w niektórych przypadkach są skorzy do negocjacji.
Pseudo-państwo zbrodniarzy
Robert Fisk, jeden z najważniejszych na świecie dziennikarzy, którzy zajmują się tematyką Bliskiego Wschodu, jesienią ubiegłego roku pisał, że "konflikt z ISIS rozmnaża ISIS, a zabijając jednego członka organizacji, tworzy się trzech lub czterech kolejnych".
Dlatego niektórzy sądzą, że trzeba będzie sięgnąć po inne, pozamilitarne sposoby rozwiązania konfliktu z samozwańczym kalifatem. - Jeśli chcemy zniszczyć IS, to nie zrobimy tego z powietrza, a nikt z Zachodu nie jest gotowy na interwencję lądową. Nie ma więc żadnej militarnej strategii zniszczenia IS. Potrzebna jest strategia polityczna, a jej częścią będą rozmowy - uważa Jonathan Powell, główny negocjator ds. Irlandii Północnej przy rządzie Tony'ego Blaira. W rozmowie z BBC ekspert zaznaczył jednak, że atmosfera jeszcze nie dojrzała do poważnych negocjacji. - Trzeba przygotować grunt, nawiązując podstawowy kontakt - radzi.
Problem w tym, że działania samozwańczego kalifatu często sprowadzają się do pospolitego bandytyzmu, a swoim okrucieństwem przekraczają wszelkie granice, ustanowione wcześniej przez inne ugrupowania terrorystyczne. Właśnie dlatego iracki dziennikarz Qais Qasim, który obserwuje Państwo Islamskiego od jego początków, nie widzi żadnych szans na dialog. Jego zdaniem nie powinno się dyskutować z kryminalistami, a wszelkie próby nawiązania kontaktu z IS tylko dodatkowo legitymizowałyby przestępców.
Ale czy ci kryminaliści nie są już dostatecznie legitymizowani przez sam fakt władzy nad terytorium 1/4 Polski, a zamieszkiwane jest przez około osiem milionów ludzi? W dodatku Państwo Islamskie staje się nim nie tylko z nazwy. Na zarządzanych przez siebie terenach ustanawia lokalne struktury władzy oraz wprowadza system podatkowy, sądowy i edukacyjny, zgodny z duchem ekstremizmu islamskiego. Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, są to wszystko znamiona legalnej władzy, które trudno będzie zmyć jedynie deszczem bombowych nalotów.
Islamiści na fali
Zachodni komentatorzy mogą proponować szereg różnych strategii negocjacyjnych, jednak wszystko sprowadza się do zupełnie podstawowej kwestii - czy IS chciałoby w ogóle układać się z Zachodem? Jak do tej pory, islamiści pokazali, że są gotowi do rozmów wyłącznie w związku z zakładnikami. Graeme Wood z Uniwersytetu Yale zasugerował nawet na łamach miesięcznika "The Atlantic", że aprobata wobec tego rodzaju negocjacji wynika z fundamentalizmu religijnego Państwa Islamskiego. Dżihadyści wypuszczając zakładników w zamian chcą pieniędzy, które traktują jako dżizję, czyli specjalny podatek, gwarantujący bezpieczeństwo niewiernym. "Podatek nakładany na chrześcijan znajduje jasne potwierdzenie w surze At-Tauba (…), która nakazuje muzułmanom walkę z chrześcijanami i Żydami" - pisał ekspert. Powyższy przykład pokazuje więc, że ewentualna elastyczność negocjacyjna Państwa Islamskiego może być mocno ograniczona. Konkretnie, ograniczona do Koranu i jego dosłownej interpretacji.
Zresztą nawet jeśli IS godzi się na negocjacje, to okazuje się, że niekoniecznie można wierzyć w szczerość intencji dżihadystów. W sierpniu 2014 roku bojownicy IS przy współpracy ekstremistów z Frontu Al-Nusra błyskawicznie, w kilka godzin, zajęli miasto Arsal w Libanie. Mimo udanej ofensywy, pozycja taktyczna islamistów nie była godna pozazdroszczenia - byli otoczeni przez armię libańską w rejonie naszpikowanym przez szeregi szyickiego Hezbollahu. To zmusiło diżhadystów do wynegocjowania warunków wycofania się z miasta.
Islamiści i armia zaprzestali działań bojowych, Czerwony Krzyż zajął się rannymi, dopuszczono pomoc humanitarną, a bojownicy wycofali się w góry, biorąc za zakładników 30 członków libańskich służb. Państwu Islamskiemu zależało na bezpiecznym wycofaniu, więc ta część poszła gładko. Schody zaczęły się w momencie prób oswobodzenia pojmanych Libańczyków. O ile Front Al Nusra uwolnił ośmiu mężczyzn, to terroryści z IS ścięli dwóch ze swoich jeńców. Obrazuje to w klarowny sposób, że Państwo Islamskie może zgodzić się na rozmowy w momencie przyparcia do muru, ale nie jest partnerem godnym zaufania. Przynajmniej nie w czasie, gdy samozwańczy kalifat jest na fali wznoszącej, a jego liderzy wierzą, że terytorium będzie się sukcesywnie powiększało, a liczba obywateli rosła.
Słabi, silni czy podzieleni?
Ale co stanie się, gdy islamiści zostaną zmuszeni do odwrotu i nie będą w stanie zapewnić względnego bezpieczeństwa milionom ludzi, którzy zamieszkują ich pseudo-państwo? W takich warunkach można sobie wyobrazić, że zechcą rozmawiać z Zachodem, bo będzie to ich ostatnia deska ratunku.
Nie zawsze chęć zawarcia pokoju wynika ze słabości, bądź wyczerpania którejś ze stron. Do zupełnie odwrotnych wniosków doszli naukowcy z Uniwersytetu w Kent. Według ich badań, im silniejsze ugrupowanie rebelianckie, tym większa szansa na zawarcie pokoju. Z analizy szeregu konfliktów wynika, że organizacje, które rozrastają się z czasem i coraz bardziej rozszerzają swoje wpływy, są w stanie skutecznie negocjować warunki pokoju z innymi podmiotami. Tylko silne ugrupowania są w stanie wymusić ustępstwa na danym kraju i tym samym skłonić go do poszukiwania pokojowej drogi rozwiązania konfliktu.
Państwo Islamskie rosnące w siłę z całą pewnością będzie ogromnym zagrożeniem dla stabilności na Bliskim Wschodzie. Z drugiej strony, z powyższych badań wynika, że jednocześnie może stać się stroną w procesie pokojowym, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że zasilają je różnorodne i coraz liczniejsze grupy rebelianckie.
Z pozoru Państwo Islamskie wydaje się monolitem, przynajmniej w ten sposób stara się kreować swój wizerunek na potrzeby zachodnich środków masowego przekazu. Jednak wielu specjalistów wskazuje, że IS nie jest w istocie jednorodne. W szeregach dżihadystów można znaleźć żarliwych neofitów z Zachodu niemających wartości bojowej, zradykalizowanych rebeliantów czy byłych oficerów armii Husajna. Jeśli wziąć to pod uwagę, kolejną potencjalną strategią przeciwko kalifatowi może być gra na jego rozczłonkowanie i rozbicie na wiele skłóconych frakcji. Starożytna rzymska maksyma "dziel i rządź" jest bowiem zawsze aktualna.
Przykładów podobnego manewru nie trzeba zresztą daleko szukać. W 2004 roku iracka Al-Kaida była masowo zasilana przez sunnickich powstańców, którzy atakowali amerykańskich okupantów. Przewodził im Abu Musab az-Zarkawi, ale USA nie rozmawiały z liderem. Zamiast tego nawiązały kontakty ze starszyznami sunnickich plemion, które z czasem zaczęły się odżegnywać od skrajnie brutalnych działań Al-Kaidy. Tzw. Synowie Iraku, czyli koalicja szejków i byłych oficerów armii Saddama - przy wsparciu USA - zaprowadziła względne bezpieczeństwo w kraju. Zresztą dzisiaj część dawnych bohaterów, pozostawiona sama sobie, zasiliła szeregi złoczyńców z Państwa Islamskiego.
"Nie negocjuje się z terrorystami". Czy na pewno?
Zwykło się mówić, że "z terrorystami się nie negocjuje", ale praktyka pokazuje, że jest zupełnie inaczej. Amerykański sierżant Bowe Berghdal został uwolniony z niewoli talibów dzięki negocjacjom, w których pośredniczyli Katarczycy. Niemal w tym samym czasie rząd USA odmówił wymiany więźniów i zapłacenia okupu za dziennikarza Jamesa Foleya, którego oprawcy z IS w efekcie ścięli. Poprawna wersja tego chwytliwego hasła powinna więc brzmieć: "z terrorystami z Państwa Islamskiego się nie negocjuje, ale z terrorystami z Afganistanu już tak".
Z terrorystami negocjuje się zresztą nie tylko w jednostkowych sytuacjach, ale także w tych o charakterze międzypaństwowym. Talibowie w Afganistanie, FARC w Kolumbii, ETA w Hiszpanii, IRA w Irlandii, FARC w Kolumbii Tamilskie Tygrysy na Sri Lance - we wszystkich tych przypadkach polityczne negocjacje przyczyniły się do wygaszenia lub chociaż częściowego czy czasowego zatamowania rozlewu krwi. Za każdym razem, w początkowym etapie tych konfliktów koncepcja dialogu wydawała się kompletnie nierealna.
Cały szereg wymienionych wyżej organizacji ma przynajmniej jedną wspólną cechę z Państwem Islamskim. Każda z nich była lub wciąż jest popierana przez szerokie masy ludzi. Jonathan Powell, który "zjadł zęby" na dialogu z IRA, twierdzi na łamach "The Guardian", że właśnie przez ten czynnik terrorystów nie da się pokonać tylko przy użyciu siły militarnej. "Całe nasze doświadczenie historyczne podpowiada nam, że nie ma czysto wojskowego rozwiązania dla politycznego problemu, ale mimo tego, za każdym razem, gdy stajemy twarzą w twarz z nową grupą terrorystyczną, upieramy się, że nigdy nie będziemy z nimi rozmawiać. (…) W rzeczywistości, historia pokazuje, że zwykle ich nie pokonujemy, a prawie zawsze kończymy na rozmawianiu z nimi".