Czesi o Turowie: Susza się skończyła, a wody wciąż ubywa
Pomimo budowy zapory, która ma powstrzymać odpływ wody z Czech w kierunku kopalni, poziom wód podziemnych po czeskiej stronie granicy nadal spada. Czesi nie uwzględniają innych czynników - twierdzi właściciel Turowa.
Wodoszczelna ściana z iłu i cementu ma mieć kilometr długości i sięgać na głębokość 60 do 110 metrów poniżej poziomu otaczającego terenu. Hydrogeolodzy z Czeskiej Służby Geologicznej (CzGS) twierdzą jednak, że zapora prawdopodobnie nie powstrzyma ubywania wód gruntowych po czeskiej stronie. Powodem jest, ich zdaniem, zmiana cyrkulacji wód podziemnych, które teraz przepływają pod nieprzepuszczalną kurtyną.
Taką opinię eksperci wyrażają w jeszcze niepublikowanym raporcie, z którym zapoznała się redakcja czeskiego dziennika "Hospodárzské noviny" ("HN"). "Ich zdaniem ściana jest zbyt krótka, a poza tym najwyraźniej nie sięga wystarczająco głęboko" - podsumowuje gazeta w poniedziałkowym wydaniu.
Dziennik cytuje w tym kontekście hydrologa Josefa Datela z Instytutu Badawczego Gospodarki Wodnej VÚV, który działa na zlecenie zaangażowanej w tę sprawę kancelarii prawnej Frank Bold. Również on nie dopatrzył się wpływu polskiej inwestycji na poziom wód po czeskiej stronie. "Podziemna ściana nie może chronić przed odpływem wód ani obszaru wokół Uhelnej, ponieważ znajduje się w zupełnie innym miejscu (ponad 3 km na północny zachód) i na innej głębokości niż byłoby to potrzebne" - twierdzi czeski ekspert.
"Hospodárzské noviny" przypominają, że spór Pragi z Warszawą o wodę i zachowanie środowiska naturalnego po czeskiej stronie granicy Worka Żytawskiego, gdzie znajduje się kopalnia Turów, trwa już trzy lata. W maju Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) nakazał Polsce wstrzymanie wydobycia, ale Warszawa jak na razie się temu nie podporządkowała - podkreśla czeska gazeta.
Dłużej, dalej, głębiej
Rozmaite źródła podają, że obszar polskiej odkrywki wynosi obecnie od 24 do 28 kilometrów kwadratowych, a jej głębokość sięga 225 metrów. Kolejne 22 kilometry kwadratowe zajmują kopalniane hałdy. Na prezentującej "charakterystykę ogólną" kopalni stronie internetowej spółki energetycznej PGE GiEK, do której należą zarówno odkrywkowa kopalnia węgla brunatnego Turów w Bogatyni, jak i nosząca tę samą nazwę elektrownia, tych liczb jednak nie ma.
W złożu wciąż jeszcze znajduje się 310 milionów ton "zasobów przemysłowych węgla o korzystnych parametrach jakościowych", co według spółki zapewnia możliwość prowadzenia wydobycia "co najmniej do 2044 roku". Zgodę na przedłużenie działania Turowa do 2044 roku wyraził minister klimatu i środowiska w kwietniu tego roku, już po złożeniu przez Czechów skargi do TSUE. Zdaniem strony czeskiej decyzja zapadła bez wymaganej unijnym prawem oceny wpływu inwestycji na środowisko.
Czeskie media twierdzą, że przedłużenie eksploatacji Turowa będzie oznaczać powiększenie jej powierzchni o kolejne cztery kilometry kwadratowe. Ekonomista Jan Ferenc, redaktor naczelny internetowego czasopisma "Sviet hospodárzství", napisał w komentarzu na portalu Idnes.cz, że jej krawędź zbliży się na zaledwie 300 metrów do najbliższych domów po czeskiej stronie.
Z kolei portal Lidovky.cz alarmuje, że "Polacy chcą zejść głęboko ponad 300 metrów pod ziemię". Według tej gazety najniższy poziom wydobycia znajduje się obecnie na wysokości 50 metrów nad poziomem morza. W przyszłości eksploatacja węgla ma się odbywać nawet 30 metrów poniżej poziomu morza.
PGE GiEK: To nie kopalnia jest winna
Budowana od 2019 roku kurtyna osłaniająca polską kopalnię od południa miała powstrzymać spadek poziomu wód gruntowych po czeskiej stronie. Czeskim hydrologom nie udało się jednak zarejestrować takiego efektu, choć 1 października 2020 roku było już gotowe 70 procent tej ściany. Jedynie od maja do września 2020 roku poziom wody w sieci kontrolnych odwiertów po czeskiej stronie obniżył się o kilka metrów – w jednym wypadku nawet o 4,8 m.
O kolejnych 80 cm spadł między kwietniem 2020 roku a kwietniem 2021 roku także poziom płytkich wód, które zasilają ujęcie w leżącej tuż przy granicy wsi Uhelná, skąd w wodę pitną zaopatrywane jest także miasto Hradek nad Nysą.
"Poziom wód gruntowych i wpływ kopalni na ten poziom jest od wielu lat monitorowany przez polsko-czeskie i polsko-niemieckie zespoły ekspertów" - napisała rzeczniczka PGE GiEK Sandra Apanasionek w odpowiedzi na pytania "HN". Jej zdaniem wyniki potwierdzają, "że kopalnia nie powoduje niedoboru wody w źródłach granicznych", CzGS zaś nie dostarczyła reprezentowanej przez nią spółce danych, z których by wynikało, że ściana jest niewystarczająca.
"Podziemna bariera na granicy kopalni Turów i Republiki Czeskiej ma na celu ograniczenie potencjalnego wpływu kopalni na wody podziemne na południe od kopalni" - podkreśla rzeczniczka PGE GiEK. "W tym ochronę ujęcia wody w Uhelnej, które ma głębokość 62,5 metra i czerpie wodę z górnych warstw" - dodaje i podkreśla, że to ujęcie "jest jedynym źródłem wody pitnej, na które kopalnia Turów może mieć potencjalnie wpływ". Apanasionek jednak od razu zastrzega, że "na poziom wody w Uhelnej wpływ ma wiele czynników", które jej zdaniem strona czeska pomija. To "wielka czeska żwirownia Grabsztejn, która znajduje się w pobliżu", a także "największa susza hydrologiczna w ciągu ostatnich 300 lat, która występuje także na obszarze Polski". Odnosząc się do ujęcia w Uhelnej wskazuje, że każde źródło powinno być eksploatowane właściwie, "to znaczy powinno się z niego czerpać tyle wody, ile ono daje".
"Jedyny możliwy wniosek: wodę pobiera Turów"
Czescy hydrolodzy zdecydowanie odpierają zarzuty rzeczniczki PGE GiEK. Trwałego spadku poziomu wód nie można ich zdaniem wyjaśnić nadmierną eksploatacją ujęcia w Uhelnej, bo od lat 90. zapotrzebowanie na wodę systematycznie tam spada. Wpływ suszy skończył się w ubiegłym roku, w tym roku było dość opadów. A Josef Datel z VÚV twierdzi też, że przyczyną nie może być żwirownia Grabsztejn. "Jedynym możliwym wnioskiem jest to, że wodę pobiera kopalnia Turów" - powiedział portalowi Lidovky.cz.
Aureliusz M. Pędziwol
Przeczytaj także: