Czas uzdrowić Państwową Komisję ds. Pedofilii [OPINIA]
Im dłużej przyglądam się Państwowej Komisji ds. Pedofilii, tym większą mam pewność, że nie powołano jej do tego, by działała, ale by była. I tylko determinacji kilku osób zawdzięczamy nie tylko jej działanie, ale i zmiany, które w niej zachodzą. Nie taki był jednak cel tych, którzy ją powołali - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Jest - złożony przez przewodniczącą - wniosek o odwołanie dwóch członkiń wspomnianej Komisji. Karolina Bućko zarzuca Barbarze Chrobak i Hannie Elżanowskiej stosowanie mobbingu wobec pozostałych członków Komisji, a także pracowników. Z anonimowej ankiety przeprowadzonej wśród pracowników komisji wynika, że przemocy od tych osób miało doświadczyć 90 procent pracowników.
Jednocześnie - jak ustaliło RMF FM - do prokuratury trafiły doniesienia o możliwości popełnienia przestępstwa, które polegało na nieuprawnionym korzystanie z przejazdów taksówkami oraz samochodami służbowymi z kierowcą. Mowa o kosztach w wysokości 45 tysięcy złotych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia już opowiedział się za odwołaniem obu pań z zajmowanych stanowisk, ale wymaga to oczywiście nie tylko odpowiedniej większości sejmowej (której nie ma bez PIS, bo do odwołania i powołania członka trzeba 3/5 głosów), ale także - jeśli Komisja ma normalnie pracować - powołania trzech nowych członków (trzech, bo poza dwójką oskarżonych pań jest jeszcze jedno nieobsadzone miejsce), a to także wymaga większości 3/5 głosów. I to także bez zgody PiS się nie dokona.
Wszystko teraz wisi więc na głosach Prawa i Sprawiedliwości, które kiedyś komisję zdecydowało się powołać.
Komisja po to, by była
Czy jest zatem szansa na uzdrowienie sytuacji i powrót do normalnej pracy Komisji, która ma właśnie rozpocząć procedurę wpisywania sprawców przestępstw seksualnych wobec małoletnich na specjalną listę pedofilów? Odpowiedź jest skomplikowana.
Politycznie jest to bardzo trudne, bo Hanna Elżanowska była kandydatką do Komisji Prawa i Sprawiedliwości, a Hanna Chrobak została zgłoszona przez Krajową Radę Prokuratorów przy Prokuratorze Generalnym, a związana jest politycznie ze środowiskiem Suwerennej Polski. Obie panie są zatem traktowane jako reprezentantki prawicy w Komisji, jako gwarantki zachowania wpływów przez dawną partię władzy.
Można i trzeba oczywiście przekonywać, że ich odwołanie nie jest atakiem na prawicę. Nikt nie domaga się odwołania choćby Błażeja Kmieciaka, który zgłoszony został przez poprzedniego, prawicowego Rzecznika Praw Dziecka. Nikt nie chce też odwołania członkini zgłoszonej przez prezydenta Andrzeja Dudy Justyny Kotowskiej, co jasno wskazuje, że sprawa nie jest polityczna. Okres przedwyborczy ma jednak to do siebie, że fakty nieszczególnie się liczą, nie jest zatem wcale jasne, jak zachowa się w tej sprawie Prawo i Sprawiedliwość.
Nie jest to jednak jasne także dlatego, że od samego początku można było odnieść wrażenie, że Komisja wcale nie jest powołana do tego, by działała, ale do tego, by była. Ona nie miała angażować się w obronę małoletnich, ale pozorować działania. Zapisy jej dotyczące zostały tak sformułowane, że Kościół mógł - i miał na to dobre argumenty prawne - odmawiać wydawania jej dokumentów wewnętrznych, możliwości działania od samego początku były ograniczone.
Jednym słowem stworzono wydmuszkę, które miała być odpowiedzią na filmy braci Sekielskich i miano nadzieję, że to wystarczy. Tyle że akurat ta sprawa wymknęła się politykom z rąk, bo okazało się, że powołani członkowie Komisji, gdy zaczęli się spotykać z osobami skrzywdzonymi, to przestali być kontrolowalni politycznie. Takie spotkania - a mogę o tym, choć nie jestem członkiem komisji, a tylko dziennikarzem zajmującym się takimi sprawami, osobiście zaświadczyć - zmienia perspektywę i nie pozwala być obojętnym. I tak stało się także w Komisji. Ona zaczęła działać, spierać się z Kościołem, publikować, a ostatecznie jej członkowie doprowadzili nawet do zmiany prawa i poszerzenia własnych kompetencji.
Skrzywdzeni muszą czekać
Ta w pełni zrozumiała zmiana, jaka dokonała się w Komisji, wcale nie oznacza, że zmieniło się polityczne podejście do niej. Rezygnacja z funkcji przewodniczącego prof. Błażeja Kmieciaka, a później odejście dwójki z członków, którzy chcieli swoim działaniem umożliwić politykom powołanie nowych członków, w tym potencjalnego nowego przewodniczącego, który miałby kompetencje prawnicze konieczne do procedury wpisywania na listy przestępców seksualnych, umożliwiła im pokazanie, że ochrona małoletnich jest dla nich istotna i ważna, a także nadanie komisji nowego dynamizmu.
Tyle że politycy - najpierw PiS, a potem nowej koalicji - z tej możliwości nie skorzystali. Niemal pół roku komisja działała bez dwójki członków, bo poprzedni parlament nie powołał nowych członków. Nowa koalicja powołała wprawdzie do Komisji Karolinę Bućko, ale drugie miejsce pozostawiła wolne.
I niestety to uświadamia, że dla sporej części polityków sprawa nadużyć seksualnych jest użyteczna tylko wówczas, gdy można nią uderzyć w przeciwników politycznych. Jeśli takiej okazji nie ma, to nagle się okazuje, że ani stary, ani nowy premier (bo brakujący członek komisji jest właśnie z nominacji premiera) nie widzi potrzeby powołania członka Komisji. Skrzywdzeni muszą czekać, bo najpierw były wybory, a teraz nie tylko są kolejne, ale i trzeba rozliczać się z PiS. I to jest smutna prawda o podejściu polityków do Komisji ds. Pedofilii, a to pośrednio oznacza także wobec osób skrzywdzonych. Teraz politycy mogą pokazać, że się mylę, bo sytuacja w Komisji wymaga szybkich decyzji.
Jakich? I tu także odpowiedź jest prosta. Trzeba szybko zbadać sprawę, jeśli oskarżenia są uzasadnione to odwołać skompromitowane mobbingiem członkinie Komisji i możliwie ponadpartyjnie powołać nowe. Konieczne jest też szybkie powołanie brakującego, trzeciego członka Komisji. To jednak pierwszy krok. Kolejne są też istotne, bo powinno się poszerzyć kompetencje i finanse komisji, tak by mogła ona zacząć przygotowywać raport analogiczny do australijskiego. Jeśli politycy chcą przekonać opinie publiczną do swojej dobrej woli, jeśli chcą rzeczywiście pokazać swoje zaangażowanie po stronie osób skrzywdzonych, to powinni to zrobić jak najszybciej.
Z żalem jednak muszę przyznać, że w takie decyzje nie wierzę. Sprawa, jak większość politycznych, będzie się ślimaczyć, a jako że osoby skrzywdzone seksualnie i ich problemy wciąż nie są w centrum zainteresowania opinii publicznej, to politycy nie będą się specjalnie spieszyć z jej rozwiązaniem. Efektem będzie zaś to, do czego od samego początku stworzono tę komisję: jej trwanie i połowiczne działania. I tylko ofiar przemocy seksualnej w domach, szkołach, klubach sportowych, organizacjach harcerskich, a także Kościele żal. Ogromny żal.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in.: "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".