Czarne chmury nad Wlk. Brytanią. Sondaże nie pozostawiają złudzeń
Przedterminowe wybory, których rozpisania chce premier Boris Johnson, mogą nie rozwiązać kryzysu wokół brexitu, a wręcz go pogłębić - wynika z sondaży. Żadna kombinacja partii nie ma szans na zdobycie większości w Izbie Gmin.
Boris Johnson podjął decyzję o złożeniu w parlamencie wniosku o przedterminowe wybory po tym, jak deputowani sprzeciwiający się bezumownemu brexitowi przejęli we wtorek kontrolę nad porządkiem obrad Izby Gmin.
W środę Izba ten wniosek ten odrzuciła, popierając zarazem - dzięki rozłamowcom z Partii Konserwatywnej Johnsona - projekt ustawy otwierającej drogę do zablokowania bezumownego brexitu i opóźnienia wyjścia z UE do 31 stycznia 2020 roku. Przypomnijmy, jedną z najważniejszych obietnic brytyjskiego premiera było przeprowadzenie brexitu 31 października br.
Drugi wniosek w sprawie przedterminowych wyborów trafi pod obrady w poniedziałek. Opozycyjne ugrupowania już zapowiedziały zachowanie zjednoczonego frontu przeciw tej propozycji. Dlaczego? Przeciwnicy Johnsona chcą zmusić premiera do politycznie upokarzającego opóźnienia brexitu i dopiero wtedy walczyć o głosy wyborców.
Co mówią sondaże?
Sondaże jednak wskazują, że przedterminowe wybory mogłyby nie tylko nie rozwiązać obecnego kryzysu, ale nawet go pogłębić. Żadna przewidywalna kombinacja ugrupowań raczej nie może liczyć na większość w Izbie Gmin. To z kolei może doprowadzić do kolejnych wyborów.
Ciekawe, że jeśli Zjednoczone Królestwo nadal będzie członkiem UE, wyborcy planują zmienić swoje preferencje wyborcze. O ile przed 31 października na rządzącą Partię Konserwatywną chciałoby zagłosować 37 proc. wyborców, a na będącą jej głównym rywalem po prawej stronie sceny politycznej Partię Brexitu - ledwie 9 proc., to w razie opóźnienia brexitu liczby te zmieniają się odpowiednio na 28 proc. i 18 proc.
Podział głosów między torysów a kandydatów Partii Brexitu Nigela Farage'a może sprzyjać opozycji - Partii Pracy, która w obu scenariuszach może liczyć na około 30 proc. głosów, oraz Liberalnym Demokratom, którzy mając około 20-procentowe poparcie mogą próbować przejąć zniechęcony, wielkomiejski i proeuropejski elektorat Partii Konserwatywnej.
Minister rezygnuje
Tymczasem w weekend doszło w brytyjskim rządzie do kolejnego zwrotu. Minister pracy i emerytur Amber Rudd zrezygnowała ze stanowiska i członkostwa w klubie parlamentarnym Partii Konserwatywnej. Był to protest przeciw rządowej strategii ws. wyjścia z UE i wykluczeniu rozłamowców przeciwnych bezumownemu brexitowi.
"Jestem, niestety, zaskoczona brakiem pracy i przygotowań do wypracowania umowy z Unią Europejską" - przyznała Rudd.
Źródło: polskieradio24.pl, WP
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl