Cudem przeżyły wybuch. Matka dziewczynek zabrała głos
- Mamy bardzo dużo sprzecznych emocji. Strach, złość, żal i radość - mówi kobieta, która przeżyła wybuch w kamienicy w Katowicach. Ona i jej dwie córki przebywają obecnie w szpitalu. Ich stan jest stabilny.
- Jesteśmy na oddziale chirurgii. Małgosia ma obie nóżki złamane, co jest dla nas dosyć trudne, bo ogólnie jest niepełnosprawna i nie ma kości krzyżowej. Mam nadzieję, że złamania nie wpłyną na jej dalszą rehabilitację. Boli ją, ale to nie zagraża jej życiu - mówi w rozmowie z reporterką telewizji TVN24 mama dziewczynek.
Jej druga córka Diana, ma obrażenia wewnętrzne, ale jej stan również jest stabilny.
- Ja jestem poobijana, nie mam poważnych obrażeń. Jeszcze mamy dużo myśli. Jesteśmy zagubieni, ale mamy wsparcie rodziny, przyjaciół, więc nie jest źle - przyznaje kobieta.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I dodaje, że w mieszkaniu w momencie wybuchu były ich dwa koty - półtoraroczny Miluś i sześcioletnia Szarotka. - Podobno Szarotkę gdzieś widziano. Wcześniej nie wiedzieliśmy, czy przeżyły wybuch. Bardzo bylibyśmy wdzięczni za każdą informację, żeby je odnaleźć. Kotki są dla nas bardzo ważne, bo pełnią funkcję w rozwoju naszej starszej córki. Pomagają jej w odciążeniu emocjonalnym. Dziewczynki bardzo płaczą i tęsknią za kotami - mówi.
- Na ten moment z córkami jesteśmy w szpitalu, więc jesteśmy zaopiekowane lokalowo. Wiemy, że mają być pokoje czy mieszkania zapewnione przez miasto. W tym momencie sytuacja jest opanowana na tyle, ile się da. Ale za miesiąc, dwa lub trzy na pewno przyda się pomoc. Nie wiemy, co uda się odzyskać z mieszkania. Nie było tam ognia, więc dużo rzeczy zostało, ale budynek jest do rozbiórki i nie wiemy, co uda się z gruzów odzyskać - kontynuuje.
Kobieta przyznaje, że jest w niej wiele sprzecznych emocji. - Strach, złość, poczucie winy. I żal i radość, że żyjemy, że jesteśmy w stosunkowo dobrym stanie. Dwie osoby z sąsiedniego mieszkania zginęły - przypomina.
Mówi jednak, że szkoda jej samochodu, który niedawno kupiła i spłaciła rok temu. Część budynku zawaliła się na auto. Pojazd służył rodzinie na dojazdy do lekarza i na rehabilitację dziewczynek. Rodzina boi się również o los kotów.
- Nie jesteśmy zostawieni sami sobie. Trzeba się też trzymać. Muszę się dziećmi zaopiekować. Jeżeli jest siła, to żartujemy. Bardzo dużo czynników się nałożyło. Czy to szczęście, czy palec Boży, że miejsce, w którym staliśmy w mieszkaniu w tym momencie..., że jedna ze ścian która nas otaczała, była kartonowo-gipsową, a nie z cegieł. Ja stałam w pustej framudze, gdzie nie ma drzwi, więc na mnie tylko spadł kawałek konstrukcji. Stałam w miejscu, gdzie nie było litej ściany. Od razu mogliśmy dzieci odrguzować i wyjść przez okno. Naprawdę mieliśmy dużo szczęścia - podsumowała.
Wybuch nastąpił ok. 8.30 rano w budynku plebanii ewangelicko-augsburskiej przy ul. Biskupa Herberta Bednorza 14. Niemal natychmiast na miejscu ruszyła akcja ratunkowa. Łącznie, kilkanaście minut po eksplozji, ewakuowano siedem osób. Dwie kobiety zginęły.
Przyczyny wybuchu są obecnie ustalane, nie mamy oficjalnej informacji, natomiast można potwierdzić, że w budynku znajdowało się źródło gazu, które służyło zarówno do gotowania, jak i ogrzewania - poinformował podkom. Łukasz Kloc z Komendy Miejskiej Policji w Katowicach.
Źródło: TVN24