Coraz więcej Irakijczyków wraca do kraju
Irakijczycy, którzy schronili się w Jordanii
przed Saddamem Husajnem, przed wojną albo wyjechali z powodów
ekonomicznych, coraz liczniej wracają do kraju. W stolicy
Jordanii nie ma też demonstracji poparcia dla Syrii lub
potępienia Ameryki.
19.04.2003 | aktual.: 19.04.2003 15:16
"W piątek po modlitwie na pewno będzie demonstracja" - zarzeka się Ahmed. Wczesnym popołudniem przed meczetem Al. Huseini w Ammanie robi się coraz tłoczniej. Kto nie ma własnego dywanika do modlitwy, ten za drobną opłatą dostaje spłaszczony karton z tektury falistej od człowieka z wózkiem wyładowanym tym towarem. Wierni przestają się mieścić na chodniku, policja zamyka ruch na jezdni. Do modlitwy dołączają także niektórzy sklepikarze pod drugiej stronie ulicy.
"Idę się pomodlić" - mówi Ahmed i znika na kilkanaście minut. Wynurza się z rzedniejącego tłumu. "Demonstracji nie będzie. Pojedziemy w drugie miejsce, tam na pewno będą manifestować" - zapewnia. Zagaduje kilku chłopaków. "To Egipcjanin. Nic nie wie". Pyta następnych. "To Palestyńczycy. Powiedzieli, że naradzali się i zrezygnowali z demonstrowania" - tak przynajmniej przedstawia sprawy tłumacz.
Powojenne uspokojenie nastrojów widać też po tłumku ludzi wsiadających z bagażami do autobusu. "To Irakijczycy. Jadą po wojnie do kraju" - mówi Ahmed.
Za kilka dni w drogę powrotną wybiera się też Karim Abdul Asel z Nasirii. Jest w Jordanii od roku, wcześniej tułał się w poszukiwaniu pracy po Egipcie i Libii. Jest zmęczony brakiem pracy i ma nadzieję znaleźć zajęcie po powrocie. Z wykształcenia inżynier, specjalista od urządzeń klimatyzacyjnych, pracował w swoim zawodzie w Jordanii, ale z powodu słabego zdrowia nie dawał sobie rady, został przesunięty do prac administracyjnych, ale wkrótce stracił zatrudnienie. Uszczerbek na zdrowiu poniósł w latach 80., gdy został ciężko ranny w wojnie z Iranem, i nie dostał żadnej renty ani odszkodowania. "Wtedy zrozumiałem, że rząd jest zdrajcą" - mówi Karim. Reżim skazał też na śmierć jego brata, siostrę i szwagra. "Nastał punkt zerowy, teraz sprawy pójdą lepiej" - wierzy Karim.
Do powrotu szykują się nie tylko ci, którzy będą szukać jakiejkolwiek pracy. Szejk Fassal Ruikan Nardżaz Al Guud, przywódca plemienia Al Dalaim wybiera się do kraju, z którego uciekł, gdy - według towarzyszących mu osób - znalazł się na liście wrogów rządu przewidzianych do stracenia.
Szejk zaapelował, by kraje arabskie wystąpiły do państw koalicji, "by pozwoliły nam sformować narodowy rząd". "Jesteśmy zdolni utworzyć taki rząd i w ciągu 72 godzin przejąć odpowiedzialność za kraj" - mówił Fassal, który spotkanie z dziennikarzami rozpoczął od odczytania kilku linijek Koranu. Zarazem wyraził przekonanie, że alianci liczą się z przy tworzeniu tymczasowych władz z opinią publiczną. "Mamy zaufanie do naszych braci, którzy zadbali, by sprzymierzeni uwzględnili opinię Irakijczyków".
Szejk wyraził pewność, że Amerykanie i Brytyjczycy przybyli do Iraku, by wyzwolić go od ciemiężcy, a nie wyzyskiwać kraj i po skończeniu działań wojskowych opuszczą Irak. Fassal dziękował wszystkim plemionom, "które zapobiegały chaosowi i sabotażom". (mp)