Coraz gorzej na polsko-ukraińskiej granicy. Polscy kierowcy: To koniec przyjaźni

Polscy przewoźnicy, którzy blokują część ruchu na trzech przejściach granicy z Ukrainą, skarżą się na groźby ze strony ukraińskich hejterów. - Grożono mi, że jak wjadę do Ukrainy, to spalą samochód, pobiją kierowcę - mówi Wirtualnej Polsce lider protestu.

Zaognia się sytuacja na polsko-ukraińskiej granicy. Protestujący przewoźnicy otrzymują pogróżki od ukraińskich hejterów. Dlatego auta mają zakryte tablice rejestracyjne
Zaognia się sytuacja na polsko-ukraińskiej granicy. Protestujący przewoźnicy otrzymują pogróżki od ukraińskich hejterów. Dlatego auta mają zakryte tablice rejestracyjne
Źródło zdjęć: © East News | Maciej Luczniewski/REPORTER
Tomasz Molga

- Nawet jeśli protest zakończy się porozumieniem, to nie wiem, czy będę mógł tak samo patrzeć na naszych sąsiadów. Przez media społecznościowe i wiadomościach na prywatny telefon otrzymałem już dziesiątki pogróżek - mówi WP Rafał Mekler, właściciel firmy transportowej z woj. lubelskiego. W ostatnich wyborach startował z listy Konfederacji.

Jest jednym z liderów protestu. Pokazał WP zrzuty ekranowe wiadomości, które otrzymał od numerów i osób z Ukrainy.

Hejterzy piszą mu, że protestujący kierowcy to "bydło". Innych fragmentów korespondencji nie będziemy przywoływać. W jednej z wiadomości Ukrainiec występujący z imienia i nazwiska napisał nawet: "podrzynałem gardła Rosjanom, myślę, że i tobie to zrobię". Dalej w wiadomości pada seria wyzwisk.

Zbiorę jeszcze trochę takich materiałów i zgłoszę te groźby na policję. Ta spirala emocji może nakręcić się do poziomu, że naprawdę kogoś spotka krzywda - zapowiada Mekler.

Inna sprawa, że niektórzy internauci odwiedzający stronę Meklera na Facebooku nie żałują obraźliwych epitetów w komentarzach skierowanych do Ukraińców. Spirala nakręca się wyjątkowo szybko.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"To koniec przyjaźni"

Otrzymanie pogróżek w rozmowie z WP potwierdza jeszcze kilku innych uczestników protestu.

- Ja i koledzy mamy zasłonięte tablice rejestracyjne. Byliśmy fotografowani, następnie po numerach ustalano dane naszych firm i to trafiało na ukraiński serwis Telegram. Potem dostawaliśmy prywatne wiadomości, że kto wjedzie do Ukrainy, będzie miał wybite zęby i spalone auto - mówi WP jeden z protestujących przewoźników.

Z obawy o bezpieczeństwo chce występować anonimowo. - To już definitywny koniec przyjaźni. Pomyśleć, że walczą z takimi osobami jak ja. Woziłem pod Charków uzbrojenie, kamizelki kuloodporne, konserwy i inną żywność potrzebną przed ukraińską kontrofensywą - dodaje rozżalony.

- Teraz piszą mi, że mam krew na rękach i jestem zbrodniarzem wojennym na równi z rosyjskimi żołnierzami. Tragedia z tymi ludźmi - wzdycha. Twierdzi, że straszono go, iż zajmie się nim ukraiński wywiad wojskowy, bo protestując, pomaga Rosji.

Komisarz Ewa Czyż, rzecznik prasowa policji w Chełmie przekazała WP, że do 13 listopada nie wpłynęło zgłoszenie o pogróżkach. - Jesteśmy obecni na proteście, pilnując bezpieczeństwa. Były dwie interwencje. Jedna dotyczyła grupy ukraińskich kierowców, którzy wysiedli z aut i szli na protest. W tym wypadku rozdzielaliśmy obie strony. Inna grupa blokowała drogę, chodząc na przejściu dla pieszych, ale po rozmowie ustąpili - mówi Czyż.

Na początku protestu oliwy do ognia dolał wpis ambasadora Ukrainy w Polsce Wasyla Zwarycza. "Blokowanie dróg do przejść granicznych w Hrebennym, Dorohusku, Korczowej przez polskich przewoźników to bolesny cios w plecy Ukrainy cierpiącej od agresji rosyjskiej" - skomentował dyplomata.

Protest przewoźników na granicy. O co toczy się spór?

W poniedziałek nie udało się osiągnąć porozumienia w polsko-ukraińskich rozmowach dotyczących protestu przewoźników.

W spotkaniu uczestniczyli m.in. Serhij Derkacz, wiceminister infrastruktury, urzędnicy unijni z dyrektoriatu KE ds. mobilności, Straż Graniczna i wojewoda lubelski Lech Sprawka. Od 6 listopada kierowcy i właściciele firm blokują częściowo ruch na przejściach w Dorohusku, Hrebennem i w Korczowej. Przepuszczane są auta osobowe, autobusy oraz pojazdy, które przewożące pomoc humanitarną wojskową.

Protestujący, chcą wprowadzenia zezwoleń na przewozy dla firm ukraińskich (wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego) oraz przeprowadzenia kontroli firm z ukraińskim, rosyjskim i białoruskim kapitałem, które zarejestrowały się w Polsce po wybuchu wojny.

Informowaliśmy o tym zjawisku kilka miesięcy temu.

Jest też postulat dotyczący stworzenia wolnego pasa ruchu dla aut ciężarowych, które na pusto wracają z Ukrainy do Polski. Protestujący oczekują likwidacji systemu Echerga, czyli elektronicznej kolejki prowadzonej przez stronę ukraińską

Protest spowodował olbrzymie kolejki do granicy. Po polskiej stronie przed przejściem w Dorohusku w ponad 30-kilometrowej kolejce oczekiwało 1300 ukraińskich pojazdów - podała policja w Chełmie.

WP zapytała ukraińskie ministerstwo infrastruktury o postępy w negocjacjach. Odpowiedź nie nadeszła. Według ukraińskiej agencji Interfax, Ukraina zaoferowała wprowadzenie ułatwień w ruchu na przejściu Uhrynów-Dołhobyczów (woj. lubelskie).

Co ma porsche do wojny?

Ukraińscy przewoźnicy chcieliby korzystać z pełnej swobody działalności po polskiej stronie granicy oraz dokonywać przewozów z Polski do krajów Europy Zachodniej. Powołują się przy tym na zapisy umowy z 2023 roku pomiędzy Ukrainą a UE dotyczącej przewozów w ramach korytarzy humanitarnych i zaopatrzenia dla wojska.

Według lidera protestu Rafała Meklera w ostatnich miesiącach ukraińskie firmy wykonały 800 tys. przewozów: wojskowych, humanitarnych, ale także komercyjnych. Przed wojną w relacjach Polska-Ukraina obowiązywał limit zezwoleń wynoszący 180-160 tys. przewozów dla każdej ze stron. Ukraińskie firmy, które mniej płacą kierowcom, mają niższe koszty, są więc w stanie zaoferować niższe ceny i wypierają z lokalnego rynku (woj. lubelskie i podkarpackie) polskie podmioty. Taki sam mechanizm powodował, że polskie firmy transportowe rosły w siłę w Europie. Były o wiele bardziej konkurencyjne.

W poniedziałek protestujący pokazali wideo, na którym blokują ukraińską lawetę załadowaną autami marki Porsche i innymi luksusowymi samochodami importowanymi z Zachodu.

Polscy przedsiębiorcy uważają, że ukraińscy urzędnicy sterują ruchem granicznym, zezwalając na szybsze jej przekraczanie przez wybranych ukraińskich przewoźników. Ma to dotyczyć niektórych firm z Kijowa, których ciężarówki nie pojawiają się w elektronicznej kolejce, a mimo to przejeżdżają granicę.

Polacy, nawet ci wracający na pusto, muszą rejestrować się w elektronicznej kolejce do przekroczenia granicy. Przed protestem czas oczekiwania w tej kolejce wynosił od kilku do kilkunastu dni.

Najbardziej skrajny przypadek "uwięzienia na granicy" dotyczy dwójki polskich kierowców, którzy 25 października zawieźli do miasta Chmielnicki maszyny budowlane.

- Wracaliśmy do Polski na pusto, tego samego dnia zarejestrowaliśmy się w ukraińskiej e-kolejce. System wyznaczył nam datę wyjazdu na 6 listopada, czyli 12 dni. Po ogłoszeniu protestu nasza rejestracja została skasowana. Podejrzewam złośliwość ukraińskich urzędników. Nowy wyznaczony nam termin przejazdu to 19 listopada. Są to szykany! Jaka firma przetrwa na rynku, wykonując jeden przejazd na 25 dni? - skarży się przewoźnik.

Tomasz Molga, dziennikarz Wirtulalnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wojna w Ukrainiegranicaprotest
Wybrane dla Ciebie