Co naprawdę zabiło Michaela Jacksona?
"Lepiej byłoby umrzeć. Jestem skończony." Tak mówił Michael Jackson zaledwie tydzień przed swoją śmiercią. A argumentów ku temu - jak donosi "Daily Mail" - było sporo. Choroba genetyczna zniszczyła mu płuca i uniemożliwiała śpiewanie. Był tak wychudzony, że lekarze twierdzili, iż ma anoreksję. Miał koszmary, że jest mordowany i chciał umrzeć.
Myślał, że zgodził się na 10 koncertów. Okazało się, że na 50. Z tego też powodu próbował odmówić przyjazdu do Anglii tłumacząc się świńską grypą.
Jak pisze dla gazety dziennikarz przebywający w bezpośrednim otoczeniu króla popu "to chciwość zabiła Jacksona". Chciwość otaczających go ludzi. Niejednokrotnie w ostatnim czasie Jackson wyrażał swoje oburzenie spowodowane zakontraktowaniem 50 zamiast 10 koncertów. Był świadom, iż jest to ponad jego siły. Dostrzec mógł to każdy kto choć chwilę przebywał w jego otoczeniu. Będący na skraju wyczerpania gwiazdor, coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Niejednokrotnie widywano jak wożono go na wózku inwalidzkim. Dlatego też niewyobrażalnym było żeby osoba w jego stanie fizycznym i psychicznym mogła podołać odegraniu 50 koncertów.
Mimo tego Jackson przez ostatnie kilka miesięcy starał się przygotować do występów. Żądne zysków otoczenie artysty zdawało się nie dostrzegać jego stanu. W grudniu jedna z wiarygodnych osób w otoczeniu Micheala Jakcsona przekazała dziennikarzowi informację, iż muzykowi zostało może pół roku życia. Informacji tej momentalnie zarzucił kłam jeden z doradców Jacksona dr Tohme Tohme. Jak się okazało informator był niemal bezbłędny - Jackson zmarł sześć miesięcy i jeden dzień po wypowiedzeniu tych słów.
Na zdrowie Jacksona wpływały nieustanne oskarżenia i toczące się procesy w sprawie molestowania seksualnego nieletnich. On sam wydawał się nie widzieć nic zdrożnego w fakcie, iż śpi w jednym łóżku z młodymi chłopcami. Cały czas zachowywał się jak Piotruś Pan w swojej Nibylandii, nie pomagając w oczyszczeniu się z zarzutów. Pomimo, iż właśnie taki werdykt zapadł w czerwcu 2005 roku, stan Micheala od tego czasu tylko się pogarszał. Zdarzały się dni gdy miał problem by wykrztusić z siebie choćby słowo, a co dopiero jechać w wyczerpującą trasę koncertową.
Problemy z mówieniem, oddychaniem i chodzeniem niejednokrotnie nasuwały pytanie czy da radę. Odpowiedź brzmiała podobno: "Musi". Spowodowane było to kłopotami finansowymi, w które wpadł w ostatnich latach król popu.
Faszerowany środkami przeciwbólowymi i różnego rodzaju lekami chciał spróbować jeszcze raz wyjść na scenę. Nie udało mu się. W ciągu ostatnich 15 lat mało kto mówił o jego dokonaniach muzycznych. Głośno za to było o jego rzekomych kontaktach z młodymi chłopcami czy też kontaktach homoseksualnych. Po śmierci jego fanom pozostaje mieć nadzieję, że po śmierci ekscesy odejdą w niepamięć, a muzyka wybroni ich idola.
Tłumaczył Maciej Molenda, Wirtualna Polska