Co dalej ze Wspólnotą Narodów. Najtrudniejsze zadanie Karola III
Wspólnota Narodów miała szczególne znaczenie dla Elżbiety II. Już w mowie koronacyjnej w 1953 roku obiecywała, że będzie poświęcać jej "serce i duszę każdego dnia życia". Tego zobowiązania dotrzymała. Dla Karola III utrzymanie spójności Wspólnoty oraz związków z koroną brytyjską państw, w których ciągle jest królem, może okazać się wielkim wyzwaniem.
Karol III został proklamowany królem nie tylko Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, ale także 14 innych państw, w których ciągle panuje brytyjski monarcha.
Nie pełni on w nich funkcji głowy państwa bezpośrednio - w jego imieniu działa gubernator generalny. Jest on zgodnie z konwencją mieszkańcem danego kraju, np. Australii albo Jamajki, na stanowisko powoływany jest na podstawie rekomendacji jego rządu przez brytyjskiego monarchę.
Niemniej - przynajmniej formalnie - Karol III panuje od niedawna nad obszarem rozciągającym się od Kanady, przez kilka państw położonych na wyspach Karaibów, po Australię, Nową Zelandię i wyspiarskie państwo Tuvalu w Zachodniej Polinezji.
Wszystkie 15 państw (licząc z Wielką Brytanią), gdzie panuje Karol III, należy przy tym do Wspólnoty Narodów – organizacji międzynarodowej, skupiającej 56 członków - w przeważającej większości, choć niewyłącznie - będących w przeszłości brytyjskimi koloniami, częścią Imperium Brytyjskiego.
Elżbieta II przywiązywała szczególną rolę do swojej roli jako przewodniczącej Wspólnoty, pełniła ją od momentu wstąpienia na tron aż do 2018 roku – gdy na jej osobistą prośbę wybrano na tę funkcję Karola, wtedy jeszcze księcia Walii i następcę tronu.
Dla Karola III utrzymanie spójności i żywotności Wspólnoty oraz związków z koroną brytyjską państw, w których ciągle jest królem, może okazać się wielkim wyzwaniem. Śmierć powszechnie szanowanej Elżbiety II da bowiem nową energię republikańskim żądaniom w wielu miejscach ciągle uznających władzę brytyjskiej korony.
Nad iloma państwami Karol III utrzyma władzę?
Te żądania pojawiały się zresztą już przed śmiercią królowej. W 2021 roku Karol, jeszcze jako następca tronu, wziął udział w uroczystości, która musiała wprawić go w melancholijny nastrój: 30 listopada w stolicy Barbadosu, Bridgetown, dawna gubernatorka generalna wyspiarskiego państwa, Sandra Mason, została zaprzysiężona jako pierwsza w historii prezydentka swojej ojczyzny.
Tym samym Barbados, jedna z najstarszych brytyjskich kolonii na Karaibach, zasiedlona po raz pierwszy przez przybyszów z Anglii w 1627 roku, zerwał więzy z brytyjską monarchią, stając się republiką.
Gdy kilka miesięcy później syn Karola, William, książę Cambridge, wraz z małżonką, księżną Kate, odwiedził Karaiby, spotkał się z bardzo różnym przyjęciem ze strony ich mieszkańców i elit politycznych.
Andrew Holness, premier Jamajki - największej dawnej brytyjskiej kolonii na Karaibach - wykorzystał wizytę pary książęcej, by ogłosić, że jego naród dąży do pełnej niepodległości, a więc w efekcie do republikańskiej formy rządów. Proces ten ma się zakończyć do następnych jamajskich wyborów, które zgodnie z planem odbędą się w 2025 roku. Do tego czasu zniesienie monarchii ma przegłosować jamajski parlament, a ludność wyspy zatwierdzić tę decyzję w referendum.
Referendum nad przyszłością monarchii w swojej ojczyźnie zapowiedział też zaraz po śmierci Elżbiety II Gaston Browne, premier kolejnego wyspiarskiego państwa z Karaibów, Antigui i Barbudy. Referendum ma zostać przeprowadzone w ciągu najbliższych trzech lat.
W podobnej perspektywie czasowej nad przyszłością swoich związków z brytyjską monarchią najpewniej zadecydują Australijczycy. Anthony Albanese, od maja nowy, laburzystowski premier Australii, od zawsze był zwolennikiem przekształcenia swojej ojczyzny w republikę.
Gdy kompletował swój gabinet, utworzył w nim funkcję wiceministra ds. republiki. Albanese referendum planuje na swoją drugą kadencję, oczywiście, jeśli Australijczycy ponownie powierzą mu władzę.
W pierwszej kadencji laburzystowski rząd planuje stworzyć nowe, konstytucyjne ciało przedstawicielskie, skupiające australijskich Aborygenów i rdzennych mieszkańców Wysp w Cieśninie Torresa, które miałoby pomóc reprezentować głos tych grup przed australijskim rządem i parlamentem.
Tę reformę swojej ustawy zasadniczej Australijczycy też będą musieli przegłosować w referendum - Albanese zakłada, że jedna zmiana konstytucji na kadencję wystarczy.
Gdyby Partia Pracy utrzymała władzę po następnych wyborach, Australijczycy głosowaliby nad wprowadzeniem republikańskiej formy rządów najwcześniej w 2025 roku. Podobne referendum miało tam już miejsce w 1999 roku.
Wtedy 54,87 proc. głosujących opowiedziało się za zachowaniem brytyjskiego monarchy jako głowy państwa. Za trzy-cztery lata, z Karolem III jako panującym, głosowanie może się jednak rozstrzygnąć inaczej.
Trochę lepiej perspektywy brytyjskiej monarchii wyglądają w Nowej Zelandii i Kanadzie. Nowozelandzka szefowa rządu, Jacinda Ardern, na razie nie planuje otwierać dyskusji o zmianie ustroju swojego kraju.
Choć przyznaje, że najpewniej jeszcze za jej życia Nowa Zelandia stanie się republiką – pani premier ma jednak dopiero 42 lata, średnia spodziewana długość życia nowozelandzkich kobiet wynosi ponad 81 lat, więc może się to okazać dość odległą perspektywą.
Według sondażu z zeszłego roku przeprowadzonego dla 1News – informacyjnego pionu nowozelandzkiej telewizji – tylko jedna trzecia Nowozelandczyków chciałaby dziś republikańskiej formy rządu, 47 proc. z nich określili się jako zwolennicy utrzymania monarchii.
W Kanadzie sondaże wyglądają dla Karola III trochę gorzej. W zeszłym roku w sondażu dla Angus Reid Institute tylko 34 proc. ankietowanych zadeklarowało, że chciałoby Karola III jako głowę państwa. Jednocześnie wśród kanadyjskiej klasy politycznej nie widać dziś żadnej politycznej woli, by otwierać temat reformy konstytucyjnej.
Podsumowując, można chyba spokojnie powiedzieć, że gdy panowanie Karola III będzie dobiegać końca, brytyjski monarcha będzie głową mniejszej liczby państw niż obecna piętnastka. Nie znaczy to oczywiście, że państwa, które przekształcą się w republiki, zerwą wszystkie więzy z Wielką Brytanią, że całkowicie zanikną w nich polityczne, gospodarcze i kulturowe wpływy Londynu.
Większość nowych republik pozostanie najpewniej częścią Wspólnoty Narodów. Choć także w odniesieniu do jej przyszłości pojawiają się pytania niełatwe dla brytyjskiej monarchii.
Spadek po imperium
Po co w ogóle Wielkiej Brytanii i brytyjskiej monarchii Wspólnota Narodów? Organizacja powstaje w obecnej formie w 1949 roku.
Dwa lata wcześniej Imperium Brytyjskie traci swoje posiadłości w Indiach, z Indii Brytyjskich powstają dzisiejsze Indie i Pakistan, w 1947 roku obejmujący też obszar obecnego Bangladeszu.
Rozsądna część brytyjskiego establishmentu rozumie już wtedy, że bez Indii Imperium Brytyjskie nie ma sensu, że czas przygotować się na taki proces dekolonizacji, który po pierwsze zagwarantuje honorowe i pokojowe zwijanie się brytyjskiej władzy nad światem, po drugie zabezpieczy brytyjskie wpływy i interesy w postimperialnych warunkach.
Wspólnota Narodów miała służyć obu tym celom. Została pomyślana jako instytucja utrzymująca polityczne i kulturalne więzi byłych kolonii z ich dawną metropolią.
Podczas mowy koronacyjnej w 1953 roku Elżbieta II obiecywała, że będzie poświęcać sprawie Wspólnoty Narodów swoje "serce i duszę każdego dnia życia". Można ocenić, że tego zobowiązania dotrzymała. Królowa nie tylko nigdy nie opuściła żadnego spotkania głów państw Wspólnoty, ale też włożyła mnóstwo pracy w budowanie bliskich dyplomatycznych więzi z jej liderami.
Co motywowało ją w tym wysiłku? Cyniczna odpowiedź: rola brytyjskiego monarchy jako przewodniczącego Wspólnoty Narodów i głowy państwa jej kilkunastu krajów członkowskich były jedną z ostatnich rzeczy zdolnych uzasadnić przepych, pompę i koszt brytyjskiej monarchii.
Z pewnością dla części brytyjskiego establishmentu Wspólnota Narodów służyła jako plaster na duchowe rany po utracie Imperium, jako instytucja pozwalająca podtrzymywać złudzenie, że Wielka Brytania ciągle jest globalnym mocarstwem, a przynajmniej państwem o znacznie większym znaczeniu niż w rzeczywistości.
Patrząc mnie cynicznie, Wspólnota Narodów była ważna dla Elżbiety II ze względu na jej poczucie obowiązku wobec dawnych kolonii i autentycznej troski o ich los.
Gdy stanowisko liderów państw Wspólnoty wchodziło w konflikt z rządem w Londynie, królowa potrafiła zajmować pozycje – oczywiście głównie zakulisowo – w kontrze do Downing Street. Tak było choćby w kwestii stosunku Londynu do RPA ery apartheidu w czasach Margaret Thatcher.
Gromadząca wiele państw Afryki z czarną większością Wspólnota wzywała do bojkotu południowoafrykańskiej gospodarki, Thatcher nie widziała jednak żadnych powodów, dla których Wielka Brytania nie powinna robić interesów z rządzoną przez białą mniejszość RPA. Historia nie przyznała jej racji, a nacisk Wspólnoty był jednym z czynników prowadzących do zmierzchu apartheidu w Republice Południowej Afryki.
Dyplomacja – w tym Elżbiety II – w ramach Wspólnoty pomogła też doprowadzić do końca rządów białej mniejszości Rodezji – nieuznawanego międzynarodowo państwa na terenie dzisiejszego Zimbabwe. W swoich najlepszych momentach Wspólnota Narodów potrafiła działać nie tylko jako pamiątka po Imperium Brytyjskim, ale także jako organizacja wzmacniająca głos i sprawiedliwe żądania ludów żyjących wcześniej pod jego panowaniem.
Po co komuś dzisiaj Wspólnota Narodów?
Atrakcyjność Wspólnoty potwierdza to, że przyłączyło się do niej kilka państw, które nigdy nie były koloniami brytyjskimi: Rwanda (kolonia niemiecka przejęta po pierwszej wojnie światowej przez Belgię), Mozambik (dawna kolonia portugalska), czy byłe kolonie francuskie, Gabon i Togo.
Jednocześnie wśród członków tej organizacji coraz częściej pojawiają się głosy: po co właściwie nam Wspólnota Narodów? Niektórzy z przekąsem odpowiadają, że właściwie jedyna wymierna korzyść z przynależności do tej organizacji to możliwość uczestnictwa w Igrzyskach Wspólnoty Narodów, zawodach sportowych organizowanych co cztery lata.
Faktem jest, że Wspólnota nie zawsze radzi sobie ze swoim statutowymi zadaniami "wspierania pokoju i demokracji". Choć zdarzało się, że państwa zbyt otwarcie naruszające prawa człowieka były zawieszane w prawach członków, to do dziś dobrze funkcjonują w niej raczej autorytarne reżimy z dość swobodnym podejściem do przestrzegania praw człowieka. Wspólnota, skupiająca jedną czwartą państw należących do ONZ, ma też śmiesznie mały budżet, jak na swoją skalę i ambicję.
W ostatnich latach coraz wyraźniejsze staje się też napięcie między Londynem a jego dawnymi koloniami, w których dokonuje się rozliczenie z kolonialną przeszłością. Proces ten widoczny jest szczególnie na Karaibach, gdzie coraz głośniejsze są głosy, domagające się od współczesnej Wielkiej Brytanii przyjęcia odpowiedzialności za zbrodnię niewolnictwa i wypłatę odszkodowań potomkom ludzi, którzy padli ofiarą tej instytucji.
Faktycznie brytyjskie posiadłości na Karaibach – podobnie jak francuskie – były koloniami niewolniczymi, biali korzystali z niewolnej pracy czarnych na swoich plantacjach, gdzie uprawiali przede wszystkim trzcinę cukrową. Gdy brytyjski parlament zniósł w 1833 roku niewolnictwo w całym Imperium Brytyjskim, odszkodowania wypłacono nie niewolnikom za ich utraconą wolność, ale właścicielom niewolników za ich utraconą własność – i to na bardzo finansowo korzystnych warunkach.
Po załamaniu się gospodarki plantacyjnej karaibskie kolonie stały się jednym z najbiedniejszych, najbardziej zacofanych części Imperium. Dawni niewolnicy i ich potomkowie mieli bardzo ograniczone możliwości ekonomicznego lub jakiegokolwiek innego rozwoju.
Można się oczywiście spierać, czy dziś reparacje są w stanie naprawić niesprawiedliwość sprzed kilkuset lat, ale trudno się dziwić, że mieszkańcy Karaibów podnoszą tę kwestię i że może być ona problemem w relacjach między Londynem a jego dawnymi koloniami w tym regionie.
Pewne są tylko zmiany
W jakimś sensie śmierć Elżbiety II ostatecznie kończy "przedłużony wiek XX" w historii brytyjskiej monarchii. Zadaniem Karola III i jego następców będzie wymyślenie monarchii zdolnej odpowiadać wyzwaniom XXI wieku – także w relacjach z dawnymi brytyjskimi koloniami i Wspólnotą Narodów.
Przychylni nowemu monarsze komentatorzy wskazują, że jeszcze jako następca tronu podejmował on szereg tematów ważnych dla Globalnego Południa, a więc większości państw Wspólnoty.
Karol III jako książę Walii promował dialog z islamem – sam fascynował się jego mistycznym nurtem, sufizmem – i przeciwstawiał się językowi "zderzenia cywilizacji", zajmował się kwestiami ochrony środowiska i wsparciem dla drobnej produkcji rolnej, od dawna przestrzegał przed katastrofą klimatyczną, najbardziej dotkliwie odczuwaną na Globalnym Południu.
Bardziej krytyczni wobec Karola III komentatorzy przewidują, że nowemu monarsze brakuje słuchu społecznego, etosu pracy, autorytetu i charyzmy Elżbiety II, bez których nowy monarcha nie ma co nawet marzyć o odgrywaniu podobnej globalnej roli jak jego poprzedniczka.
Jak Karol III faktycznie sobie poradzi, pozostaje oczywiście kwestią otwartą. Możemy za to bez ryzyka powiedzieć, że także w obszarze relacji monarchii ze Wspólnotą Narodów pewne są wyłącznie zmiany.