Co dalej z Pospieszalskim? "To była zwykła ściema"
Obóz niepodległościowy dysponuje dziś tysiącami odpornych na presję i manipulację, świetnie przygotowanych ludzi, wśród których nie brakuje autentycznych autorytetów. Mamy kapitał, którego nie było w latach 90., gdy potęga salonu była właściwie nie do zakwestionowania.
25.10.2011 | aktual.: 25.10.2011 12:00
Kilka dni temu, 19 października, Zarząd Telewizji Polskiej nie zaakceptował umowy na program „Jan Pospieszalski: bliżej”. Po pół roku zwodzenia, rozmów o szczegółach, zapewniania przez prezesa TVP, że Pospieszalski ma charyzmę, jest osobowością, a jego obecność w TVP „jest przesądzona”, mamy przewidywalny, banalny koniec.
Żadnych złudzeń, panie i panowie
Nowy, już powyborczy rozdział polityki miłości oznacza widocznie jeszcze więcej miłości do władzy i jeszcze więcej pogardy do ogromnej części społeczeństwa, która – mimo tylu szykan – wciąż trwa w oporze. I o ile stacje komercyjne już po rozstrzygnięciu kampanii usiłują odzyskać wiarygodność i znów szczypią władzę (gdy to już nie ma większego znaczenia), to TVP odwrotnie – wysyła sygnał tak jednoznaczny, jak to tylko możliwe. Deklaracje Juliusza Brauna o chęci pluralizowania przekazu już po wyborach – co samo w sobie jest kuriozum – okazały się zwykłą „ściemą”. Chyba że prezes chciał coś poprawić, ale mu uniemożliwiono, co w istocie na jedno wychodzi.
Oczywiście, Pospieszalski niczego w TVP by nie zmienił. Proponowano mu program w niszowym TVP Info, jakoś w okolicach północy, w zmienionej formule, byle tylko denerwujący władzę brand „Warto rozmawiać” umarł raz na zawsze. Ale i tak śledziliśmy jego batalię uważnie, bo był to papierek lakmusowy systemu. Czy pójdzie kursem twardym, czy też na tyle liczy się z opinią opozycji, że spróbuje chociaż zachować pozory, choćby w mediach publicznych? Dziś mamy odpowiedź, którą można streścić w haśle: żadnych złudzeń, panie i panowie. A nawet więcej: możemy wszystko. Przychodzą na myśl rysunki Andrzeja Krauzego, w których kilku starszych facetów o proweniencji wiadomej, resortowej, prowadzi dialog z nieodmienną puentą typu: „i znów prawda się obroniła”, albo „demokracja musi być, więc kto nie z nami, ten oberwie”.
Inwestować we własne media
Niemal w tym samym czasie Krzysztof Czabański proponuje zwołanie Konferencji Mediów Niezależnych, której celem miałoby być: po pierwsze – policzenie się, po drugie – ustalenie wspólnych postulatów pod adresem władz państwowych, po trzecie – podjęcie dalszych działań praktycznych. Jak najbardziej godna poparcia inicjatywa Czabańskiego chodziła zresztą po głowie wielu osobom; dziś bowiem nie ma chyba innej drogi niż współpraca i próba wzmocnienia obiegu niezależnego. Po drugiej stronie mamy system nie tylko niezwykle silny, ale i nauczony aferą Rywina, że napięcia należy rozładowywać po cichu i we własnym gronie. Kolejnego nowego rozdania, wynikającego z wewnętrznych konfliktów, nie należy się spodziewać. Trzeba liczyć wyłącznie na siebie. W dłuższej perspektywie inwestowanie we własne media musi się opłacić, ponieważ tylko własność daje wolność. Tylko własne środki masowego przekazu – odporne na wrogie przejęcie czy wyrzucanie całych zespołów dziennikarskich – pozwolą nam wychować kolejne pokolenia
niepokornych dziennikarzy. Nomadyzm – tak charakterystyczny dla medialnej prawicy – jest drogą donikąd, co najwyżej tylko do frustracji.
Dodajmy: jest się na czym oprzeć. Obóz niepodległościowy dysponuje dziś tysiącami odpornych na presję i manipulację, świetnie przygotowanych ludzi, wśród których nie brakuje autentycznych autorytetów. Co więcej, są to ludzie umiejący już ze sobą współpracować, choć w tej sferze jest zapewne najwięcej do zrobienia. Mamy kapitał, którego nie było w latach 90., gdy – jak słusznie zauważa Marcin Wolski – potęga salonu była właściwie nie do zakwestionowania. Profesor Zybertowicz użył w kontekście tych naszych zasobów określenia „archipelag polskości”, dodając, że powinien on docelowo przekształcić się w kilka kontynentów. Kilka – bo jeden kontynent jest zbyt łatwy do przejęcia bądź zniszczenia. Co więcej, powinny to być przedsięwzięcia działające na różnych polach, nie tylko politycznych. Sukces Muzeum Powstania Warszawskiego sprzed kilku lat, które potrafiło zarazić mitem Powstania młodych ludzi, pokazuje, że szklany sufit można przebić.
Budować jak Orban
Podczas wieczoru wyborczego PiS, już po ogłoszeniu porażki, Jarosław Kaczyński wyraził nadzieję, że przyjdzie czas, gdy „będziemy mieli w Warszawie Budapeszt”. Jeżeli tak ma się stać, warto analizować węgierskie doświadczenia. Znawca kraju bratanków Grzegorz Górny zwraca więc uwagę, że Fidesz nie czekał biernie, ale przez osiem lat bycia w opozycji wykonał tytaniczną pracę. Zaproponował szczegółowo rozpisane reformy, postawił w partii na ludzi młodych i dynamicznych. W rezultacie olbrzymią część elektoratu Fideszu stanowiła młodzież. I – co nie mniej ważne – mając przeciwko sobie największe węgierskie media, Orban namawiał do zakładania lokalnych organizacji społecznych, charytatywnych, sportowych czy religijnych. Zakładał, że jakakolwiek oddolna aktywność publiczna w dłuższej perspektywie działać będzie na jego korzyść. Dlaczego? Ano dlatego, że władza bazowała na bierności i klientyzmie obywateli w myśl zasady: „wy grillujcie, a my rządzimy”. Dzięki powstaniu ruchu społecznego mógł komunikować się z
wyborcami z pominięciem mediów.
W Polsce zaczątki takiego ruchu już są. Wspomniany „archipelag polskości” naprawdę istnieje. Niedowiarkom polecam przyjrzenie się „Niezależnej Gazecie Obywatelskiej” w Opolu. Oto grupka młodych ludzi założyła najpierw własny portal, a teraz normalną gazetę. To oni doprowadzili do upamiętnienia piękną tablicą czynu braci Kowalczyków, którzy 40 lat temu, w przededniu esbeckiej imprezy, wysadzili aulę WSP w Opolu. Dziś dołączają do NGO kolejne osoby, a sama gazeta stanowi w Opolu ważny, coraz ważniejszy punkt odniesienia. Wszystko to jej twórcy osiągnęli sami, przy co najwyżej neutralnej postawie formalnych struktur opozycji, które wolą byle jakie, ale za to bezpieczne trwanie. Wymieniając atuty, nie można też pominąć klubów „Gazety Polskiej”, o których wszyscy bywający na spotkaniach autorskich – a są ich setki – mówią w samych superlatywach, doceniając sprawność organizacyjną, dynamikę działania i profesjonalizm struktur. Szkoda że w pewnym sensie nie wykorzystano tej energii społecznej, która pojawiła się po
katastrofie smoleńskiej. Sporo ocalało, ale jednak stanowczo za mało w porównaniu z tym, co było w punkcie wyjścia.
(...)
Jacek Karnowski