Claudia Schiffer i Kylie Minogue mówią "po polsku"
Jamie Stokes odkrywa kolejny polski fenomen - reklamy! Polskie reklamy to dla niego prawdziwa kopalnia wiedzy i wręcz doskonałe źródło nowego słownictwa. Autor cotygodniowego felietonu dowiedział się na przykład, że sos z torebki można nazywać „tajną bronią”, a zdanie „Co mówi twoja twarz rano?” wykorzystuje za każdym razem, gdy chce rozpocząć rozmowę z przypadkowym nieznajomym, na przykład stojącym przede nim w kolejce na poczcie.
Reklama to rewelacyjna rzecz – jak inaczej dowiedziałbym się, że mój organizm potrzebuje aż tyle magnezu? W Polsce do reklamy podchodzi się jednak z pewną nieśmiałością – w Warszawie można znaleźć przynajmniej trzy budynki, które nie zostały jeszcze pokryte banerami wielkości boiska do piłki nożnej. Jestem pewien, że wiele osób, podobnie jak ja, wolałoby oglądać siedmiometrowe zdjęcie antyperspirantu niż nudny budynek, który się pod nim znajduje. Czyż taki budynek zaoferował nam kiedykolwiek piękny zapach i jednocześnie doskonałe nawilżenie pod pachami?
Cudowne źródło kojących reklam znajduje się też w polskiej telewizji, chociaż tam bywają one czasem przerywane fragmentami „Kryminalnych zagadek Miami”. Polskie reklamy to dla mnie prawdziwa kopalnia wiedzy. Dowiedziałem się na przykład, że zarówno Halle Berry, Claudia Schiffer, jak i Kylie Minogue mówią płynnie po polsku i, co ciekawe, posługują się wtedy głosami, które brzmią zupełnie inaczej od tych używanych przez nie do języka angielskiego. Dla kogoś kto, tak jak ja, próbuje nauczyć się języka polskiego, reklamy stanowią wręcz doskonałe źródło nowego słownictwa. Ostatnio nauczyłem się, że sos z torebki można nazywać „tajną bronią”, a zdanie „Co mówi twoja twarz rano?” wykorzystuję za każdym razem, gdy chcę rozpocząć rozmowę z przypadkowym nieznajomym, na przykład stojącym przede mną w kolejce na poczcie.
Marzy mi się, bym mógł zamieszkać kiedyś w świecie telewizyjnej reklamy. Wszystkie problemy są tam rozwiązywane w przeciągu trzydziestu sekund, zwykle dzięki zastosowaniu określonego rodzaju jogurtu lub czegoś innego. Wszelkie dolegliwości i bóle są dla ułatwienia podświetlane przez żarzący ogień lub błyskawice. Czy nie byłoby super, gdyby nasze głowy faktycznie jarzyły na czerwono zawsze, gdy nas bolą? Zdecydowanie ułatwiłoby to pracę lekarzom: „Proszę usiąść, panie Stokes; dostrzegam pulsujący, czerwony punkt w pańskim krzyżu. Zauważył pan ostatnio jakieś błyskawice w tym miejscu?” W krainie telewizyjnych reklam wszystkie kobiety są piękne, mądre i spędzają czas, stojąc w wypełnionych słonecznym blaskiem drzwiach i obserwując swoje bawiące się dzieci. Wszyscy mężczyźni to z kolei niezdarne przygłupy, będące w stanie przygotować posiłek w plastikowym woreczku tylko wtedy, gdy pomaga im jakaś mała dziewczynka. Czuję, że w tym świecie czułbym się komfortowo.
Polskie strony internetowe – te również są hojnie zaopatrzone w reklamy. Osobiście szczególnie lubię te, które ścigają się z moimi oczami w dół strony, aby ochronić mnie przed przeczytaniem czegokolwiek, co mogłoby mnie zasmucić. I jeszcze te, które wyskakują z boku za każdym razem, gdy przez przypadek dotknę je kursorem, i z zaskoczenia serwują mi jakiś szalony dżingiel o szamponie. Ponoć udowodniono, że przeżywany w takiej chwili szok wzmacnia zdrowie naszego serca. Nawet w chwilach, kiedy nie patrzę akurat na ekran komputera, życiodajna dostawa reklam utrzymywana jest za pomocą SMS-ów. Sieć, w której mam telefon, kocha mnie tak bardzo, że pięć razy dziennie dostaję od niej wiadomość o tym, jak mogę oszczędzić swoje pieniądze, wydając je. Sam nie wpadłbym na opracowanie tak oryginalnej strategii. Gdybym nie był tak zajęty kasowaniem tych wiadomości, być może spróbowałbym podziałać coś w tym kierunku.
Moim zdaniem istnieje jeszcze kilka złotych okazji, które nie zostały dotąd wykorzystane w świecie reklam. Na przykład banknoty. Są tak oczywistym miejscem na reklamę, że jestem szczerze zdziwiony, iż nikt o tym nie pomyślał. Wyjmujesz z portfela stówkę i od razu dowiadujesz się o specjalnej ofercie na parówki w puszce. Same pieniądze sugerują ci, na co mógłbyś je wydać. Godny rozważenia jest także pomysł umieszczania reklam po lewej stronie ubrań. Każdego ranka, kiedy wkładam mój t-shirt przez głowę, przez co najmniej kilka sekund znajduję się poza zasięgiem reklam, jeśli mam akurat kaca, to nawet dłużej. Dlaczego zatem nie umieścić świecących reklam po wewnętrznej stronie podkoszulka? To właśnie tego typu genialne pomysły sprawiają, że czasem zastanawiam się, jak to możliwe, że nie jestem jeszcze multimilionerem.
Kolejną niewykorzystaną do tej pory przestrzenią na reklamę jest ludzka skóra. Jeśli zobaczę kiedyś gościa z nazwą supermarketu wytatuowaną na czole, pomyślę, że musi być to diabelnie dobre miejsce na zakupy. Kiedy uda mi się wreszcie uruchomić produkcję już-posolonej-wody („Najlepszej jakości sól kamienna z czułością rozpuszczana w źródlanej wodzie przez starsze panie w chustach specjalnie po to, by wzbogacić twoje doświadczenie w gotowaniu ziemniaków”) będę ją reklamował na swojej twarzy. Do tego czasu moje oblicze jest do wynajęcia za rozsądną cenę.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski