Ciemna strona ikony
Jakobini mieli swego Saint-Justa, bolszewicy Dzierżyńskiego, a Kubańczycy Che Guevarę. „Mały rzeźnik” – mówiono o nim, gdy był naczelnikiem więzienia La Cabana, będącego odpowiednikiem sowieckiej Łubianki. Czterdzieści lat po śmierci guru światowej rewolucji na jaw wychodzi ponura prawda.
Argentyńczyk Ernesto Che Guevara uosabia pierwotną czystość rewolucji kubańskiej. W ciągu minionych 40 lat jego wizerunek ludowego bohatera stał się ikoną. Szacuje się, że jakieś 20 milionów ludzi na całym świecie jest w posiadaniu podkoszulka z wizerunkiem „wiecznego buntownika”, zamordowanego 9 października 1967 roku w boliwijskiej wiosce. Czy aby jednak mitologia nie wypaczyła naszego postrzegania rzeczywistości? W każdym razie ci, którzy znali go od początku jego błyskawicznej kariery, w zupełnie inny sposób postrzegają „romantycznego guerillero”. Starzy towarzysze broni albo ofiary kreślą portret zimnego człowieka. Brutalnego. Autorytarnego. I o rękach splamionych krwią wielu niewinnych.
Każda z licznych biografii, jakie mu poświęcono, opisuje jego losy: jako dziecka urodzonego w 1928 roku w argentyńskiej rodzinie mieszczańskiej; młodzieńca uprawiającego rugby, tenis, golf i pływanie, aby przezwyciężyć astmę, ale dobrego również w szachach; zdolnego ucznia myślącego o zawodzie inżyniera, którego śmierć babci skłania do pójścia na medycynę; młodego mężczyzny, który wyrusza w podróż po Ameryce Południowej na motocyklu zwanym La Poderosa (Potężna), odkrywa nędzę ludności i uświadamia sobie wszechmoc wielkich firm takich jak United Fruit Company, która wymogła na CIA obalenie postępowego prezydenta Jacoba Arbenza Guzmána w Gwatemali. Dotarłszy do Meksyku w 1955 roku, wiąże się z niejakim Fidelem Castro.
Źle traktował ludzi
Ta złota legenda przybiera nowy wymiar jesienią 1967 roku, gdy obraz ciała Che, zabitego 9 października w boliwijskiej wiosce La Higuera, trafia na czołówki gazet i otwiera telewizyjne dzienniki. Stał się ikoną rewolucjonisty, którą wraz z jego sloganami odnajdziemy zarówno na paryskich ulicach w maju 1968 roku („Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego!”), jak i na amerykańskich kampusach („Rozpalcie dwa, trzy, wiele Wietnamów”). Wizerunek ten i dziś jeszcze widać na koszulkach i ulicznych demonstracjach.
Axel Gyldén
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".