Ciemna strona ikony

Jakobini mieli swego Saint-Justa, bolszewicy Dzierżyńskiego, a Kubańczycy Che Guevarę. „Mały rzeźnik” – mówiono o nim, gdy był naczelnikiem więzienia La Cabana, będącego odpowiednikiem sowieckiej Łubianki. Czterdzieści lat po śmierci guru światowej rewolucji na jaw wychodzi ponura prawda.

08.10.2007 | aktual.: 08.10.2007 12:07

Argentyńczyk Ernesto Che Guevara uosabia pierwotną czystość rewolucji kubańskiej. W ciągu minionych 40 lat jego wizerunek ludowego bohatera stał się ikoną. Szacuje się, że jakieś 20 milionów ludzi na całym świecie jest w posiadaniu podkoszulka z wizerunkiem „wiecznego buntownika”, zamordowanego 9 października 1967 roku w boliwijskiej wiosce. Czy aby jednak mitologia nie wypaczyła naszego postrzegania rzeczywistości? W każdym razie ci, którzy znali go od początku jego błyskawicznej kariery, w zupełnie inny sposób postrzegają „romantycznego guerillero”. Starzy towarzysze broni albo ofiary kreślą portret zimnego człowieka. Brutalnego. Autorytarnego. I o rękach splamionych krwią wielu niewinnych.

Każda z licznych biografii, jakie mu poświęcono, opisuje jego losy: jako dziecka urodzonego w 1928 roku w argentyńskiej rodzinie mieszczańskiej; młodzieńca uprawiającego rugby, tenis, golf i pływanie, aby przezwyciężyć astmę, ale dobrego również w szachach; zdolnego ucznia myślącego o zawodzie inżyniera, którego śmierć babci skłania do pójścia na medycynę; młodego mężczyzny, który wyrusza w podróż po Ameryce Południowej na motocyklu zwanym La Poderosa (Potężna), odkrywa nędzę ludności i uświadamia sobie wszechmoc wielkich firm takich jak United Fruit Company, która wymogła na CIA obalenie postępowego prezydenta Jacoba Arbenza Guzmána w Gwatemali. Dotarłszy do Meksyku w 1955 roku, wiąże się z niejakim Fidelem Castro.

Źle traktował ludzi

Ta złota legenda przybiera nowy wymiar jesienią 1967 roku, gdy obraz ciała Che, zabitego 9 października w boliwijskiej wiosce La Higuera, trafia na czołówki gazet i otwiera telewizyjne dzienniki. Stał się ikoną rewolucjonisty, którą wraz z jego sloganami odnajdziemy zarówno na paryskich ulicach w maju 1968 roku („Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego!”), jak i na amerykańskich kampusach („Rozpalcie dwa, trzy, wiele Wietnamów”). Wizerunek ten i dziś jeszcze widać na koszulkach i ulicznych demonstracjach.

Axel Gyldén

Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)