Chińskie "niebieskie ludziki" szykują się do wojny hybrydowej z USA na Morzu Południowochińskim
Tak jak Rosja w 2014 r. użyła "zielonych ludzików" do zajęcia Krymu, tak Chiny mogą posłużyć się swoimi "niebieskimi ludzikami" w wojnie hybrydowej na azjatyckich akwenach.
W październiku 2015 roku amerykański niszczyciel USS Lassen przepływał obok jednej ze sztucznych wysp usypanych przez Pekin na Morzu Południowochińskim, gdy nagle otoczyła go chmara małych chińskich statków handlowych i kutrów rybackich, ograniczając mu swobodę manewru. Najdziwniejsze było to, że chińscy rybacy dokładnie wiedzieli skąd i kiedy nadpłynie okręt US Navy. Tak, jakby specjalnie czekali na jego przybycie.
To tylko jeden z przykładów użycia przez Państwo Środka nieformalnej morskiej milicji, którą prof. Andrew Jackson z US Naval War College, jeden z największych amerykańskich specjalistów od chińskiej marynarki, określił mianem "niebieskich ludzików". Nawiązanie do rosyjskich "zielonych ludzików" oczywiście nie jest tu przypadkowe.
Jackson uważa, że w rzeczywistości jest to trzeci komponent - obok marynarki wojennej i straży przybrzeżnej - chińskich sił morskich. Oficjalnie władze Państwa Środka zaprzeczają, by taka formacja istniała, ale istnieją silne poszlaki, że floty rybackie faktycznie znajdują się na usługach sił zbrojnych.
Amerykański ekspert wskazuje tu chociażby na artykuł "China Daily", kontrolowanego przez komunistyczne władze anglojęzycznego dziennika. "W czasie, gdy (Chińska) Armia Ludowo-Wyzwoleńcza modernizuje marynarkę, wprowadzając do służby dziesiątki nowych okrętów pod czujnym okiem świata, mniej zauważalna siła, Chińska Milicja Morska, również zwiększa swoje możliwości operacyjne" - napisała gazeta w lutym br., podkreślając jednocześnie, że większość wspomnianej milicji złożona jest z "miejscowych rybaków".
Kiedy w jednym z chińskich przybrzeżnych miast zagraniczni dziennikarze zobaczyli tych "rybaków" w mundurach, trenujących musztrę wojskową, przedstawiciel lokalnej propagandy utrzymywał, że to część zespołu filmowego. Z kolei jeden z ich nieformalnych dowódców naiwnie wyjaśniał, że noszą uniformy z kamuflażem, by chronić się przed słońcem.
Rybacy w mundurach
Pekin swoich "ludzików" używa w tym samym celu co Rosja - daje mu to narzędzie działania na spornych terytoriach, bez oficjalnego angażowania się w konflikt. Kutry i trawlery mogą blokować wrogie marynarki wojenne lub ograniczać im swobodę manewrów, bo mało który dowódca okrętu wojennego odważy się na otwarcie ognia do formalnie cywilnych, bezbronnych statków. Okazji do takich zagrywek nie brakuje, bo Chiny mają szereg zatargów terytorialnych z sąsiadami, szczególnie na Morzu Południowochińskim.
Państwo Środka rości sobie prawo do 90 proc. tego akwenu. Usypuje tam sztuczne wyspy, umieszczając na nich bazy, również z infrastrukturą militarną. Nie podoba się to Amerykanom, którzy stoją na straży swobody żeglugi na międzynarodowych wodach. Swoje roszczenia mają też inne państwa regionu, co sprawia, że Morze Południowochińskie jest obecnie jednym z najbardziej zapalnych punktów na mapie świata.
Wachlarz zadań stawianych przed nieregularnymi siłami morskimi Chin jest jednak o wiele szerszy. Według prof. Jacksona są one szkolone do misji poszukiwawczo-ratowniczych i rozpoznawczych czy zadań logistycznych. Mogą używać lekkiej broni i asystować przy egzekwowaniu chińskich roszczeń terytorialnych, działając u boku regularnych formacji.
Jak to może wyglądać w praktyce, pokazały wydarzenia z pierwszej połowy lat 70., kiedy chińscy "rybacy" odegrali ważną rolę w bitwie o Wyspy Paracelskie. W jej wyniku chińskie siły zbrojne zajęły archipelag, będący wtedy pod kontrolą Wietnamu Południowego. Wszystko zaczęło się od obecności w spornym obszarze dwóch "cywilnych" trawlerów, które umieściły na wyspach chińskie flagi. Dzięki temu Pekinowi udało się narzucić społeczności międzynarodowej narrację o biednych rybakach, którzy zostali zaatakowani przez południowowietnamską marynarkę, na co Chiny musiały stosownie zareagować.
Test dla Trumpa
Chińskie "niebieskie ludziki" ponownie znalazły się na świeczniku, bo wiele wskazuje na to, że wkrótce mogą zostać wykorzystani w wojnie hybrydowej przeciwko USA i ich sojusznikom. Dotychczasowe deklaracje prezydenta elekta Donalda Trumpa sugerują, że będzie chciał on zaostrzyć kurs wobec Państwa Środka. To może skłonić Pekin do rzucenia wyzwania nowemu amerykańskiemu przywódcy, być może właśnie poprzez prowokację z udziałem nieregularnych jednostek milicji.
Prof. Jackson na łamach magazynu "National Interest" przypomina, że chińskie władze "testowały" ostatnich dwóch prezydentów zaraz po objęciu przez nich władzy. W 2001 r., niedługo po inauguracji prezydentury George'a W. Busha, Chińczycy zmusili do lądowania i aresztowali amerykański samolot szpiegowski EP-3 (wraz z 24-osobową załogą), wywołując trwający wiele dni kryzys dyplomatyczny. Z kolei w w marcu 2009 r., na początku rządów Baracka Obamy, grupa chińskich jednostek, w tym trawlery "niebieskich ludzików", otoczyła i nękała okręt hydrograficzny USNS Impeccable, należący do marynarki wojennej USA.
Problem polega na tym, że do tej pory amerykańska administracja nie uznała chińskiej milicji za oficjalną część sił zbrojnych Państwa Środka, mimo licznych dowodów wskazujących na to, że taki jest stan faktyczny. Dopóki tego nie zrobi, skuteczne przeciwstawienie się "niebieskim ludzikom" będzie szalenie trudne. Tymczasem próba sił na Morzu Południowochińskim zdaje się być nieunikniona.
Kilka tygodni temu admirał Scott Swift, jeden z najważniejszych dowódców amerykańskiej Floty Pacyfiku, stwierdził, że dla niego jest jasne jak słońce, że ci "rybacy" są kontrolowani i dowodzeni przez chińskie wojsko. - A jeżeli są kontrolowani i dowodzeni, to jestem zobowiązany, żeby traktować ich dokładnie tak, jak każdą inną jednostkę, która jest kontrolowana i dowodzona - powiedział adm. Swift, cytowany przez portal Defense News. - Taki jest fakt i musimy to przyznać - podkreślił.