"Chcemy do domu" - skandowali mieszkańcy okolic Krakowskiego Przedmieścia. Przez Kaczyńskiego nie mogli wrócić

Michał Woliński z rodziną mieszka przy Koziej od 13 lat. W tym czasie zdarzały się wizyty notabli, w tym dwóch prezydentów Stanów Zjednoczonych. – Za każdym razem dbano o ochronę zagranicznych gości, ale w żadnym z tych wypadków nie ma takiej paranoi jak przy organizowaniu miesięcznic – irytuje się. W dniu miesięcznic ma problem z powrotem do domu, a o śnie może zapomnieć.

"Chcemy do domu" - skandowali mieszkańcy okolic Krakowskiego Przedmieścia. Przez Kaczyńskiego nie mogli wrócić
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne/ Michał Woliński
Nina Harbuz

11.08.2017 | aktual.: 11.08.2017 16:27

10 dnia każdego miesiąca, kiedy Jarosław Kaczyński organizuje kolejną miesięcznicę, Michał Woliński może być pewien dwóch rzeczy. Pierwsza, to że będzie mieć problem z powrotem do domu, a druga, że nie będzie spać dwie noce - poprzedzającą miesięcznicę i tę po jej zakończeniu. Tak też było wczoraj.

Kiedy po godzinie 19 próbował wrócić do mieszkania przy ulicy Koziej, równoległej do Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie, zastał kordony policji odcinające wejście na ulicę z obydwu jej stron. W domu czekały na niego córki. Argument o dzieciach nie przemówił jednak do policjantów.

"- Ja tu mieszkam.
- Jest Pan tu zameldowany? Ma Pan dowód?
- Nie, wynajmuję.
- Ma Pan umowę najmu?
- A Pan nosi ze sobą? Czekają na mnie w domu córki.
- Ale wie Pan, rozumie Pan, tak nam kazali." – opisał zdarzenie na facebooku.

- To są młodzi policjanci i widzę, nawet po ich minach, że jest im głupio, że czują się niezręcznie w tej absurdalnej sytuacji – opowiada Woliński. – Przy mnie nawet pytali przełożonych, co mają ze mną zrobić, ale rozkaz jest rozkazem.

Obraz
© Wirtualna Polska | Karolina Pietrzak

Po dłuższych negocjacjach, Woliński wrócił do domu wchodząc na ulicę Kozią od strony ulicy Senatorskiej i Miodowej. Żeby się tam dostać musiał iść ulicą Trębacką, Moliera i Senatorską. Trasa zajmuje około 10 minut. – Widziałem później przez okno staruszki, które też nie mogły dostać się do swoich mieszkań w okolicy – komentuje Woliński. – Dla nich przejście tej trasy to już nie jest "tylko" nadłożenie drogi. Mają problemy z poruszaniem się, są też w takim wieku, że zdarzają im się problemy z orientacją w terenie i choć są kilka przecznic od domu, mogą się zgubić – dodaje.

Mieszkańcy Koziej mogli wczoraj słyszeć pod oknami skandowanie sąsiadów: "Chcemy do domu". Miesiąc temu grupa ludzi krzyczała "Chcemy przejść". Miesiąc temu przejść nie mógł także Michał Woliński. Miał odebrać młodszą córkę, która bawiła się z koleżankami w parku. Był z nią umówiony na konkretną godzinę. – Ochroniarz nie chciał mnie początkowo puścić, mimo tłumaczenia, że córka może się przestraszyć, jeśli nie będzie mnie o umówionej porze.

Obraz
© Wirtualna Polska | Julia Grzybowska‎

Michał Woliński z rodziną mieszka przy Koziej od 13 lat. W tym czasie zdarzały się wizyty notabli, w tym dwóch prezydentów Stanów Zjednoczonych i ostatnio wizyta książęcej pary Kate i Williama. – Za każdym razem dbano o ochronę zagranicznych gości, ale w żadnym z tych wypadków nie ma takiej paranoi jak przy organizowaniu miesięcznic – irytuje się Woliński. – Nikt nam nie blokował dostępu do prywatnych mieszkań i nie bałem się wychylać przez okno, bo na poprzedniej miesięcznicy, na wieży kościoła św. Anny ukrywali się snajperzy – opowiada.

Obraz
© Archiwum prywatne/ Michał Woliński | Michał Woliński

Nie tylko jemu cała sytuacja wydaje się paranoiczna. Kiedy wracał do domu na rowerze i podjeżdżał pod wejście do klatki, stojący pod nią kordon policji zesztywniał i naprężył się. – Kiedy stanąłem pod drzwiami do kamienicy policjanci zaczęli śmiać się z samych siebie, bo myśleli, że chcę ich staranować na tym rowerze – wspomina Woliński.

Dziś, jak co miesiąc o tej porze jest niewyspany. Kilka minut po północy 10 dnia każdego miesiąca po Krakowskim Przedmieściu zaczynają jeździć wózki widłowe. Za każdym razem, gdy cofają, piszczą ostrzegawczo, co budzi mieszkańców. Do tego, dochodzi huk barierek ustawianych na ulicy. Prace kończą się około 4-5 nad ranem. Po obchodach miesięcznicy sytuacja się powtarza, bo ulice trzeba posprzątać i znów pracownicy techniczni kończą pracę o świcie. – Tej nocy moja żona poddała się o 3 nad ranem – puentuje Woliński. – Wstała z łóżka, usiadła do biurka i zaczęła pracować. Jest freelancerką, więc nie musi wstawać do pracy rano, ale co mają zrobić nasi sąsiedzi, którzy jeżdżą do biur na 8 rano? – pyta.

Zobacz także
Komentarze (1288)