Świat"Charlie Hebdo" bez karykatur Mahometa. "Nie oszukujmy się, wolność słowa nie zwyciężyła"

"Charlie Hebdo" bez karykatur Mahometa. "Nie oszukujmy się, wolność słowa nie zwyciężyła"

W "Charlie Hebdo" nie ujrzymy już karykatury Mahometa. To triumf radykalnego islamu i żadne rzucanie zaklęć o "zakończeniu walki o wolność słowa" tu nie pomoże - pisze założyciel portalu euroislam.pl Jan Wójcik w komentarzu dla Wirtualnej Polski.

"Charlie Hebdo" bez karykatur Mahometa. "Nie oszukujmy się, wolność słowa nie zwyciężyła"
Źródło zdjęć: © AFP | MARTIN BUREAU

Polecamy również: Humanitarne samobójstwo

Redaktor naczelny satyrycznego magazynu zapowiedział, że jego gazeta nie opublikuje już więcej karykatur Mahometa. Zaznaczył, że nie chodzi tu o strach, ale o to, że misja obrony wolności słowa została wypełniona.

Oceniać jego decyzję jest trudno. Narażanie nie tylko siebie, ale i całej redakcji na kolejne zamachy terrorystyczne to duża odpowiedzialność. Zamach ze stycznia bieżącego roku był trzecią próbą islamskich terrorystów, niestety skuteczną. Z drugiej strony opisywanie wycofania się jako zwycięstwa można było sobie darować. Przecież "Charlie Hebdo" nie uznało nagle, że są świętości, których karykaturować nie wolno. Nigdzie też nie padły słowa ze strony religijnych autorytetów islamu, że wycofują się z przepisów prawnych karzących bluźnierców. Jahwe, Jezus, Budda, Sziwa dalej będą odgrywać pornograficzne scenki w gazecie. A przecież nieuczciwością jest uznać, że inne religie są mniej "ucywilizowane" w przyjmowaniu krytyki.

Dżihadystyczny szantaż

Tym samym "Charlie Hebdo" po bohaterskiej walce z religijną cenzurą i mordercami zabijającymi z okrzykiem "Allah Akbar" na ustach, zostało zmuszone do dołączenia do tych grup, które podporządkowały się dżihadystycznemu szantażowi. Prześmiewcy i obrazoburcy, tacy jak Latający Cyrk Monthy Pythona, norweska erotyczno-ekologiczna grupa posuwająca się do uprawiania seksu w katedrze - Fuck for Forest, czy redaktor Jerzy Urban nie zadrwią z islamu, bo otwarcie mówią, że życie jest im miłe.

Nie tylko "Charlie" został zaatakowany za ostrze pióra wymierzone w islam. Taki los spotkał kontrowersyjnego reżysera Theo van Gogha, zadźganego na ulicy przez marokańskiego imigranta. Autor najsłynniejszych karykatur Mahometa Kurt Westergaard musiał korzystać z ochrony policji. Wspierający go szwedzki rysownik Lars Vilks w miesiąc po zamachu na "Charlie Hebdo" cudem uniknął śmierci w ataku islamskich terrorystów w Kopenhadze. No i jest "pionier" w tej dziedzinie Salman Rushdie, autor "Szatańskich Wersetów", na którego wyrok ogłosił przywódca Iranu - ajatollah Ruhollah Chomeini.

Są także działacze i politycy, których krytyczny stosunek do islamu jest powodem życia w towarzystwie ochrony: Geert Wilders, Ayaan Hirsi Ali, muzułmański reformator prof. Bassam Tibi, czy duński dziennikarz Lars Hadegaard, którego kula zamachowca minęła o włos. Lista jest dłuższa, a powód jeden: krytyka religii i jej założyciela.

Decyzja redaktora "Charlie Hebdo", chociaż podkreślam, w pełni zrozumiała, może tę listę wydłużyć. Pokazuje, że metoda uciszania krytyki przyjęta przez radykalny islam okazuje się skuteczna. Skuteczna nie dlatego, że redaktor się wycofał, bo on ma prawo. Nie dysponuje siłami zbrojnymi, narzędziami ochrony i prawdopodobnie, nawet jeżeli sam jest odważnym człowiekiem, to nie powinien szafować życiem ludzi.

Psy łańcuchowe demokracji

Ta sytuacja to skutek wycofania się polityków - klękających, przepraszających za karykatury, deklarujących, że terroryzm nic nie ma wspólnego z islamem. Uczciwiej byłoby powiedzieć: "'Charlie Hebdo' się wycofuje. Nie mogę dłużej narażać ludzi. Niestety, Francja nie jest w stanie zapewnić obywatelom bezpieczeństwa i wolności".

Co pomogą marsze solidarności, jeżeli za tymi deklaracjami nie będzie stała silna pięść, potrafiąca zapewnić obronę? Co da pisanie "Je suis Charlie", jeżeli nikt nie pojedzie zrównać z ziemią Państwa Islamskiego? Kiedy nawet nie mamy zdolności zniszczenia przemytniczych łodzi i zakończenia procederu handlu żywym towarem na Morzu Śródziemnym? Najbogatsze miejsce na tym świecie? Wspólnota sui generis? A nasi dziennikarze muszą się ukrywać lub kapitulować.

Ayaan Hirsi Ali (antyislamska publicystka somalijskiego pochodzenia - przyp. red.) wzywała kiedyś dziennikarzy do odważniejszej krytyki totalitaryzmu, jakim jest polityczny islam. Apelowała do nich mówiąc: "Jesteście psami łańcuchowymi demokracji". Tylko co ma zrobić pies, kiedy jego pan zostawi go za drzwiami i nie wyjdzie ze strzelbą przed dom, gdy pojawi się złodziej?

Z drugiej strony, trzymając się analogii kreślonej przez Hirsi Ali, niektóre gończe psy straciwszy węch i instynkt latają jak ogłupiałe pokojowe pieski. Gdy giną osoby po stronie krytyków islamu, nieodpowiedzialne jest w prasie urządzanie rankingów kto jest większym islamofobem. To brzmi jak w wierszu Świetlickiego: "Tego, tego, tamtą, tego". Nie przesadzam czasami? Dotyczy to Polski? Niestety tak. My na razie otrzymujemy tylko niepokojące telefony z arabskimi recytacjami w środku nocy.

Z kolei równie zaangażowane Polki z Wielkiej Brytanii przemawiały na wspomnianym wykładzie Larsa Vilksa w Kopenhadze i do nich także strzelano. Wkrótce organizują kolejną już wystawę w Londynie z cyklu Passion for Freedom. Islam też jest tam krytykowany, co z pewnością nie przypadnie do gustu radykałom. Bez obstawy policji tym razem się nie obędzie. W takiej sytuacji świński epilog "love story" pod warszawskim meczetem, jako przyczynek do ogólnonarodowej dyskusji, czy lubimy Arabów, jest żałośnie naciągany. Są sprawy niebezpieczniejsze.

Może sami sobie jesteśmy winni? Po co wkładać palce między drzwi? Przecież wiadomo, jak to jest z NIMI. Tylko co dalej? Jaka jest długofalowa konsekwencja wycofania się z wolności słowa pod lufami karabinów? Może taka jak w Arabii Saudyjskiej czy Iranie? Bluźnierca już nigdy nie byłby zabijany przez anonimowego zamachowca - zostanie ukarany po usłyszeniu wyroku w majestacie prawa.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (402)