Charles Crawford dla "Wprost": To tylko pretekst dla Brukseli
UE podejmuje ryzykowne działania przeciw Polsce, obnażają one słabość Komisji Europejskiej. Europę Środkową postrzega się jako krnąbrny region, którego się nie słucha, tylko ciągle upomina - mówi w rozmowie z "Wprost" Charles Crawford, konsultant polityczny i były ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce.
28.01.2016 | aktual.: 28.01.2016 10:18
Jakub Mielnik: Jak poważna jest akcja Komisji Europejskiej przeciwko Polsce?
Charles Crawford:Powaga tego ruchu zależy od punktu widzenia różnych części unijnej hierarchii. Bez wątpienia część wyższych rangą członków Komisji martwi się ostatnimi wydarzeniami w Polsce i sądzi, że wprowadzenie mechanizmu kontroli praworządności to właściwa odpowiedź na te zastrzeżenia. Zwolennicy federalnej Europy mogą postrzegać tę procedurę jako kolejny pretekst do rozszerzenia wpływów Brukseli kosztem suwerenności państw narodowych. Niezależnie od motywacji używanie takiego mechanizmu jest ryzykowne. Czy Komisja zrobiła wszystko, co możliwe, żeby sprawdzić wszystkie fakty i wysłuchać wszystkich stron, a także sprawdzić mniej kategoryczne sposoby wyrażenia swoich obaw, choćby poprze cichą dyplomację? Czy to zagraża kolejnym polskim rządom? I czy Komisja spojrzała na wydarzenia w Polsce w kontekście rażących naruszeń rządów prawa w innych krajach europejskich? Czyli krótko mówiąc, czy zachowane zostały proporcje, które Komisja powinna zachowywać?
To retoryczne pytania. Procedurę jednak wprowadzono...
- Instynkt podpowiada mi, że ten ruch jest pochopny i nierozważny. To tylko rozdrażni ekipę rządzącą obecnie w Polsce. Innym krajom członkowskim nie spodoba się ustanowiony przez Komisję precedens, wedle którego instytucja postrzegana jako neutralna unijna biurokracja w mało zgrabny sposób miesza się w wewnętrzne spory polityczne państwa członkowskiego. Trzeba pamiętać, że w przypadku Polski mamy do czynienia z rządem posiadającym jeden z najbardziej przekonujących mandatów demokratycznych w Europie. Komisja zrobiłaby lepiej, gdyby podeszła do tego z większym szacunkiem i ostrożnością. Trudno nie przywołać tutaj prezydenta Francji Jacques’a Chiraca, mówiącego w 2003 r. Europie Środkowej, żeby siedziała cicho. W niektórych zakątkach Europy ciągle pokutuje aroganckie podejście do tego regionu, postrzeganego jako zbyt skomplikowany, krnąbrny i odmienny – taki, który trzeba obserwować, ale już nie słuchać tego, co ma do powiedzenia. Trudno sobie wyobrazić Komisję podejmującą podobne działania przeciwko Francji
czy Niemcom w sytuacji ostrego konstytucyjnego konfliktu w tych krajach.
Czy możemy spodziewać się dalszej eskalacji działań na linii Warszawa - Bruksela?
- Oczekuję, że polski rząd odpowie jakoś na działania Komisji, być może na gruncie prawnym. Ale to nie wyklucza możliwości cichej umowy, dzięki której będzie można znaleźć formułę biurokratycznego rozwiązania problemu bez wyrządzania zbyt wielu szkód. Polska jest wielkim beneficjentem unijnych programów i całej europejskiej integracji. Ale to nie oznacza, że musi potulnie przyjmować wszystko, czego chce Bruksela. Przeciwnie, jest to dobry powód, żeby Polska i Bruksela trzymały te różnice pod kontrolą i z dala od medialnego zgiełku.
Przeczytaj również: Co PO obiecała Rosjanom? "To co dobre dla Gazpromu, jest dobre dla całego świata"
Jaka powinna być polska strategia?
- Główną troską Komisji wydaje się polski spór między parlamentem a Trybunałem Konstytucyjnym. To jest coś, co Polska we własnym interesie powinna rozwiązać szybko i w zgodzie z europejskimi standardami. Byłoby dobrze, żeby działania te poparła Komisja Wenecka, bo ma ona w Europie duży autorytet. Tę sprawę trzeba jednak oddzielić od kwestii tego, czy Komisja działała uczciwie i roztropnie, wybierając Polskę jako pierwszy kraj członkowski UE poddany takiej procedurze. Mamy dziś do czynienia w Europie z dramatycznymi i bardzo drażliwymi problemami z przestrzeganiem przez państwa członkowskie zasad prawa dotyczącego migracji. Konsekwencje tych działań wywołują oburzenie w całej Europie. Dlaczego nie zacząć od tego problemu? Polska ma wiele sposobów na wyrażenie swojej opinii w tej sprawie, zarówno publicznych, jak i politycznych.
Czy są jakieś znaczące różnice w tym, co dzieje się ostatnio w Polsce, a praktyką w innych krajach UE?
- Każde państwo ma swoje sposoby na zarządzanie mediami publicznymi i mianowanie sędziów, na tej różnorodności opiera się nowoczesna demokracja. Dlatego Unia kolektywnie, także za zgodą Polski, zdecydowała o ustaleniu pewnych wiążących standardów i wymagań, które mają powstrzymywać państwa członkowskie przed stosowaniem mniej demokratycznych metod. W teorii wszystko jest świetnie. W praktyce, jak pokazuje sprawa polska, zastosowanie tych zasad w sposób, który nie prowadziłby do spięć, jest bardzo trudne. Jestem pewien, że polscy eksperci mają teraz pełne ręce roboty, wskazując Brukseli przykłady innych krajów członkowskich, będących na bakier z unijnymi standardami. Polscy eksperci mogą podnosić argument, że nawet jeśli Komisji nie podoba się to, co dzieje się w Polsce, to i tak nie stoi to w sprzeczności z praktykami w innych krajach europejskich.
Czy akcja UE przeciw Polsce to pojedynczy precedens, czy też mamy do czynienia z nowym podejściem w relacjach między Komisją a państwami członkowskimi?
- Mamy do czynienia z jednym i drugim. Precedensy działają w obie strony. Jeśli miałby on doprowadzić do uzyskania słusznych z punktu widzenia UE rozwiązań w Polsce, to nawet przy sprzeciwie wewnątrz Polski i wśród części krajów członkowskich precedens ten mógłby być uznany za autentycznie pomocne narzędzie, pomagające utrzymać europejskie standardy. A to z kolei oznaczałoby, że zaczęto by go stosować częściej. Jeśli jednak to precedensowe działanie doprowadzi do pogorszenia relacji Polski z jej partnerami w UE, to powiększyłoby to tylko listę unijnych problemów, stając się dla Brukseli sygnałem, żeby tego rodzaju interwencji unikać za wszelką cenę.
A jak się ma rzekome zagrożenie demokracji w Polsce do innych problemów Europy, takich jak imigracja, Brexit czy kryzys strefy euro?
- Sądzę, że tę kwestię należy umieścić na końcu tej listy. Co prawda jest taki argument, mówiący, że mierzenie się z wielkimi problemami, kiedy już stają się wielkie, jest nieskuteczne. Dlatego lepiej zdusić je w zarodku, aby wysłać silny sygnał, że europejskie wartości nie mogą być nawet odrobinę zagrożone. To brzmi rozsądnie, ale tylko przy założeniu, że Komisja nie może ufać, iż kraje członkowskie będą respektować standardy, które same zaakceptowały. A to nie jest najlepszy punkt wyjścia do stosowania takiej strategii.
Jak pan ocenia postawę Donalda Tuska i komisarz Elżbiety Bieńkowskiej wobec unijnej akcji przeciwko ich własnemu krajowi?
- Donald Tusk stwierdził, że przesadzona presja na Polskę może odnieść skutek odwrotny do zamierzonego, i to jest słuszna uwaga. Może jednak Komisja mogła wziąć to pod uwagę, zanim zdecydowała o podjęciu kroków wobec Polski? Nawet jeśli tych dwoje czołowych polskich urzędników w Brukseli prywatnie nie lubi rządu PiS, czy rzeczywiście uważają rozwój wypadków za pomocny?
W dłuższej perspektywie, jaki będzie wpływ działań Komisji przeciw Polsce na relacje między Brukselą, Warszawą i innymi krajami członkowskimi?
- Unia działa na podstawie wzajemnego zaufania i szacunku. Uciekanie się do tego rodzaju procedur obnaża, według mnie, słabość, a nie siłę Komisji. Po takie kroki sięga się tylko wtedy, gdy wiadomo, że siła perswazji nie zadziała. Eurosceptycy uwielbiają takie sytuacje. Inne kraje będą uważnie obserwować rozwój wydarzeń, a wiele jest wśród nich takich, którym bardzo się nie podoba poszerzanie kompetencji Komisji Europejskiej kosztem rządów narodowych. Żaden kraj nie chce być zmuszany do klęczenia za karę na grochu.
Przeczytaj również: Kogo rozliczy PiS? Zobacz, co w najnowszym "Wprost"