Charków szykuje się na wojnę. "Odprawię tylko dziecko"
Jeśli rosyjska inwazja zacznie się od Charkowa, to nie będzie dla Putina przyjemny spacerek przez Ukrainę. Już nie jesteśmy tacy sami, jak w 2014 roku – mówi Aleksiej, jeden z założycieli charkowskiej Obrony Terytorialnej. Rekordowa liczba rezerwistów przygotowuje się do obrony regionu. Zgłosił się nawet 70-latek o lasce. Chce być kierowcą: – Jeśli dojdzie do ataku, przymocuję ładunek do samochodu i ruszę na wroga.
W Wirtualnej Polsce publikujemy korespondencję naszych wysłanników, którzy relacjonują sytuację na Ukrainie w obliczu zagrożenia rosyjską inwazją.
Rośnie armia terytorialsów
Charków, ulica Selańska. Opuszczony od sześciu lat budynek liceum właśnie zyskuje nowe życie. Na ponurych korytarzach czuć metaliczny zapach. Kartki na poręczach ostrzegają: "Świeżo malowane". W salach lekcyjnych zdemontowane witraże z sierpem i młotem stoją oparte o ścianę. Przy wejściu leży jeszcze gruz. Na zewnątrz trwają ćwiczenia.
- Równomiernie rozłóż ciężar. Noga do przodu. Nie przechylaj głowy. Jeszcze raz! - mówi instruktor z wąsem. Kilkunastoosobowe grupy wymieniają się co pół godziny, żeby ćwiczyć pod okiem dowódców. Niektórzy pierwszy raz trzymają automat w ręku.
Młody drobny chłopak poharatał właśnie rękę zamkiem od kałasznikowa. Przejęty nie wie jeszcze, czego oczekuje instruktor. Ma nogi jak z waty. Raz za razem próbuje wykonywać polecenia.
- To nasze pierwsze ćwiczenia w nowym miejscu. Wprowadziliśmy się tutaj na początku stycznia. Dziesięć dni po tym, jak w życie weszła długo wyczekiwana ustawa, dzięki której Obrona Terytorialna stała się samodzielnym rodzajem sił zbrojnych - mówi jeden z członków 113. brygady obrony terytorialnej obwodu charkowskiego.
Odzew zaskoczył wszystkich. Jeszcze nigdy w całym regionie nie było tylu chętnych, by w razie wojny bronić okolicznych miast i wsi.
"Bronimy swoich rodzin"
- Wśród ochotników mamy cały przekrój społeczny: dobrze prosperujących biznesmenów, naukowców i studentów. Ostatnio zgłosił się nawet 70-latek. Mimo że chodzi o lasce, chce pomagać naszym chłopcom. Powiedział, że zaangażuje się jako kierowca, a jeśli dojdzie do ataku, przywiąże ładunek do maski samochodu i ruszy na wroga - opowiada starszy sierżant Mychajło Sokołow.
Chęć obrony najbliższych to jedna z głównych motywacji rezerwistów.
- Ochotnicy doskonale wiedzą, że chodzi o nasz kraj, miasto i rodziny. Utrzymanie pokoju jest naszym obowiązkiem, a na miejscu przyniesiemy znacznie więcej korzyści. Jak nikt inny znamy topografię i warunki geograficzne – tłumaczy Sokołow.
Rezerwiści po podpisaniu kontraktu mają gwarancję, że nie zostaną przesunięci do innych obwodów. Liczą na to, że w razie mobilizacji, będą u siebie.
- Mojego miasta będę bronił własnym ciałem. Może to nie brzmi patriotycznie, ale o Charków będę walczył, jak o żadne inne miejsce na świecie, do upadłego - mówi Aleksander, absolwent farmaceutyki i prawa, właściciel sieci sklepów z odzieżą i obuwiem. Kiedy wybuchła wojna w Donbasie, ze względu na stan zdrowia nie został wcielony do wojska.
"Nasza odpowiedź może zaboleć"
Powołanie w 2014 r. odebrali Aleksiej i Jewgienij. Byli wtedy po trzydziestce. Kiedy wrócili z frontu, zorientowali się, że masa ludzi chciałaby brać udział w obronie miasta, ale nie ma takich możliwości. Obaj zaangażowali się w tworzenie charkowskiej obrony terytorialnej.
Początki nie były łatwe. - Z jednej strony mieliśmy dużo osób z doświadczeniem wojskowym, z drugiej - chętnych do nauki. Ludzie byli pełni zapału, za własne pieniądze kupowali wyposażenie. Każdą wolną chwilę poświęcali na ćwiczenia - wspomina Aleksiej.
Jednak władze w Kijowie z dystansem patrzyły na zapaleńców z okolic Charkowa. Nieufność była uzasadniona. W czasie, kiedy separatyści ogłaszali powstanie Charkowskiej Republiki Ludowej, co piąty mieszkaniec miał pozytywny lub niejednoznaczny stosunek do integracji regionu z Rosją. Charków o mały włos nie podzielił losów Doniecka i Ługańska, które zamienione zostały w marionetkowe republiki Putina.
- Do oddziałów trafiało wiele niepożądanych osób. Zdarzali się nawet szpiedzy. Ochotnicy nie mieli ani doświadczenia, ani broni. Nie wiedzieliśmy, co robić, Na własną rękę szukaliśmy możliwości ćwiczeń w jednostkach wojskowych. Robiliśmy zrzutki, żeby zapłacić instruktorom - wspomina Jewgienij.
Mimo trudności, byli konsekwentni. Przez osiem lat prawie co tydzień spotykali się, żeby ćwiczyć. Z czasem władze dostrzegły ich potencjał.
- Teraz nasz oddział jest najlepszy na Ukrainie. Braliśmy nawet udział w ćwiczeniach NATO - Aleksiej pęka z dumy.
- Ostatnio szczególne często dzwonią do mnie ludzie i pytają, jak mogą do nas dołączyć. Zaczynają rozumieć powagę sytuacji. To nie jest hobby dla tych, którzy chcą pobiegać z kałasznikowem po poligonie. Żołnierze po podpisaniu kontraktu stają się częścią rezerwy ukraińskiego wojska. Kiedy wybuchnie wojna, dostaną broń do ręki - mówi Jewgienij.
- Niektórzy mieszkańcy Charkowa może i byli dość pasywni, ale lepiej nas nie wkurzać. Będziemy stawiać zdecydowany opór, a nasza odpowiedź może zaboleć. Charków był i będzie ukraińskim miastem.
Gotowi na wszystko
53- letnia Alisa od dawna chciała wstąpić do wojska. Życie potoczyło się inaczej, została pielęgniarką. Oczekiwanie na ćwiczenia z kałasznikowem przerywa dźwięk granatu hukowego. - Musimy być na wszystko gotowi - mówi.
- Patriotą nie jest ten, kto krzyczy na każdym kroku, ale ten, kto działa. W tak trudnym czasie trzeba pomagać wojsku. Chcę być z tymi, którzy bronią naszej ojczyzny. Żeby niebo nad Charkowem zawsze miało tak błękitny kolor, jak na naszej fladze, żeby dzieci dorastały w spokoju.
Zobacz także
Kiedy w 2014 roku separatyści zajmowali budynki lokalnych władz, miasto było pogrążone w strachu. Na ulicach słychać było dźwięk tłuczonych szyb, a nad głowami latały koktajle Mołotowa. - Najpierw w ogóle się nie bałam, bo stresowe sytuacje mobilizują mnie do działania. Dopiero później zrozumiałam, jak niebezpieczna była ta sytuacja - mówi Alisa.
Anastazja jest prawniczką. Samotnie wychowuje dziecko. Kolejne weekendy od lat spędza na ćwiczeniach. Kiedy wybuchła wojna w Donbasie, nie poszła na front. Mówi o tym tak, jakby żałowała. - Gdybym tylko miała większą siłę ducha, na pewno bym dołączyła. Teraz patrzę na to zupełnie inaczej.
"Byłaby to bratobójcza wojna"
Dmytro pracuje w branży IT. W 2014 był na Majdanie, gdzie został wolontariuszem. Rok później przyszedł na pierwsze ćwiczenia. Trzydziestokilkulatek w razie "w" spakował już "trwożną walizkę", czyli bagaż na wypadek rosyjskiego ataku. Niemal wszystkie ukraińskie media radzą, co mieć pod ręką w przypadku szybkiej ewakuacji. - Putin otoczył Ukrainę ze wszystkich stron, ale myślę, że sam jeszcze nie wie, co zamierza zrobić. Kto by tam czytał, co on ma w głowie.
Dmytro o ewentualnym zagrożeniu mówi ze spokojem. Tłumaczy, że nie tylko on zmienił się w ciągu ostatnich lat. - Prorosyjska część charkowskiej społeczności nigdzie nie zniknęła, ale zmienili się ci, którzy stali okrakiem, są bardziej proukraińscy. Na ulicach Charkowa słychać, że język ukraiński stał się bardziej popularny - opowiada po ukraińsku. Bezbłędnie, z dbałością o szczegóły.
To jedna z form patriotycznej manifestacji. Niektórzy z dowódców, choć trudno uwierzyć, twierdzą, że nie znają rosyjskiego. Inni ostentacyjnie podkreślą, że nie będą mówić w języku wroga. To jednak wyjątek, a nie reguła, bo podczas ćwiczeń większość rezerwistów mówi po rosyjsku.
Dla Alisy to właśnie podział w rodzinach jest najbardziej bolesny: na rosyjsko- i ukraińskojęzycznych, na tych, którzy zostali i tych, którzy wyjechali. Tłumaczy, że większość mieszkańców miasta miała bliskich i przyjaciół w Rosji, której granica przebiega 40 km stąd. - Nie mam żalu do zwykłych ludzi. Wojna sprawiła, że wiele więzi zostało zerwanych. Ciągle wierzę, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Poróżniła nas polityka. Mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do pełnej inwazji, bo dla niektórych byłaby to bratobójcza wojna.
"Panika? To już przeszłość"
Dowódcy i rezerwiści nie mają wątpliwości, że Charków się zmienił, a z nim duża część mieszkańców. Mówią, że to nie jest już to samo miejsce, co w 2014 r., kiedy zwolennicy i przeciwnicy Euromajdanu na śmierć i życie ścierali się na centralnym placu Swobody. Jedni obalili ponad ośmiometrowego Lenina z potężnego postumentu, drudzy przez wiele miesięcy terroryzowali miasto. Licząc, że destabilizacja życia przełoży się na niechęć wobec władz w Kijowie.
Kiedy w drugiej połowie stycznia prezydent Ukrainy powiedział w "Washington Post", że "Charków może być okupowany", rezerwiści ogłosili gotowość. Mimo że nie potrafią odpowiedzieć na pytania: czy naprawdę do miasta nadciąga wojna, czy to u nich padną pierwsze strzały, czy Charków znów będzie musiał walczyć, by błękitno-żółte flagi powiewały nad miastem, to są gotowi i na taki scenariusz.
- Jako wojskowi nie spekulujemy, czy wojna będzie, czy nie. Naszym zadaniem jest się do niej przygotować. W 2014-15 roku panowała tu panika, ale to już przeszłość. Wcześniej ludzie mieli klapki na oczach. Teraz są spokojni, bo jesteśmy lepiej zorganizowani - mówi starszy sierżant Sokołow.
- Możemy tylko patrzeć na fakty i analizować. A faktem jest, że Rosja gromadzi wojska przy ukraińskiej granicy. To oznacza, że musimy być gotowi na wojnę. Czy do niej dojdzie? Odpowiedź zna tylko ten chory karzeł z Kremla - obrusza się Jewgienij.
Aleksiej uważa, że sytuacja może zmienić się z godziny na godzinę. - Nawet jeśli dojedzie do inwazji, nie będzie to dla Putina "przyjemny spacerek" przez Ukrainę.
Anastazja - w razie godziny "W" - ma już swój plan. - Rodzinie nie mieści się to w głowie, ale ja dokładnie wiem, co zrobię. Spakuję dziecko i odprawię je w bezpieczne miejsce. A później? Stawię się na zbiórkę i pójdę walczyć. Nie mogę inaczej.
Patryk Michalski, Tatiana Kolesnychenko