Chaplin w baseballówce
Wygląda na to, że w dobrym tonie będzie u nas dystansowanie się od "prymitywizmu" i "łopatologii" metod dokumentalnych Michaela Moore'a. A przecież reżyser staje po stronie tych, do których strzelają naprawdę - pisze Tadeusz Lubelski w "Tygodniku Powszechnym".
“Fahrenheit 9/11” jest klasycznym przykładem filmu, po którym redakcje lubią drukować dwie recenzje obok siebie, jedną z nagłówkiem “za”, drugą - “przeciw”. Z góry można założyć, że każda będzie miała poważnych zwolenników.
Nie sposób odmówić racji Benjaminowi Barberowi, który przed kilkoma tygodniami, poproszony o komentarz do filmu Moore’a, odpowiedział na tych łamach: “Kiedy wiadomości stają się rozrywką, demokracja cierpi”. Ale też jeśli pamiętać, jak ważne jest uwrażliwianie usypiających dziś sumień, trudno nie przyznać za publicystą “New York Timesa”: “Moore niesłychanie przysłużył się dobru publicznemu”. Skoro amerykański prawicowy publicysta nazwał autora “Fahrenheita 9/11” “nowym Goebbelsem”, francuska recenzentka “Téléramy” miała dobre prawo porównać go z Chaplinem, który - będąc twórcą “Dyktatora” - jako pierwszy z filmowców rzucił wyzwanie Hitlerowi.
Oczywiście, pokazywanie prezydenta robiącego miny na kilka sekund przed telewizyjnym występem albo wiceministra obrony w analogicznej sytuacji śliniącego grzebień, chwyty rodem z tanich telewizyjnych programów satyrycznych - poważnemu dokumentaliście nie przystoją. Ale czy ten dokumentalista nie powinien brać pod uwagę przyzwyczajeń publiczności, skoro przewiduje - z rozmachem - że będzie ona masowa? - pyta autor.