PolskaByły prezes PZU na wolności

Były prezes PZU na wolności

Były szef PZU SA Władysław J. opuścił areszt na Rakowieckiej w Warszawie. Sąd Okregowy dla Warszawy - Śródmieścia pozwolił oskarżonemu wyjść na wolność za kaucją miliona złotych.

Były prezes PZU na wolności
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk

17.08.2004 | aktual.: 17.08.2004 17:18

Obraz

Po wyjściu z aresztu Władysław J. wygłosił krótkie oświadczenie, w którym podkreślił że, obejmując prezesurę PZU - ta firma była zadłużona i była bankrutem, kiedy zaś opuszczał PZU pozycja firmy była niezwykle silna na rynku. Dodał, że zawsze pracował dla korzyści PZU a odpłacono mu niegodziwością i dla celów polityczno-biznesowych wyeliminowano go z życia publicznego.

J. zapewnił o swojej uczciwości i powiedzial, że będzie dochodził swoich racji. Zaznaczył również, że był przeciwny wpłacaniu tak wysokiej kaucji, jednak zrobił to tylko dla swojej chorej żony.

Władysław J. powiedział, że zaraz po wyjściu na wolność jedzie się z nią spotkać, a w najbliższych dniach podda sie badaniu lekarskiemu, by móc w pełni sił stawiać się na kolejne rozprawy.

Zwolnienie J. z aresztu, w którym przebywa od maja 2002 r., stało się możliwe po tym, jak na konto sądu wpłynął zebrany przez rodzinę milion złotych kaucji. W miejsce aresztu sąd - dla zapewnienia właściwego toku procesu J. - zastosował zakaz opuszczania kraju połączony z zatrzymaniem paszportu.

We wtorkowym, zamkniętym dla prasy, posiedzeniu sądu wzięły udział trzy osoby, które wpłaciły kaucję. Podpisały one dokument o jej przepadku w razie utrudniania przez J. postępowania (np. nie stawiania się na rozprawy), a także dostarczyły oryginały pokwitowań wpłaty kaucji.

Siostra oskarżonego, Halina, powiedziała dziennikarzom, że kaucję zebrała rodzina i to z niemałym trudem. Oświadczyła, że oskarżenie jej brata było zamówieniem politycznym; nie powiedziała czyim. Dodała, że po zwolnieniu będzie można podjąć leczenie brata, u którego podejrzewa się stwardnienie rozsiane. Nie miał możliwości leczenia w warunkach aresztu - dodała.

Jedną z poręczycielek była żona oskarżonego, która przybyła do sądu na szpitalnym łóżku (jest po wypadku samochodowym). Istniała wprawdzie możliwość odebrania od niej poręczenia przez pełnomocnika i oddelegowanego sędziego, ale mec. Witold Kabański powiedział dziennikarzom, że obrona zdecydowała się na taki krok, by przyspieszyć zwolnienie.

Procedura jest zawsze taka sama - powiedział o sposobie postępowania przy wpłacaniu kaucji rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie sędzia Wojciech Małek. Nie widział on potrzeby badania przez sąd źródeł pochodzenia pieniędzy wpłaconych na kaucję.

W ubiegłym tygodniu sąd zdecydował, że były prezes PZU będzie mógł opuścić areszt, jeśli do 19 sierpnia wpłaci kaucję wynoszącą milion złotych. Uzasadnił decyzję tym, że skończył się pewien etap jego procesu, zostały złożone wyjaśnienia i nie ma już obaw mataczenia.

Prokuratura oskarża 48-letniego Władysława J., z zawodu lekarza, że od sierpnia 1998 r. do końca kwietnia 1999 r. jako prezes i członek zarządu PZU działał na szkodę spółki, głównie przez "niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku należytej dbałości o jej mienie". Miało to polegać na zaniechaniu obowiązku weryfikacji przedkładanej dokumentacji dotyczącej kupowanych dla PZU nieruchomości po zawyżonych cenach, w wyniku czego spółka straciła ponad 10 mln zł.

Władysław J., któremu grozi do 10 lat więzienia, nie przyznaje się do zarzutów. "Działałem na korzyść, a nie na szkodę PZU i dopełniłem wszystkich obowiązków prezesa" - mówił on na procesie, który ruszył w kwietniu 2004 r. Twierdził, że na prokuraturę w sprawie afery PZU wywierano "nieformalne naciski", ale nie sprecyzował, kto miał naciskać. Oprócz niego oskarżonych w sprawie jest dziewięć osób - byłych członków zarządu PZU i pośredników handlu nieruchomościami.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)