Były naciski ws. skreślenia E.Klicha z listy wykładowców?
Płk Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, polski akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) przekazał swoje uwagi do raportu MAK. 46-stronicowy materiał pułkownika trafił do komisji Jerzego Millera, szefa MSWiA, która bada okoliczności katastrofy smoleńskiej. Edmund Klich wskazuje na zbyt szybkie tempo prac nad raportem i podkreśla, że współpraca między nim a komisją przebiegała nieprofesjonalnie. Dodaje, że słyszał, że jedna z osób z otoczenia premiera kazała go izolować. W efekcie skreślono go – jak mówi – nie bez powodu z listy wykładowców Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie.
01.12.2010 | aktual.: 03.01.2011 16:26
20 października został przekazany Polsce projekt raportu na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej, przygotowany przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK). Liczący 210 stron dokument zawiera 72 wnioski dotyczące pośrednich i bezpośrednich przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz siedem rekomendacji dla cywilnych służb lotniczych.
Jakie uwagi ma Edmund Klich?
Opracowanie, w którym polski akredytowany przy MAK zawarł swoje uwagi liczy 46 stron plus dwustronicowy załącznik. - Wskazałem ponad 20 okoliczności i 12 przyczyn katastrofy. Z mojej analizy wynika, że więcej błędów popełniła strona polska, ale nie mogę powiedzieć w ilu procentach wina leżała po jednej czy drugiej stronie - mówi Edmund Klich w rozmowie z Wirtualną Polską.
Dodaje, że w swojej ocenie opierał się na faktach - m.in. zeznaniach kontrolerów lotu, wydawanych komendach i podejmowanych decyzjach. Ubolewa jednak nad tym, że nie wszystkie fragmenty rozmów w kabinie pilotów i na stanowisku dowodzenia zostały odczytane. Na ile nie odczytane fragmenty mogły być istotne dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy? - Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo nie znam tych zapisów. Jedno jest jednak pewne - jeśli są tak duże braki, nie powinno się przechodzić nad tym do porządku dziennego. To zbyt ważna dla Polski katastrofa, by w tak szybkim tempie wydawać końcowy raport - podkreśla Edmund Klich.
Premier powinien podjąć interwencję?
Pytany o to, czy w tej sprawie powinien zainterweniować premier, Edmund Klich odpowiada: - Nie wiem co w tej sytuacji powinien zrobić premier, nie zajmuję się polityką. To pytanie do ministra Millera, on jest bliżej Donalda Tuska - podkreślił pułkownik. Pytany, czy sam próbował alarmować ministra, aby zwolnił tempo prac na raportem odpowiada: - We wrześniu złożyłem Jerzemu Millerowi taką propozycję. Powoływałem się na załącznik 13 do Konwencji Chicagowskiej, w którym jest jasno powiedziane, że jeśli obydwie strony wyrażą zgodę, można wydłużyć ten czas. Minister zadecydował jednak inaczej - mówi płk Klich.
Szkic opracowanej przez komisję pod przewodnictwem ministra Millera opinii do raportu MAK, jest już gotowy a pełny dokument, zawierający uwagi i wnioski, strona polska ma przedstawić do 19 grudnia. Polska opinia zostanie następnie rozpatrzona przez Komisję Techniczną MAK. Nie ma jednak regulacji, które wskazywałyby, w jakim terminie MAK musi odnieść się do ewentualnych uwag sformułowanych przez stronę polską.
Jakie uwagi do raportu przedstawi Polska? – Nie wiem, bo między mną a komisją nie było praktycznie żadnego kontaktu. Mam jednak nadzieję, że ktoś z członków komisji weźmie pod uwagę moje opracowanie. Trudno mi jednak powiedzieć, czym różni się mój materiał od opinii komisji. Nie wiem, na ile moje wnioski są czymś nowym, a na ile powielonym w stosunku do dokumentacji komisji. Zamiast razem, pracowaliśmy oddzielnie. To nieprofesjonalne – mówi w rozmowie z Wirtualna Polską płk Edmund Klich.
Miller zaprosił Klicha na spotkanie
W południe Edmund Klich spotkał się z szefem MSWiA. Szef PKBWL nie chciał jednak mówić o szczegółach spotkania twierdząc, że wszystkie poruszone tematy są poufne. Przed spotkaniem mówił w rozmowie z Wirtualną Polską, że nie spodziewa się, aby rozmowa miała charakter przełomowy. - Mam nadzieję, że przekażemy sobie wzajemne uwagi. Trudno mi będzie jednak odnieść do opracowania członków komisji Millera, bo takiego do tej pory nie otrzymałem. Informację o planowanym spotkaniu otrzymał wczoraj po południu - mówi pułkownik i tłumaczy, że od kilku tygodni nikt z rządu nie kontaktował się z nim w sprawie toku śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej. – Słyszałem, że po moim ostatnim wystąpieniu w sejmie osoba z otoczenia premiera proponowała na płaszczyźnie rządu, aby mnie izolować – mówi Edmund Klich.
Chodzi o wypowiedź, która padła podczas spotkania z sejmowymi komisjami infrastruktury i sprawiedliwości. Płk Klich stwierdził, że Jerzy Miller, szef MSWiA "dwa razy poniżył go w obecności Rosjan". Klich mówił też posłom, że dwukrotnie pisemnie w rzeczywistości było to kilka pism w tej sprawie zwracał uwagę MAK na złą współpracę przy wyjaśnianiu katastrofy w Smoleńsku.
Premier Donald Tusk, ustosunkowując się do krytycznej wobec Jerzego Millera wypowiedzi płk. Klicha, stwierdził, że dużo ważniejsze niż to, czy urzędnicy między sobą się lubią, jest to, na ile skutecznie płk Klich będzie pomagał państwu polskiemu formułować uwagi do projektu raportu, który sporządziła strona rosyjska. - Nie jest ważny komfort ministra Millera czy Edmunda Klicha. Ważne jest to, żeby doprowadzili sprawę do rzetelnego końca, bo dzisiaj jesteśmy w jednym z kluczowych momentów – podkreślił w rozmowie z dziennikarzami.
"Minister dziwnie się zachowywał"
Klich wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską, że "nie ma nic do ministra Millera", ale zastanawia się skąd może wnikać niechęć ministra do niego. – Minister dziwnie się zachowywał względem mnie. Gdy dostałem od Rosjan zaproszenie na spotkanie, dzwonił do Moskwy i mówił, że mam nie brać udziału w tym spotkaniu. To chyba nie jest normalne. Na tym polega polityka, a mi zależy na pokazaniu prawdy o katastrofie. Niestety prawda może być niewygodna dla ministra Millera, który nadzoruje BOR, a jak wiemy, BOR jest we wszystko zamieszany. Jeśli bowiem chroniło się prezydenta na lotnisku, które jest kawałkiem betonu w polu, nie ma procedur dot. lotów osób ważnych, to jest problem – mówi Edmund Klich.
"Skreślili mnie z listy wykładowców w Dęblinie"
Edmund Klich przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że efektem izolowania go jest m.in. to, że skreślono go z listy wykładowców Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. – Do tej pory na moich wykładach sala była pełna, studenci lubili moje zajęcia. W tym roku akademickim prowadzi je inny wykładowca. Najśmieszniejsze jest jednak to, że zajęcia będą prowadzone w oparciu o moją książkę. To prawdziwy humor w krótkich spodenkach – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską pułkownik.
Gen. bryg. pil. dr Jan Rajchel, rektor uczelni przyznaje, że płk Klich nie prowadzi już zajęć. Pytany o to, czy powodem zakończenia współpracy z Edmundem Klichem były naciski ze strony rządowej, mówi, że nie.
Rektor: Klich ferował wyroki, nie jest odpowiednim wykładowcą
– Decyzję podjąłem osobiście. Należy jednak zaznaczyć, że Pan Edmund Klich nigdy nie był wykładowcą WSOSP a zajęcia prowadził na studiach podyplomowych na podstawie „umowy o dzieło”, więc nie może być mowy o skreślaniu kogoś z listy. Nie ukrywam jednak, że jednym z powodów nie przedłużenia z pułkownikiem umowy była jego postawa prezentowana w mediach po katastrofie smoleńskiej - tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską dr Jan Rajchel.
W ocenie rektora Klich, "nie czekając na zakończenie śledztwa, ferował wyroki twierdząc, że winę za katastrofę ponosi załoga". - Mówił również, że nie wyciągnięto odpowiednich wniosków z poprzednich katastrof lotniczych a wypadek jest skutkiem wieloletnich zaniedbań i niewłaściwego szkolenia w lotnictwie państwowym. Jako osoba zajmująca tak eksponowaną pozycję w instytucji zajmującej się badaniem wypadków lotniczych powinien wiedzieć, jak dużo wysiłku i pracy Siły Powietrzne włożyły w realizację zaleceń po katastrofie samolotu CASA oraz, że system szkolenia pilotów lotnictwa transportowego w WSOSP kilka lat temu uległ dużym przeobrażeniom. Osoba, która publicznie przekazuje niesprawdzone i nieprawdziwe informacje nie jest odpowiednim wykładowcą – mówi rektor WSOSP.
Edmund Klich ripostuje: - Prawda jest taka, że oprócz zwolnienia niektórych oficerów do cywila niewiele zrobiono, w tym również w szkole lotniczej, od której wszystko się zaczyna. Uczelnia lotnicza tworzy dobre lub złe nawyki. Uczy dobrze lub tylko zadowalająco. Przyjmuje według ocen lub według znajomości - mówi. Dodaje, że nigdy nie powiedział, że winę za katastrofę ponoszą piloci. - Mówiłem jedynie jak działali, to media w ten sposób to komentowały - podkreśla.
Wśród innych przyczyn nieprzedłużenia umowy z Edmundem Klichem dr Rajchel wymienia powód finansowy. - Prowadzenie zajęć przez żołnierzy zawodowych będących pracownikami uczelni oraz zajmujących wysokie stanowiska w strukturach BL MON jest tańsze, a przekazywane treści nauczanych przedmiotów są na wysokim merytorycznym poziomie.
Rektor jednocześnie podkreśla, że książka płk. Klicha, który zresztą nie jest jedynym autorem, stanowi jedną z kilkunastu pozycji zalecanej literatury do prowadzenia jednego z przedmiotów.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska