Adam był księdzem przez 9 lat. Zrezygnował rozczarowany Kościołem hierarchicznym© East News | STANISLAW KOWALCZUK

Były ksiądz ujawnia. Opowiada o sekretach seminarium i Kościoła

Adam był księdzem przez 9 lat. Zrezygnował rozczarowany Kościołem hierarchicznym. Zanim odszedł, chciał popełnić samobójstwo. Dziś jest mężem i ojcem dwójki dzieci. - Kiedy zrezygnowałem, to czułem, że Bóg powiedział: zmieniamy trasę, cel jest ten sam, ale idziesz teraz inną ścieżką - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

Kościół w Polsce od kilku lat przeżywa poważny kryzys. Coraz mniej ludzi w kościołach, głośne akty apostazji, sojusz części duchownych z politykami, czy widoczny kryzys powołań sprawiają, że coraz więcej Polaków ma o nim złe zdanie.

Z Kościoła odchodzą także księża. Jak podaje Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, w Polsce średnio w XXI wieku każdego roku sutannę porzuca 56 duchownych. Porozmawialiśmy z jednym z nich i zapytaliśmy go o powody, dla których zrzucił sutannę.

Arkadiusz Grochot, Wirtualna Polska: Jak się przestaje być księdzem?

Adam, były ksiądz: Droga nie jest nadmiernie skomplikowana. Po prostu idzie się do biskupa. Ja poszedłem i przekazałem mu, że chcę zrezygnować. Oczywiście wypytywał o powody i kazał mi się jeszcze zastanowić. Ale ja już byłem zdecydowany. Zaznaczyłem tylko, że choć decyzji nie zmienię, to ze względu na trwający rok szkolny, odejdę po nim. Wtedy też zakończę pracę w parafii. Chciałem uniknąć skandalu.

Zgodnie z zapowiedzią w czerwcu znów poszedłem do biskupa z informacją, że podtrzymuję swoje postanowienie. Biskup mi przekazał, że musi na mnie nałożyć karę suspensy, czyli zakaz wykonywania czynności kapłańskich, w tym przypadku za nieposłuszeństwo. Spakowałem się i wyjechałem z parafii.

Dlaczego zrzuciłeś sutannę?

Przede wszystkim rozczarowałem się ludźmi w Kościele i systemem. Przeszkadzało mi to, że w Kościele jest wielu księży homoseksualistów. Oficjalnie wiadomo, że osoby o takich skłonnościach nie mogą być przyjmowane do seminariów, i nie mogą być księżmi. To teoria, bo sposób weryfikacji nie był do końca sprawny.

Pamiętam, że w seminarium jednego kleryka nakryli na oglądaniu treści pornograficznych o charakterze homoseksualnym. Osobiście znalazłem się w sytuacji, że starszy kleryk chciał się ze mną "umawiać na spotkania".

Kiedy zostałem już księdzem, zaczęło też się pojawiać coraz więcej skandali pedofilskich, które nie zawsze spotykały się ze zdecydowaną reakcją biskupa. Niektóre sprawy próbowano tuszować.

Widziałeś jakiś skandal z bliska?

Tak. Proboszcz parafii, w której pełniłem posługę miał partnerkę, do której regularnie jeździł. Jako młody ksiądz pojechałem do kurii z myślą, że po prostu o tym powiem i biskup go zdyscyplinuje. W odpowiedzi usłyszałem: to on tam dalej jeździ? Nie ukrywam, że byłem oburzony: "To wy o tym wiecie i nic z tym nie robicie?".

Po tym wyszedłem. Albo żyjemy jakimiś ideałami i staramy się je realizować, albo nie. Te wszystkie sprawy się kumulowały i nawarstwiały.

Z czasem też coraz trudniej było mi też uczyć w szkole i mówić młodzieży o pięknie Kościoła. Jak długo można wytrzymać, że ja staram się mówić wzniosłe rzeczy, a uczniowie zasypują mnie przypadkami skandali, o których wiedziałem i musiałem świecić oczami. Totalne rozdwojenie.

Jak mówić innym, że warto być w Kościele hierarchicznym, gdzie są biskupi, ale sam tego nie czujesz. Stwierdziłem, że nie mogę być rozdwojony, nie mogę żyć w schizofrenii. Że nie mogę mówić, że wszystko jest super, a struktura jest tak chora, że sam masz ochotę z niej odejść.

Z tego, co mówisz, wygląda, że przechodziłeś przez kryzys wiary.

Może cię zaskoczę, ale nigdy nie zwątpiłem w istnienie Boga i w sens wiary. Kryzys jaki miałem był związany z instytucją, która mnie zraziła.

Jej braki dostrzegałem nawet na podstawowym poziomie. Przykładowo - zarządzanie. W diecezji brakowało rozeznania nawet co do tego, kto i w jakiej pracy najlepiej się odnajduje. Nie ma indywidualnego zarządzania ludźmi.

Nikt nie rozmawia z księżmi o tym, gdzie trafią na parafię?

Nie. Zmiany personalne w diecezji były do końca trzymane w tajemnicy, nikt nic nie wiedział. Przecież nic by się nie stało, gdyby ktoś z kurii zadzwonił do księdza i mu powiedział: planujemy cię przenieść, widzimy jakie masz zdolności, przemyśl taką propozycję. Grajmy w otwarte karty, jesteśmy dorosłymi ludźmi, więc zachowujmy się jak dorośli.

Stwierdziłem, że wolę sam wybrać miejsce, gdzie będę pracował, a nie będę musiał swoim nazwiskiem firmować takiego bałaganu.

Czy był moment, który ostatecznie przesądził o zrzuceniu przez ciebie sutanny?

Trudno mówić o jakimś momencie przełomowym. Te wszystkie sprawy zaczęły się we mnie kumulować. Kiedy po urlopie miałem wracać na parafię, to totalnie nie miałem na to ochoty. Jak wróciłem, to wpadłem w depresję. Pamiętam, że zacząłem się wtedy bać samego siebie. Bałem się, że sam mogę sobie zrobić krzywdę, nie będąc do końca świadomym. Depresja doprowadziła mnie do takiej sytuacji, że straciłem sens życia. Wtedy pomyślałem: najlepiej to wszystko skończyć.

Po dwóch miesiącach zacząłem mieć myśli samobójcze. Zastanawiałem się już nawet nad tym, gdzie się powieszę.

Zacząłeś szukać pomocy?

Tak. Przestraszyłem się tych myśli i zacząłem się ratować. W tamtym momencie nie chodziło mi już o ratowanie kapłaństwa, ale ratowanie siebie przed sobą samym.

Wtedy porozmawiałem szczerze o swoim stanie z proboszczem i potem z biskupem. Doradzili mi terapię psychologiczną. Pojechałem też na indywidualne rekolekcje w ciszy. Po nich już wiedziałem, że to dalej nie ma sensu.

A jak wcześniej, przez dziewięć lat, radziłeś sobie jako ksiądz? To szmat czasu.

Pierwsze lata to jest żywioł. Masz dużo energii, pomysłów, takiego "niewyżycia" duszpasterskiego. Mówiąc krótko - chce ci się. Chcesz pokazać, że warto było poświęcić te 6 lat w seminarium.

Jak jesteś młody, to masz tyle zajęć, że nie masz czasu myśleć. Pracujesz od rana do wieczora i tak każdego dnia. Na początku realizujesz wzniosłe ideały, które wyniosłeś z seminarium, ale z biegiem czasu to przekształca się w "robotę". Starasz się znaleźć czas na modlitwę. Jeśli go znajdziesz, to go masz, jak nie, to nie.

Seminarium dobrze przygotowało Cię do tego, co stało się później?

Wszystko, co dotychczas mówiłem, świadczy, że nie. Seminarium nie przygotowuje dobrze do bycia księdzem. Wszyscy o tym wiedzą, wszyscy o tym mówią, ale nikt nie chce tego zmienić.

Co w tym systemie jest nie tak?

Ta koncepcja jest stworzona po soborze trydenckim, a on odbył się w XVI wieku! To system zakonny i wspólnotowy, a wychodzisz z seminarium i jesteś indywidualistą. W seminarium wychowują cię tak, jak w zakonie, masz ułożony dzień, nie musisz samemu go sobie planować i organizować, wszystko masz wspólne. Ale kiedy idziesz na parafię, to nie ma wspólnej modlitwy, wspólnego planu dnia i tego czasu sam musisz sobie szukać.

Ale ty chyba dobrze odnajdywałeś się jako kleryk.

Tak, nie miałem większych rozterek i wątpliwości. Wiedziałem, że to jest to, co chcę robić. W seminarium przede wszystkim masz czas. Czas na ciszę, czas na refleksję, czas na myślenie, jeśli tylko chcesz. Masz możliwość rozmowy z chłopakami z roku, z przełożonymi, z ojcem duchownym. Ja wszystkie swoje problemy rozwiązywałem ze spowiednikiem. Seminarium to w ogóle dobre miejsce do tego, żeby dobrze siebie poznać.

To skąd potem biorą się problemy wielu księży, często młodych, którzy nie potrafią odnaleźć się w życiu po seminarium?

Często wysyłają młodych kleryków i diakonów na praktyki na idealnie parafie, gdzie jest wszystko ułożone. Po święceniach trafiają na proboszcza, z którym się nie da żyć. Młodzi, samotni księża często wtedy uciekają w alkohol czy kobiety.

Po 9 latach bycia księdzem zdecydowałeś się na inną drogę. Dzisiaj masz żonę i dzieci.

Tak, swoją późniejszą żonę poznałem jeszcze w czasie, kiedy byłem klerykiem. Już wtedy była dla mnie bliską osobą, przyjaciółką. Nasza znajomość dopiero później się rozwinęła.

Ale czy to nie było tak, że z kapłaństwa odszedłeś właśnie przez kobietę?

To chyba taki stereotyp w myśleniu wielu, że jak ksiądz odchodzi z kapłaństwa, to powodem musi być kobieta. Tak jak mówiłem wcześniej, powodem mojego odejścia był chory system. To, że związałem się z kobietą, było i tak dla mnie ostatecznie szczęściem, że przez ten trudny czas po odejściu mogłem liczyć na wsparcie i nie byłem sam.

Oczywiście nie ukrywam, że cała ta sytuacja spowodowała, że zbliżyliśmy się do siebie i w konsekwencji podjęliśmy decyzję, że chcemy razem iść przez życie.

Co dzisiaj znaczy dla ciebie rodzina?

To oni dzisiaj nadają mojemu życiu sens. Według mnie, posiadanie rodziny, żony i dzieci, nadaje życiu większy sens, niż bycie księdzem. Jak jesteś księdzem, to poświęcasz się dla ludzi, ale ostatecznie żadna praca duszpasterska nie zaspokoi tęsknoty człowieka za prawdziwą miłością. Chociażbyś miał tysiąc dzieci pod opieką na oazie, to żadne z nich nie jest twoim dzieckiem i nie patrzy na ciebie, jak na tatę.

Kilka dni temu miałem taką sytuację, że wyjechałem na jeden dzień w sprawach zawodowych i zadzwoniła do mnie żona i dała mi do telefonu naszego kilkuletniego syna. On powiedział, że chce żebym wrócił, bo on zawsze zasypia ze mną. To było niesamowite.

Powiedziałeś już swoim dzieciom, że kiedyś byłeś księdzem?

To nie jest jeszcze ten etap. Na razie o tym nie myślę. Pokażę im wszystko w swoim czasie, jak będą w stanie to zrozumieć we właściwy sposób. Nie wiem, kiedy będzie dobry moment, ale myślę, że to samo przyjdzie.

A co zrobisz, jak za kilkanaście lat syn przyjdzie do ciebie i powie, że chce zostać księdzem?

Ostatnio o tym myślałem. Nie wiem, co mu powiem. Trochę się tego boję. Pewnie opowiem mu jak to wygląda, ale dam mu wolny wybór. Sam będzie o tym decydował.

Czy dzisiaj żałujesz jakichś swoich decyzji?

Nie żałuję ani jednego dnia, który spędziłem jako kleryk w seminarium, czy później jako ksiądz. Wiem, że jakieś dobro w moim życiu i w życiu wielu ludzi z tego zostało.

Czasem wyobrażam to sobie tak, że jak jedziesz na GPS-ie i pomylisz trasę, to nawigacja wyznaczy ci nową. Kiedyś podjąłem decyzję, że będę księdzem i wykonywałem swoją pracę, jak potrafiłem najlepiej. Kiedy zrezygnowałem, to czuję, że Bóg powiedział: zmieniamy trasę, cel jest ten sam, ale idziesz teraz inną ścieżką.

Nie żałuję ani jednej chwili. Czuję się spełniony, szczęśliwy. Jak wracam z pracy i widzę żonę i dzieci, to chcę z nimi jak najwięcej być, bo zasługują na moją obecność i miłość. To mi dzisiaj przynosi radość i szczęście.

Arkadiusz Grochot, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (661)