Była okazja - dlatego uderzono, twierdzą analitycy
"Dekapitacja" władzy - tak określili Amerykanie czwartkowe uderzenie na Irak. Chodziło o zabicie irackich przywódców. Ta taktyka zdziwiła niektórych analityków wojskowych.
Według nich atak rakietowo-bombowy był zapewne wstępem do
głównego uderzenia z powietrza, z udziałem setek samolotów
torujących drogę wojskom lądowym, a uderzenie to może nastąpić
dopiero w piątek albo nawet później.
Nie ma żadnych informacji o wejściu wojsk amerykańskich i brytyjskich z Kuwejtu na terytorium irackie i większość analityków mówi, że nie spodziewa się inwazji lądowej w czwartek, a może nawet i w perspektywie kilku następnych dni.
Niektórzy spekulują, że po wstępnym "dekapitacyjnym" ataku pocisków manewrujących Tomahawk i niewidocznych dla radaru samolotów myśliwsko-bombowych F-117A, mogą nastąpić dalsze naloty na wybrane cele, a dopiero potem na Irak spadnie lawina przeszło 3000 Tomahawków i bomb, która ma wywołać "szok i przerażenie" w szeregach armii irackiej.
Według niektórych doniesień Amerykanie i Brytyjczycy zamierzają użyć w takim ataku nawet 3500 precyzyjnie sterowanych bomb i pocisków manewrujących.
"To nie jest początek. Wybrano ten cel, bo nadarzała się sposobność" - powiedział znawca Iraku Toby Dodge z Warwick University w Anglii, tłumacząc, dlaczego sojusznicy zaatakowali cele wojskowe na przedmieściach Bagdadu.
"Jest to wstęp do ataku. Prawie na pewno celem był jakiś wysokiej rangi członek rządu. Nadal sądzę, że inwazję się (jeszcze) dogrywa, tak, iż zanim się rozpocznie, będziemy mieli dzień albo dwa dni ciszy" - dodał Dodge.
Powiedział, że gdy zacznie się właściwa ofensywa, do Iraku pod osłoną lotnictwa wkroczą wojska lądowe zmasowane w Kuwejcie.
Świadkowie w Bagdadzie informują, że trzy godziny po pierwszym ataku, który trwał sto minut, rozległy się syreny ostrzegające przed nalotem. Nie było jasne, czy alarm zapowiadał pojawienie się pocisków manewrujących, wystrzeliwanych z okrętów odległych o setki kilometrów, czy też ostrzegał także przed samolotami.
Nie wiadomo, czy doszło do drugiego nalotu. Kilka godzin po pierwszym ataku w przestrzeni powietrznej nad Zatoką Perską nic nie wskazywało na wzmożoną aktywność lotnictwa. Informację tę przekazał jeden z kontrolerów ruchu lotniczego w Zatoce, którego radar obejmuje region.
"Jest normalnie, nawet trochę spokojniej niż zwykle" - powiedział. Stany Zjednoczone mają w Zatoce trzy lotniskowce. Inne okręty są na Morzu Śródziemnym i Czerwonym.
_ "Po raz pierwszy Stany Zjednoczone zastosowały strategię dekapitacyjną"_ - powiedział dyrektor izraelskiego Instytutu Polityki i Strategii, Uzi Arad. -"W tym wypadku chodziło o to, by najwyżsi przywódcy nie zdążyli wydać upoważnienia do użycia broni niekonwencjonalnej. Wtórnym celem było wywołanie zamętu w rządzie".
Inny ekspert, Robert Karniol, redaktor azjatyckiej edycji "Jane`s Defence Weekly", uważa, że zaskakujące wstępne uderzenie było podstępem przygotowanym z rozmysłem przez planistów z Pentagonu.
"Przez cały czas słyszeliśmy z Waszyngtonu, że wszystko zacznie się od zmasowanych nalotów, i media skupiły się na informowaniu o tym, jaka to niesłychana ilość bomb i pocisków spadnie w ciągu krótkiego czasu w ramach operacji szok i przerażenie
- powiedział Karniol. - Teraz widać, jak bardzo podatni jesteśmy na manipulację".
Inni analitycy mówią jednak, że wywiad amerykański najwidoczniej wypatrzył sposobność do ugodzenia w przywódców irackich lub dowódców wojskowych i prezydent Bush wydał zgodę na atak wcześniej niż planowano, aby wykorzystać okazję. (mp)