Bycie w polityce oznacza rezygnację z dużej części prywatności (Opinia)
Dzieci polityków życie prywatne mają mocno ograniczone, jeśli wcześniej pojawiają się w przestrzeni publicznej u boku swoich rodziców. Aż dziwne, że cały czas trzeba o tym przypominać.
18.03.2021 16:08
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tylko w dwóch sytuacjach dzieci polityków nie przykuwają uwagi mediów: gdy te dzieci funkcjonują kompletnie poza życiem publicznym lub gdy w tym życiu publicznym pełnią rolę całkowicie pasywną. W tych przypadkach wyciąganie tego, co robią prywatnie, jest zwyczajnie nadużyciem ze strony dziennikarzy.
Ale łatwiej znaleźć otwarty sklep w czasie covidowego zamrożenia, niż ważnego polityka, który ze swoimi dziećmi nie robi sobie zdjęć w czasie kampanii lub nie prosi ich o kilka słów wsparcia podczas wiecu wyborczego. A wprowadzając w ten sposób swoje pociechy do życia publicznego sprawia, że stają się one jego częścią. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Gdy więc polityk później oburza się tym, że media piszą o jego dzieciach, trudno nie nazwać tego inaczej niż hipokryzją.
Życie na widoku
"Never complain, never explain" (nigdy nie narzekaj, nigdy nie wyjaśniaj) – tej reguły przestrzega królowa Elżbieta II. To dlatego zawsze publicznie widzimy ją uśmiechniętą i zadowoloną, to dlatego nie pozwala ona sobie na rzucanie kąśliwych uwag pod niczyim adresem.
A przecież miałaby wiele powodów ku temu, by ponarzekać - także z powodu swoich dzieci. W końcu jej syn, następca tronu książę Karol, to rozwodnik. W dodatku do rozwodu doszło w aurze skandalu. Była żona Karola, Diana, do dziś rozpala wyobraźnię Brytyjczyków i tamtejszej prasy bulwarowej, choć jej historia stawia rodzinę Windsorów w mało korzystnym świetle.
Podobnie dzieje się teraz po wywiadzie telewizyjnym księcia Harry’ego (syna Karola) i jego żony Meghan. Znowu na brytyjską rodzinę królewska spadły ciosy, znowu znalazła się ona pod ostrzałem z powodu zachowania potomków. W dodatku ostrzał to poważny, zarzutu o rasizm w XXI wieku nie da się zbyć żartem. A jednak Elżbieta II nawet nie mrugnęła okiem. Żadnych narzekań - ani na wnuka, ani na media za to, że wchodzą z butami w prywatne życie rodziny królewskiej. Pełna świadomość tego, że osoby publiczne muszą być przygotowane na to, że ich życie jest życiem nieustannie wystawionym na widok wszystkich.
W polskich dyskusjach ciągle powraca wątek prawa do prywatności. Tymczasem reguły są proste: osoby, które decydują się upubliczniać swoje życie, muszą się liczyć z tym, że media będą o tym życiu pisać. A jeśli decydują się upubliczniać życie swoich najbliższych – małżonków, dzieci – to muszą pamiętać o tym, że oni także będą znajdować się pod obserwacją dziennikarzy. I mogą stać się obiektami ataków medialnych, jeśli dostarczą do tego pretekstu.
Jak żona Cezara
Teraz obserwujemy taką sytuację przy okazji syna Beaty Szydło, gdy wyszło na jaw, że podjął on pracę w firmie, której jednym z właścicieli jest Daniel Obajtek. W tej kwestii błyskawicznie Polska podzieliła się na dwa obozy. Przeciwnicy obecnego obozu władzy drwią z niego bezlitośnie, z kolei zwolennicy PiS-u bronią go, twierdząc, że jako osoba prywatna nie powinien on w ogóle stać się obiektem materiałów dziennikarskich.
Zostawmy teraz na boku kwestię Daniela Obajtka. Dla czystości wywodu uznajmy nawet, że wszystkie zastrzeżenia wobec niego udaje mu się rozwikłać na swoją korzyść, że udało mu się skutecznie wyjaśnić wszystkie wątpliwości dotyczące posiadanego majątku oraz podejrzenia nadużywania władzy.
Ale nawet jeśli prezes Orlenu wszystko wyjaśni, to jednak wątpliwości wokół niego zgromadziło się tyle, że obowiązkiem mediów jest zadać mu pytania. Rolą mediów jest prześwietlenie jego powiązań biznesowych – w końcu mówimy o prezesie spółki kontrolowanej przez skarb państwa, człowieku, o którym jeszcze niedawno pisano, że może zostać szefem rządu.
Oczywiście, Tymoteusz Szydło to nie Daniel Obajtek. Oczywiście, jego sytuacja nie budzi tylu wątpliwości, co sprawa syna Donalda Tuska pracującego w firmie właściciela Amber Gold. Ale pominięcie tej kwestii przez media, ukrycie informacji, że syn byłej premier pracuje w firmie współtworzonej przez prezesa Orlenu (i otrzymującej sute państwowe granty) byłoby pomyleniem ról. Bo w interesie publicznym jest ujawnianie takich wiadomości – w końcu mówimy o jednej z najbardziej rozpoznawalnych osób w polskim życiu publicznym. W takiej sytuacji taryfy ulgowej w postaci "życie prywatne dziecka" stosować nie można.
Tym bardziej, że Beata Szydło wcześniej pokazywała się publicznie z synem. Zdjęcia z jej obecności na jego mszy prymicyjnej są cały czas dostępne w internecie, jedno z nich swego czasu znalazło się na okładce wpływowego tygodnika. To między innymi dzięki takim fotografiom była premier osiągnęła imponujący wynik (ponad pół miliona głosów) w eurowyborach. A skoro msza prymicyjna nie okazała się częścią "życia prywatnego", to dlaczego teraz ma nią być praca w firmie związanej z Danielem Obajtkiem?
Prawdę mówiąc najbardziej zaskakuje w tym wszystkim fakt, że Tymoteusz Szydło poszedł do pracy właśnie w tej firmie. Nie zajął w niej eksponowanego stanowiska – w domyśle nie zarabia w niej kokosów. A jednak w Polsce w ostatnich latach problemu z pracą nie ma. Wydaje się, że tutaj zabrakło politycznej wyobraźni, jakie mogą być konsekwencja właśnie takiego zatrudnienia syna byłej premier. Bo jednak osoby publiczne muszą być jak żona Cezara – poza wszelkimi podejrzeniami.