Butungu dostanie 14,5 roku więzienia? Pełnomocnik napadniętych Polaków zażądał wysokich odszkodowań
Włoski prokurator przedstawił sędziom dwie opcje wyroku ws. Kongijczyka Guerlina Butungu, który brał udział w ataku na polską parę na plaży we włoskim Rimini. Pierwsza zakłada 14,5 roku więzienia, druga - 12 lat i 4 miesiące więzienia. Pełnomocnik Polaków żąda dla nich bardzo wysokich odszkodowań, choć ma świadomość, że ich wypłacenie jest nierealne, bo oskarżonego na to nie stać.
Adwokat Polaków powiedział, że w wystąpieniu przed sądem zażądał 500 tys. euro dla kilkakrotnie zgwałconej kobiety i 200 tys. euro dla jej pobitego partnera. Ponadto jako pełnomocnik władz Rimini wniósł o 50 tys. odszkodowania za straty poniesione przez to to miasto.
Wyjaśniając swe żądanie, pełnomocnik Polaków przyznał, że ma ono przede wszystkim wartość symboliczną, gdyż oskarżony nie ma środków na wypłatę takiego odszkodowania. Jego wysokość odpowiada "powadze czynów" - dodał.
W czasie piątkowej rozprawy Maurizio Ghinelli odczytał oświadczenia przesłane mu z Polski przez dwie ofiary napaści. Oboje opisali, w jakim są obecnie stanie. Ghinelii ujawnił, że adwokat Butungu protestował przeciwko lekturze tych deklaracji. Ich treść pełnomocnik określił jako "bardzo mocną".
W przerwie toczącego się przed sądem za zamkniętymi drzwiami procesu w Rimini przedstawiciele stron wyjaśnili, że prokurator przedstawił sędziom dwie opcje wyroku.
Jedna to 12 lat i 4 miesiące więzienia, gdyby uznano, że jest kontynuacja przestępstw między pierwszym napadem na włoskich turystów 12 sierpnia i atakiem na Polaków dwa tygodnie później. Druga opcja wyroku to 14 i pół roku więzienia, gdyby takiej ciągłości nie stwierdzono.
W obu przypadkach prokuratura żądała też wydalenia Butungu z Włoch, gdy odbędzie karę.
Jak wyjaśnił pełnomocnik Polaków mecenas Maurizio Ghinelli, przedstawione żądanie wysokości kary uwzględnia redukcję, przewidzianą przez tryb uproszczony, w jakim sądzony jest Butungu. W tym trybie kara może zostać zmniejszona o maksimum jedną trzecią.
Ojciec i matka dwóch napastników wyjadą z Polski
Butungu przebywa we Włoszech legalnie. Otrzymał prawo pobytu z powodów humanitarnych po tym, gdy w 2015 roku przypłynął z Afryki na Lampedusę. Złożył też wniosek o azyl. Przebywał w ośrodku dla azylantów i uchodźców, który opuścił ok. dwa miesiące temu.
W tym tygodniu włoski sąd zdecydował o wydaleniu rodziców dwóch nieletnich Marokańczyków, którzy brali udział w napadzie na Polaków i mają wkrótce stanąć przed sądem. Sąd uznał, że swoim zachowaniem Marokańczyk nakłaniał wręcz swoje dzieci, aby nie integrowały się we włoskim społeczeństwie i łamały prawo. Matkę braci sąd nazwał z kolei agresywną i arogancką.
Imigranci napadli na Polaków na plaży w nocy z 25 na 26 sierpnia. Młoda kobieta została wielokrotnie zgwałcona, a jej partner poważnie zraniony i pobity.
Napastnicy, czyli "bestie"
- Piliśmy wódkę, piwo, paliliśmy skręty. Przesadziłem z używkami, nie miałem pojęcia, co się dzieje - miał zeznać w prokuraturze 17-letni Marokańczyk.
- Od dłuższego czasu zajmuję się tego typu przestępstwami, uczestniczę w licznych dochodzeniach w sprawie przemocy. Ale jestem poruszona okrucieństwem tych chłopców - stwierdziła w wywiadzie dla dziennika "Corriere della Sera" włoska policjantka Francesca Capaldo, która prowadziła poszukiwania sprawców zgwałcenia Polki i transseksualnego Peruwiańczyka.
- Kobieta nie była w stanie mówić. Nigdy nie widziałam ludzi tak straumatyzowanych - powiedziała włoskiemu dziennikowi "Il Resto del Carlino" prostytutka, która pomogła polskiemu małżeństwu w Rimini.
Prostytutka zauważyła parę nad ranem, po całym zdarzeniu. - Ledwo trzymali się na nogach, najpierw myślałam, że są pijani. Zawołali mnie, prosili o pomoc. Zbliżyłam się do nich, zobaczyłam, że są przerażeni, płakali. Kobieta miała okropny wyraz twarzy. Mężczyzna miał na sobie tylko slipy, ponieważ swoim ubraniem okrył kobietę - powiedziała kobieta.
Polacy powiedzieli jej, że zostali napadnięci przez "czterech mężczyzn, którzy wyglądali na przybyszów z Afryki Północnej i kobieta została zgwałcona". - Chwyciłam za telefon, zadzwoniłam na policję i po pogotowie - stwierdziła kobieta. Dodała też, że "napastnicy są bestiami - bo nawet trudno ich nazwać zwierzętami - i brak słów, by opisać, co zrobili".
Źródło: PAP, WP