Bush podaje rękę
Dobrze się zaczęła wizyta prezydenta Busha w
Europie. Jego przemówienie w Brukseli było stanowcze, momentami
pełne wzniosłych słów, ale wyzbyte arogancji tak typowej dla Busha
podczas jego pierwszej kadencji - pisze komentator "Gazety
Wyborczej" Bartosz Węglarczyk.
22.02.2005 | aktual.: 22.02.2005 08:13
My, Polacy, moglibyśmy zgotować Bushowi podczas tego wystąpienia owację na stojąco co najmniej kilka razy: gdy mówił o Jałcie jako źródle niesprawiedliwości i strachu, gdy wspomniał "Solidarność" i polskie zabiegi o rozwiązanie kryzysu politycznego na Ukrainie; gdy mówił, że ani sprzeczki, ani krótkotrwałe spory, ani żadna siła na świecie nigdy nie zdoła podzielić Ameryki i Europy. Na takie słowa prezydenta USA czekaliśmy - podkreśla autor komentarza.
Klaskalibyśmy wreszcie, gdy prezydent Bush mówił o potrzebie odnowienia demokracji w Rosji, gdy apelował do prezydenta Putina, by ten pomógł ratować w Rosji wolność słowa. Te ważne słowa, wygłoszone na dodatek na trzy dni przed spotkaniem z Putinem, odpowiadają polskiej racji stanu.
Według Węglarczyka, w Brukseli oklaski były dość chłodne. Wielu przywódców europejskich nadal uważa wojnę w Iraku za błąd i obawia się kolejnych błędów. Ci politycy nie do końca wierzą w szczerość Busha, gdy mówi, że ataku na Iran nie będzie, bo "jesteśmy dopiero na wczesnym etapie dyplomacji". Wielu nie podobają się ostre słowa pod adresem Rosji czy Syrii, która zdaniem wielu ekspertów jest dziś, wraz z Iranem, głównym zagrożeniem dla pokoju na Bliskim Wschodzie.
Bush jest wiecznym optymistą. Jeśli jego wizyta w Europie ma służyć zakopywaniu podziałów z Francją, Hiszpanią czy Niemcami, to przemówienie prezydenta było doskonałym początkiem.
Pierwsze reakcje na to wystąpienie też są optymistyczne. Zaledwie kilka godzin później Unia Europejska zdecydowała o otwarciu swego biura w Bagdadzie - to krok ostrożny, ale jednak musi być odczytany w Waszyngtonie jako ręka wyciągnięta na zgodę - uważa komentator. (PAP)