Burza przed ciszą na Ukrainie. Szanse na pokój w Mińsku znikome
O godzinie 16 ma rozpocząć się długo oczekiwane spotkanie przywódców Rosji, Ukrainy, Francji i Niemiec, podczas którego może dojść do pokojowego porozumienia w sprawie konfliktu na Ukrainie. We wtorkowy wieczór agencja TASS poinformowała o rozejmie, który uzgodnili między sobą członkowie grupy kontaktowej, w skład której weszła przedstawicielka OBWE, b. prezydent Ukrainy Leonid Kuczma, ambasador Rosji w Kijowie i wysłannicy samozwańczych republik: donieckiej i ługańskiej. Nie wydano jednak żadnego oświadczenia. Przedstawiciele samozwańczych republik donieckiej i ługańskiej poinformowali natomiast, że ich propozycje pokojowego uregulowania sytuacji na Ukrainie nie zostały na razie rozpatrzone. Zdaniem ekspertów, nawet jeśli w stolicy Białorusi dojdzie do porozumienia, perspektywy na trwały rozejm są jednak małe.
10.02.2015 | aktual.: 11.02.2015 15:32
Jak na dzień poprzedzający "konferencję ostatniej szansy", mającą powstrzymać walki we wschodniej Ukrainie, wtorek w Donbasie był - nawet jak na standardy tej wojny - wyjątkowo krwawy. Najpierw, jeszcze w nocy, wsparte rosyjskimi wojskami siły separatystów osiągnęły swój od dawna zapowiadany cel, czyli okrążenie i odcięcie drogi odwrotu kilku tysiącom ukraińskich żołnierzy w tzw. kotle debalcewskim, strategicznym węźle komunikacyjnym między Donieckiem a Ługańskiem. Potem swoją ofensywę nad Morzem Azowskim przeprowadzili Ukraińcy z ochotniczego pułku Azow, odbijając pięć miejscowości na wschód od ustalonej linii demarkacyjnej. Odpowiedź Rosjan była szybka - i szokująca: atak rakietowy na położony 50 kilometrów od linii frontu (i jeszcze dalej od strefy buforowej) Kramatorsk - miejsce dotąd uważane za na tyle bezpieczne, że umieszczono tam siedzibę dowództwa ukraińskiej "operacji antyterrorystycznej". Bilans ataku to co najmniej 7 zabitych i ponad 20 rannych - w większości cywile. Jeszcze w środę natomiast
rosyjskie media informowały o kolejnych ofiarach cywilnych w Doniecku, gdzie pocisk artyleryjski miał trafić, zabijając co najmniej jedną osobę.
- Wygląda to na próby wzmocnienia swojej pozycji przed negocjacjami - komentuje w rozmowie z WP dr Andrzej Szeptycki z UW, ekspert od spraw ukraińskich. - Na pewno jednak nie wróży to nic dobrego rozmowom w Mińsku i perspektywom trwalszego ustania walk - dodaje.
Niczego dobrego nie wróżyły także dyplomatyczne zabiegi przed szczytem. Przez długi czas nie wiadomo było, czy do konferencji w ogóle dojdzie, a z komunikatów grupy kontaktowej, przygotowującej grunt pod spotkanie przywódców docierały sprzeczne sygnały. We wtorkowy wieczór agencja TASS poinformowała o rozejmie, który uzgodnili między sobą członkowie grupy kontaktowej, w skład której weszła przedstawicielka OBWE, b. prezydent Ukrainy Leonid Kuczma, ambasador Rosji w Kijowie i wysłannicy samozwańczych republik: donieckiej i ługańskiej. Nie wydano jednak żadnego oświadczenia. Przedstawiciele samozwańczych republik donieckiej i ługańskiej poinformowali natomiast, że ich propozycje pokojowego uregulowania sytuacji na Ukrainie nie zostały na razie rozpatrzone. Dopiero o 11 w środę oficjalnie potwierdzono obecność ostatniego gościa szczytu, Władimira Putina.
Zyska tylko Rosja
Optymizmem nie napawa także analiza postulatów i interesów obu stron konfliktu. Od podpisania ostatniego zawieszenia broni we wrześniu w Mińsku, siły prorosyjskie zdobyły setki kilometrów kwadratowych terytorium, a dzięki ostatniej ofensywie na Debalcewo, udało się im zamknąć w pułapce duży oddział ukraińskich żołnierzy. Tak zdobyte ziemie, jak i ciężka sytuacja Ukraińców daje Rosjanom dużą mocniejszą pozycję w ewentualnym negocjowaniu nowych warunków rozejmu.
I choć nadal nie wiadomo, jak ma wyglądać "plan pokojowy" dla Ukrainy - nieoficjalnie mówi się m.in. o autonomii dla terytoriów "republik ludowych", stworzeniu 50-kilometrowej strefy buforowej, a nawet o udziale sił pokojowych ONZ - to jedno wydaje się pewne: warunki nowego porozumienia będą dla Ukrainy gorsze od tego zawartego w Mińsku w zeszłym roku. A taki właśnie był cel prowadzonej od stycznia rosyjskiej ofensywy.
- To oznacza, że zyskać na tych rozmowach może tylko Putin i Rosja - mówi WP Judy Dempsey, analityk Carnegie Europe, czołowego think tanku. Ekspertka zwraca przy tym uwagę na tragiczne położenie prezydenta Poroszenki, który ma do wyboru same złe opcje. Jeśli nie przyjmie "planu pokojowego", ryzykuje eskalację wojny i stratę kolejnych terytoriów, a jeśli pójdzie na kolejne ustępstwa wobec Moskwy, może nie być w stanie "sprzedać" tego planu ukraińskiemu społeczeństwu. "Federalizacja" Ukrainy, która jest otwarcie deklarowanym celem Moskwy, w praktyce oznaczałaby prawdopodobnie paraliż kraju i uniemożliwienie mu podjęcia strategicznych decyzji, jak np. gospodarczych reform i dalszej integracji z Europą.
- Już zaakceptowanie poprzedniego porozumienia w Mińsku było dla niego ogromnym ryzykiem, bo przez wielu było widziane jako akt kapitulacji. Putin powinien być zadowolony, że ma w Kijowie takiego partnera, bo bardziej radykalni przywódcy mogliby na jego miejscu pójść na pełną wojnę z Moskwą. Tymczasem Kreml stawia go w niemożliwie trudnej sytuacji - mówi Dempsey.
- Poroszenko od dawna kroczy po cienkiej linii i to nie tylko ze względu na sytuację na froncie - zgadza się Szeptycki - On sam byłby pewnie gotowy do ustępstw, ale niezadowolenie społeczne oraz fakt, że na Ukrainie w rękach obywateli jest teraz dużo broni, sprawia, że to wszystko może skończyć się kolejnym, mniej pokojowym Majdanem.
Tak ukraińscy, jak i zachodni dyplomaci podkreślali przed szczytem, że przedmiotem negocjacji będzie powrót do zasad ustalonych we wrześniu. Jak zauważył jednak szef BBN Stanisław Koziej, sam powrót do warunków z poprzedniego porozumienia byłby nie do zaakceptowania dla Rosji. - Nie po to separatyści i Rosja walczyli, zmieniali te warunki, zmieniali granice i posuwali się w głąb Ukrainy - powiedział PAP.
Na tym problemy z rozmowami w Mińsku się jednak nie kończą. Nawet bowiem jeśli do porozumienia dojdzie, a na Ukrainie uda się uniknąć kolejnej rewolucji, nowy dokument może może być niewiele warty. .
- Nie ma żadnych gwarancji, że to ewentualne porozumienie zostanie dotrzymane. Przyznała to nawet sama Merkel. Co więc w takiej sytuacji można zrobić? - pyta retorycznie Dempsey. I zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, rzucający cień na pokojową inicjatywę Merkel i Hollande'a:
- Czy w ten sposób Zachód nie wynagrodzi za jego agresję? - mówi.
Szans na kompromis nie widać
Wobec tych wątpliwości, najbardziej prawdopodobny scenariusz, jaki się rysuje to dalsze walki - i prawdopodobnie podbicie stawki przez Zachód. Wskazuje na to m.in. poniedziałkowa wypowiedź prezydenta USA Baracka Obamy, który po spotkaniu z Merkel zapowiedział, że jeśli środowe spotkanie nie przyniesie rezultatów, Stany Zjednoczone ponownie zastanowią się nad dostawami broni na Ukrainę. Na zaakceptowanie czeka ponadto - chwilowo odroczona - kolejna runda europejskich sankcji. A w rezerwie są też i następne, bardziej dotkliwe sankcje, których - jeśli wierzyć nieoficjalnym wypowiedziom unijnych urzędników - Unia nie zawaha się użyć.
- Oczywiście, konflikt można zamrozić i Rosja ma w tym duże doświadczenie, tak jak w Naddniestrzu. Ale Mołdawia to nie jest Ukraina - zauważa Szeptycki. Jeśli więc w Mińsku nie będzie efektów, to prawdopodobnie będziemy mieć do czynienia z dalszą eskalacją konfliktu, włącznie z wysłaniem przez niektóre państwa broni na Ukrainę. A to z kolei może oznaczać jeszcze większe zaangażowanie Rosji w konflikt - dodaje.
- W tej chwili mamy sytuację, w której Merkel robi co tylko może, by dać Putinowi drogę wyjścia z tej sytuacji. Ale Rosja nie oferuje w zamian absolutnie nic - zauważa Dempsey - Dyplomacja jest skuteczna, ale tylko do pewnego momentu. Potem musi zostać poparta konkretną siłą. Nie możemy ciągle operować samymi zapowiedziami użycia mocniejszych środków. Z drugiej strony, ryzyko eskalacji tej wojny do dużo większych rozmiarów jest wielkie. Europa ma więc ogromny problem - puentuje Dempsey.
Oskar Górzyński, Wirtualna Polska
Zobacz również: Obama po spotkaniu z Merkel