Buntownik - opowieść o Niemcu, który brał przykład z Polaków
Na tym człowieku "Stasi" połamała sobie zęby. Roland Jahn, dla którego wzorem i nadzieją był polski ruch "Solidarności", nie dał się zastraszyć osławionej wschodnioniemieckiej bezpiece. Latami prześladowany, wyrzucony ze studiów, wielokrotnie pobity, więziony w izolatce - pozostał buntownikiem - pisze Joachim Trenkner z Berlina w "Tygodniku Powszechnym".
Był jednym z najbardziej niezwykłych opozycjonistów w historii Niemiec Wchodnich. Uparty indywidualista, enfant terrible ruchu pokojowego z Jeny.
“Stasi” chciała pozbyć się z kraju również jego. Ale on robił wszystko, by zostać. Wolał żyć w NRD. Uważał, że to jego kraj i chciał go zmieniać. W końcu władze sięgnęły po środek ostateczny: skuty łańcuchami - nie zwykłymi kajdankami, ale łańcuchami, jak groźny kryminalista - został wbrew woli wsadzony, a właściwie wrzucony do pociągu jadącego na Zachód. Wagon zaryglowano z zewnątrz, by nie uciekł.
Opozycja z NRD, jej charakter i polityczna edukacja były inne niż w przypadku polskiej opozycji - tak, jak inna była historia Niemiec i Polski oraz warunki, w jakich funkcjonowały systemy w Niemczech Wschodnich i w PRL. Środowiska opozycyjne, które powstawały wówczas w NRD, także w Jenie, nazywały się często “grupami pokojowymi”.
Przejście od dyskusji do politycznych już czynów dokonało się ostatecznie w 1976 r. W roku tym władze NRD zmusiły do emigracji Wolfa Biermanna, poetę i barda, którego pieśni wędrowały po kraju na kasetach z rąk do rąk.
Ci, którzy w NRD sprzeciwiali się władzy, z napięciem i nadzieją patrzyli na to, co działo się za Odrą. Także Jahn. Patrzyli, jak robotnicy z Gdańska wymusili na władzach legalizację ruchu, który był czymś więcej niż związkiem zawodowym. Patrzyli na Wałęsę. Dla nich był wzorem, bohaterem.
Kiedy w grudniu 1981 r. władze PRL ogłosiły stan wojenny i rozbiły “Solidarność”, Roland Jahn dopisał na swojej chorągiewce, po polsku: “Solidarność z polskim narodem” - czytamy w "Tygodniku Powszechnym".