Brzuch do wynajęcia
Bywa, że płodna kobieta i płodny mężczyzna nie mogą mieć dzieci. Dramaty takich par stwarzają grunt do rozwoju czarnego rynku matek zastępczych, które urodzą im potomka - czytamy w "Newsweeku".
Można powiedzieć, że się im udało. Kiedy w 1992 roku jako młode małżeństwo opuszczali Polskę, prócz wielkich planów mieli niewiele, ale już po trzech latach prowadzenia firmy w USA dorobili się domu, dwóch samochodów i gosposi. Do szczęścia brakowało im dziecka. Małgorzata Dwornik (nazwisko zmienione) w wieku 21 lat w wyniku błędu lekarskiego straciła macicę i o macierzyństwie nie miała co marzyć. Mąż Marcin o adopcji myślał niechętnie.
- Pewnego dnia lekarz, który mnie badał, stwierdził, że nie wszystko stracone. Moje jajniki funkcjonowały bez zarzutu. Poradził więc: niech pani znajdzie sobie domek na 9 miesięcy - wspomina Małgorzata.
Wtedy po raz pierwszy usłyszała o surogatkach. Kobietach, które wynajmują swój brzuch (od angielskiego surrogate mother - matka zastępcza). Za odpowiednie honorarium noszą stworzony z cudzych komórek embrion, a potem rodzą dziecko i oddają zamawiającym je ludziom.
Poszukiwania zastępczej matki rozpoczęła jeszcze w Stanach, a potem - po powrocie do Polski - szukała jej tu, w kraju. To było siedem trudnych lat. Albo próby osadzenia embrionu w obcym brzuchu kończyły się fiaskiem, albo kobiety, które znajdowała, okazywały się nieuczciwe. Wydała 40 tysięcy dolarów na prawników, lekarzy i kliniki. Wszystko po cichu, w głębokiej konspiracji, w atmosferze przestępstwa - bo w Polsce nie ma zrozumienia dla tego rodzaju praktyk.
Kiedy Małgorzata przeczytała informację w "Gazecie Wyborczej" o małżeństwie, które odważyło się na ogłoszenie: "Szukam matki zastępczej", westchnęła: - Nie wiedzą, jakie czeka ich piekło.
Dorota Kowalska