Brytyjski ekspert o powodach zamieszania przy szturmie w Biesłanie
Skomplikowany układ budynku szkolnego w Biesłanie, w Osetii Północnej, oraz okoliczność, że siły rosyjskie nie zaplanowały ataku z góry, tłumaczy zamieszanie, które towarzyszyło zajmowaniu budynku przez siły rosyjskie - ocenia brytyjski ekspert od terroryzmu profesor Paul Wilkinson z uniwersytetu St. Andrews w Szkocji.
03.09.2004 20:35
Ze względu na układ budynku, w którym jest dużo wejść i wyjść, władze rosyjskie nie mogły zaplanować ataku, a terroryści, którzy przetrzymywali jako zakładników dzieci, byli gotowi do negocjacji. Walki wybuchły spontanicznie w następstwie próby ucieczki grupy dzieci.
Władze rosyjskie najwyraźniej nie były przygotowane na wybuch przemocy, a na miejscu nie było nawet karetek pogotowia do udzielenia pierwszej pomocy rannym - powiedział agencji PA News Wilkinson.
O ogólnym zamieszaniu świadczy jego zdaniem także i to, że osobom prywatnym udało się wejść na teren kompleksu szkolnego, a niektórzy terroryści zdołali zbiec do miasta.
Układ budynku szkolnego jest dość skomplikowany. Wygląda na to, że siły bezpieczeństwa miały trudności z zabezpieczeniem wszystkich możliwych wyjść - dodał ekspert wskazując na brak planu działania po stronie władz.
Brak planu nie usprawiedliwia jednak - zdaniem Wilkinsona - zaniedbania polegającego na tym, iż na miejsce nie ściągnięto zawczasu karetek pogotowia. Podobne zaniedbanie nie wydarzyłoby się według niego w żadnym z krajów zachodnioeuropejskich.
Brak pierwszej pomocy lekarskiej w Biesłanie nasuwa na myśl sytuację w moskiewskim teatrze na Dubrowce przed dwoma laty, gdy uwolnieni zakładnicy zatruci gazem także nie mogli odpowiednio szybko uzyskać fachowej pomocy. Wygląda na to, że władze rosyjskie z incydentu w moskiewskim teatrze nie wyciągnęły wszystkich wniosków - dodał ekspert.
Wilkinson zastrzega zarazem, iż główną winę za kryzys i przelew krwi ponoszą terroryści, gotowi stosować siłę nawet wobec dzieci.