Brytyjczycy wybrali Brexit. Czas na negocjacje. Czy Unia "ukarze" Wielką Brytanię?
• Proces wychodzenia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej może potrwać długie lata
• To Unia Europejska ma silniejszą pozycję w negocjacjach z Londynem
• Bruksela musi dokonać wyboru między stabilnością a "ukaraniem" Wielkiej Brytanii dla przykładu
• Brexit nie będzie oznaczał dla Londynu pełnej suwerenności od unijnych regulacji
"We're out!" - obwieściła w piątek rano bulwarówka "Daily Mail" w reakcji na wyniki referendum w Wielkiej Brytanii. Nie jest to jednak do końca prawda. Choć decyzją wyborców Wielka Brytania niemal na pewno (formalnie, referendum nie jest wiążące) wyjdzie z Unii Europejskiej, to zanim do tego dojdzie, mogą minąć długie miesiące, a nawet lata. Zacznie się wtedy kolejne, długie i potencjalnie ostre negocjacyjne starcie na linii Bruksela-Londyn dotyczące tego, na jakich warunkach dojdzie do rozwodu.
Pierwsze oznaki tego było widać już godziny po ogłoszeniu wyników. Podczas gdy w swoich wystąpieniach europejscy liderzy z Donaldem Tuskiem na czele wezwali Londyn do natychmiastowego uruchomienia artykułu 50 Traktatu o Unii Europejskiej (artykułu, który ustala zasady wyjścia państwa członkowskiego z UE), premier Wielkiej Brytanii David Cameron zapowiedział, że notyfikacja o intencji wyjścia z Unii zostanie złożona dopiero po tym, jak schedę po nim obejmie nowy lider konserwatystów. To może stać się nawet dopiero za trzy miesiące - a nawet później, jeśli nowy gabinet zdecyduje się dalej zwlekać z formalnym wszczęciem procedury. Jakie znaczenie ma tu czas?
- To przedłużanie procesu może generować dodatkową panikę na rynkach oraz dodatkową niepewność polityczną. Dopóki nie wiemy bowiem, jakie jest stanowisko negocjacyjne Wielkiej Brytanii, to będziemy mieć całą masę znaków zapytania dotyczących relacji tego państwa z Unią - wyjaśnia WP Agata Gostyńska, ekspert Centre for European Reform, brytyjskiego think-tanku. Jednocześnie Londyn ma znaczące powody, by zwlekać z aktywacją artykułu 50. Wszystko przez to, że przepis ten stawia państwo wychodzące ze wspólnoty w słabszej pozycji. Przede wszystkim dlatego, że po jego uruchomieniu, obie strony mają tylko dwa lata, by wynegocjować warunki wyjścia. To według ekspertów bardzo krótki okres, biorąc pod uwagę stopień zawiłości i liczbę problemów do rozwiązania. Przedłużenie tego okresu jest możliwe tylko jeśli zgodzą się na to wszystkie państwa członkowskie. Fakt ten daje znaczną przewagę negocjacyjną Unii, a szczególnie tym państwom, które na Londyn spoglądają niechętnym okiem.
- Niektórzy wskazują, że artykuł ten został wprowadzony, by nie tylko zażegnać wątpliwości prawne, ale też odstraszyć państwa przed opuszczaniem Unii - mówi Gostyńska.
Dodatkowo, po rozpoczęciu procedury art. 50, Wielka Brytania nie może uczestniczyć w rozmowach na temat unijnego stanowiska negocjacyjnego. Brytyjczycy liczą co prawda, że będą w stanie co prawda prowadzić nieoficjalne negocjacje jeszcze przed formalnymi rozmowami, co pozwoli na łatwiejsze z punktu widzenia Londynu prowadzenie negocjacji. Ale eksperci wskazują, że wcale nie jest pewne, że państwa członkowskie będą chciały składać Wielkiej Brytanii propozycje i obietnice bez ustalenia wspólnego stanowiska i formalnych negocjacji. Jak wskazuje Agata Gostyńska, proces wychodzenia z Unii może jeszcze się wydłużyć - i negatywnie wpłynąć na pozycję Wielkiej Brytanii - jeśli Unia zdecyduje się oddzielić negocjacje na temat warunków "rozwodu" od rozmów na temat przyszłych relacji UE-Wielka Brytania. Zarówno przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, jak i większość prawników jest zdania, że Brytania najpierw powinna wyjść z Unii, by dopiero potem negocjować nową umowę. To jednak znacznie wydłużyłoby proces i
negatywnie wpłynęłoby na sytuację Londynu.
To, jak będą przebiegać rozmowy, będzie zależeć od tego, na ile UE będzie chciała "ukarać" Wielką Brytanię za jej wyjście. Z jednej strony zachowanie znacznych związków i otwarcie rynku wewnętrznego z Wielką Brytanią jest w interesie Unii, z drugiej jednak przedstawienie Londynowi szczególnego statusu mogłoby zachęcić inne państwa do wyjścia ze wspólnoty. Ale jednocześnie zbyt ostra postawa wobec Brytyjczyków może dodatkowo wzmóc antyunijne nastroje wewnątrz UE. Zdaniem Charlesa Crawforda, byłego ambasadora Wielkiej Brytanii w Polsce, przeważy pragmatyzm.
"Unia musi dokonać dość subtelnych wyborów pomiędzy 'ukaraniem' Wielkiej Brytanii za danie głosu swoim rebelianckim wyborcom i upewnieniem się, że jej właśni wyborcy są zadowoleni" - pisze Crawford na swoim blogu. "Dlatego Bruksela już naciska na Zjednoczone Królestwo, by swoje propozycje przedstawiła jak najszybciej. Ale jak widzimy, nic konkretnego ze strony Londynu nie wyjdzie do czasu po wakacjach, kiedy nowy premier chwyci stery procesu. Inni unijni przywódcy będą chcieli wejść w ciche nieformalne dyskusje z Londynem by jak najszybciej opracować plan, który zostałby wcielony później" - dodaje. Dyplomata jest zdania, że Londyn nie będzie w gorszej pozycji vis a vis Brukseli między innymi dlatego, że ze względu na niepokój rynków, obu stronom będzie zależeć na jak najszybszym ustabilizowaniu sytuacji.
To, jaki będzie ostateczny model współpracy między Unią a Wielką Brytanią, jest otwartą kwestią. Mimo płomiennej retoryki o odzyskaniu suwerenności, jaką stosował obóz "Leave", Londyn będzie musiał zgodzić się na poddanie się przynajmniej części unijnym zasadom. Jak przyznaje większość ekspertów - a także sam Crawford - najkorzystniejszy z punktu widzenia gospodarki byłby model norweski, w którym Wielka Brytania utrzymałaby pełny dostęp do rynku wewnętrznego w zamian za wpłaty do unijnego budżetu (choć byłyby one mniejsze niż obecnie) i akceptację unijnych regulacji - w tym swobodnego przepływu osób - bez posiadania wpływu na te zasady. Z punktu widzenia Londynu jest jednak jedna ogromna wada tego rozwiązania: oznaczałoby to zgodę na niekontrolowaną imigrację z UE - czyli dokładnie to, co było najważniejszym powodem głosowania za Brexitem.
- Wielu wyborców głosując za opcją "Leave" zagłosowało przeciwko napływowi migrantów do Wielkiej Brytanii, a nie całą ideą projektu europejskiego - mówi Gostyńska. - Powiedzenie tym wyborcom, że Brytania wyszła z Unii - w której miała zresztą wyjątkowy status - ale nadal będzie przyjmować unijne regulacje i imigrantów, i nie będziemy mieli wpływu, byłoby bardzo trudne do zrobienia - dodaje.