PolitykaBrutalna strategia Asada i Putina. Przez zbrodnie do zwycięstwa

Brutalna strategia Asada i Putina. Przez zbrodnie do zwycięstwa

• Atak na konwój humanitarny w Syrii to część syryjsko-rosyjskiej strategii wojennej
• Lotnictwo Syrii i Rosji masowo atakuje szpitale i inne ważne cywilne obiekty
• Celem jest zmuszenie przeciwników do poddania się
• Rosja wie, że jest bezkarna, bo inni i tak będą z nią negocjować - mówi ekspert

Brutalna strategia Asada i Putina. Przez zbrodnie do zwycięstwa
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Sam Taylor / MSF
Oskar Górzyński

- To było jak krąg szaleństwa, krąg piekła - powiedział tygodnikowi "Time" jeden ze świadków ataku na konwój humanitarny ONZ i Syryjskiego Czerwonego Półksiężyca w prowincji Aleppo. Konwój zmierzający do kontrolowanej przez rebeliantów wioski Orem al-Kubra został zaatakowany długotrwałym uderzeniem z powietrza kilkanaście minut po ogłoszeniu przez syryjskie władze końca 7-dniowego rozejmu. Według relacji świadka, na złożony z 18 pojazdów konwój miały spaść bomby beczkowe i rakiety, zginęło 20 osób. O atak oskarżane jest rosyjskie lub syryjskie lotnictwo, choć Rosja - wbrew dowodom - najpierw stwierdziła, że przyczyną zniszczeń był pożar, potem - że amerykański dron.

- Gdy już myślimy, że nie może być gorzej, poprzeczka deprawacji opada jeszcze niżej - skomentował sprawę w środę sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun. Ale poniedziałkowy atak, choć szokujący, nie był w skali tej wojny niczym szczególnym. Co więcej, wpisuje się w całą serię podobnych działań, których sama liczba zdaje się wykluczać możliwość, że jest to dzieło przypadku. Według danych WHO, tylko w ubiegłym roku doszło do 135 nalotów na szpitale i kliniki w Syrii. Ich liczba wzrasta: miniony sierpień był najgorszym pod tym względem miesiącem w ciągu ponad pięcioletniej wojny. W jednym z takich ataków, w lutym tego roku jeden szpital został zaatakowany czterokrotnie. Po pierwszym bombardowaniu samoloty wróciły, by uderzyć w niosących pomoc ratowników, a potem jeszcze także i w odwożące rannych ambulanse oraz dwukrotnie w szpital, do którego zmierzały.

Zniszczenia obiektów cywilnych i medycznych zdarzają się w każdej wojnie - głównie w wyniku błędu. W listopadzie lotnictwo USA zbombardowało klinikę Lekarzy Bez Granic w Afganistanie. Naloty Saudyjczyków w Jemenie także niszczyły szpitale. Jednak w Syrii proceder ten zyskał bezprecedensową skalę, stając się narzędziem wojny i prowadzenia polityki. Pytanie nie brzmi: czy to celowe działanie, lecz raczej: dlaczego?

Dla prezydenta Syrii Baszara al-Asada, logika takich działań jest stosunkowo prosta i wpisuje się w strategię "poddaj się albo zgiń". Celem reżimu jest uczynienie życia na terenach zajmowanych przez rebelię praktycznie nie do zniesienia, sprawiając, że jedyną nadzieją na przerwanie cierpienia staje się poddanie się atakującym. Dlatego atakowane są najważniejsze dla cywilnego życia cele. - Szpitale, źródła wody i elektryczności zawsze są pierwszym celem ataków - powiedział cytowany przez Amnesty International lekarz z miasta Anadan, z którego za sprawą nalotów uciekła niemal cała ludność. Nie wszyscy mogą to jednak zrobić - szczególnie dotyczy to osób chorych i niepełnosprawnych.

To, że strategia ta przynosi efekty, okazało się już wielokrotnie. Ostatnio w położonej na przedmieściach Damaszku Daraji, gdzie - po czteroletnim oblężeniu - rebelianci poddali się tydzień po tym, jak za sprawą nalotu z użyciem bomb zapalających zniszczony został ostatni funkcjonujący tam szpital. Takie podejście jest nie tylko skuteczne, ale wiąże się z ograniczonymi kosztami, bo Asad wie, że ze względu na protekcję Rosji i bolesne doświadczenia z Iraku Ameryka i Zachód nie zamierzają angażować się w kolejną wojnę na Bliskim Wschodzie.

Dla Rosji, która również bierze udział w tych działaniach (a przynajmniej w tym pomaga), logika jest trochę inna.

- Im bardziej uderzymy w społeczeństwo, im bardziej jest ono zniszczone, tym bardziej rozpaczliwe obrazki i filmiki pojawiają się w internecie, tym częściej pokazywane jest to, co dzieje się w Syrii. I propaganda rosyjska mówi, że to sprawka Amerykanów, a amerykańska, że to Rosjanie - tłumaczy dr Maciej Milczanowski, weteran misji na Bliskim Wschodzie i wykładowca Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. - Granie ludzką rozpaczą to znany motyw, który dziś wchodzi na nowe poziomy dzięki internetowi i łatwości manipulacji mediami. Czasem wystarczy, że do obrazka doklei się opis: "to zrobili Amerykanie" i już. ci, co chcą wierzyć, uwierzą - dodaje ekspert Fundacji Pułaskiego.

Jak dodaje, popełnianie zbrodni wojennych i łamanie prawa humanitarnego nie wiąże się dla Rosji z żadnym ryzykiem ze względu na swój status oraz fakt, że współpraca Rosji jest niezbędna do rozwiązania wielu kryzysów na świecie.

- Jeśli coś takiego robi małe i słabe państwo, wtedy może się narazić na jakąś akcję koalicji międzynarodowej. Ale jeśli robi to Rosja, to obowiązują zupełnie inne mechanizmy - mówi Milczanowski. - Kreml może zastosować różne polityczne dźwignie, aby albo się wybielić, albo zrzucić winę na kogoś innego. Nawet jeśli wszyscy wiedzą, że to Rosja stoi za tymi zbrodniami, inni będą udawać, że wierzą w jej wersję. Choćby dlatego że mają nadzieję na wynegocjowanie czegoś jeśli chodzi o Syrii czy na Ukrainie - dodaje.

Przykład tego mechanizmu był widoczny w środę podczas obrad Rady Bezpieczeństwa ONZ. Sekretarz Stanu USA John Kerry za atak na konwój humanitarny obwinił Rosję, lecz jednocześnie zaproponował wznowienie rozmów w sprawie rozejmu - tego samego porozumienia, które za sprawą Rosji zostało zniweczone.

- Amerykanie zapętlili się w swojej polityce wobec Syrii i wydaje im się, że nie ma innej alternatywy. Albo podejmą rozmowy, albo pod wpływem tych narastających tragedii całkowicie się wycofają, co tylko ułatwi Rosji osiągnięcie pełnego zwycięstwa - mówi Milczanowski.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (188)